1. Peter
3 marca 2041
Castiel jechał na kolejne polowanie. Jechał - nie używał już swoich mocy. Nie widział sensu, gdyż uważał je za bezużyteczne. Bo czemu miałyby być przydatne skoro nie przydały się w chwili, w której były najbardziej potrzebne?
Po zdarzeniach z maja 2020 roku razem z Jackiem zorganizowali Winchesterom pogrzeb łowców. Nefilim wciąż żałował, że nie było go wtedy przy nich. Castiel powtarzał mu tylko, że nie miał prawa wiedzieć co się stanie i żeby się nie obwiniał, bo to, co się stało nie było jego winą. Próbowali ich wskrzesić, ale nie byli w stanie. Wiedzieli tylko, że dusza Sama jest w Niebie. Duszy Deana nie zdołali namierzyć, ale Castiel kilkukrotnie schodził do Piekła by ewentualnie ocalić stamtąd duszę łowcy, jednak nie namierzył go. Nikt w Piekle nie wiedział nic o duszy Deana, a to pozwalało Castielowi wierzyć, że łowca jest teraz w lepszym miejscu. Że może w końcu zaznać spokoju, na który tak bardzo sobie zasłużył.
Z Jackiem widzieli się coraz rzadziej. Castiel początkowo próbował pomagać mu w jego przeznaczeniu, jednak w końcu ta część jego podświadomości twierdząca, że nie nadaje się do tej roli wygrała i anioł trwale odciął się od nefilima pół roku po śmierci Winchesterów.
Od tamtego czasu kontynuował misję Sama i Deana - został łowcą. Uznał, że skoro przez niego świat stracił dwóch najlepszych łowców, dwóch bohaterów, to może chociaż w ten sposób jest w stanie w najmniejszym stopniu odkupić swoje winy. Nie chciał wracać do Nieba, do aniołów. Z dwóch powodów. Po pierwsze - twierdził, że nie zasłużył na kolejną szansę ze strony swojego rodzeństwa. Po drugie - doskonale wiedział, że Dean by tego nie chciał.
Nie używał swoich mocy, a przynajmniej nie do polowań. Właściwie używał ich tylko w jednym celu - naprawie Impali. To jedyne co zostało mu po Deanie, po jego rodzinie, a wiedział ile ten samochód znaczył dla łowcy. Wziął więc sobie za cel dbanie o to auto. To był jeden z dwóch celów, które trzymały go przy w miarę zdrowych zmysłach. Drugim były polowania.
Przez te wszystkie lata, szczególnie na początku, Castiel robił wszystko by zginąć. Nie wierzył, że zasługuje na to by żyć. Do tej pory niewiele się zmieniło. Nawet po ponad dwudziestu latach.
Starał się znów odciąć od ludzkich emocji, których nabył podczas znajomości z Winchesterami. Emocji, których nigdy nie powinien był poznać i uczuć, których nigdy nie powinien był poczuć. Przez lata odciął się od większości z nich poza trzema: poczuciem winy, którego wiedział, że nigdy się nie pozbędzie oraz miłością i tęsknotą skierowaną do Winchesterów, a w szczególności do Deana. Tym bardziej, że nawet po ponad dwudziestu latach wciąż nie był pewien, co tak właściwie stało się z Deanem po jego śmierci.
Nadszedł nawet moment, w którym Castiel zaakceptował swoją wieczną nieśmiertelność jako karę od losu - był przeklęty i w pełni na to zasłużył.
Zatrzymał auto nieopodal domu, w którym miała rzekomo ukrywać się wiedźma. Nie chciał by samochód zaparkowany bezpośrednio pod jej domem wzbudził jej podejrzenia.
Wiedźma... Która to już? Setna? Dwusetna? Trzysetna? Tysięczna? Czy to naprawdę miało znaczenie?
Przez ostatnie dwadzieścia lat zabił niezliczone ilości wiedźm - to one stanowiły sporą część jego polowań. Za każdym razem gdy zabijał jedną z nich, wyobrażał sobie, że stoi przed nim ta wiedźma, która zabiła Sama i Deana. Wiedźma, której imienia nawet nie znał. Wiedźma, której nigdy więcej nie spotkał.
Wysiadł z samochodu i wyjął z bagażnika pistolet, po czym naładował go pociskami zabijającymi wiedźmy. Mógł zabić wiedźmę swoimi mocami, ale po co? To nie zwróciłoby życia Samowi i Deanowi, a mogłoby wywołać jakieś śledztwo rządowe lub coś gorszego. Wolał więc zabijać wiedźmy bardziej ludzkimi sposobami, dzięki czemu wszystkie te polowania wyglądały jak kolejne, niewyjaśnione morderstwa, które nawet ciężko było nazwać seryjnymi.
Ruszył w kierunku domu i wszedł bez najmniejszego ostrzeżenia. Kiedy dostrzegł wiedźmę po prostu strzelił, a kiedy upadła na podłogę, podszedł i sprawdził czy oby na pewno nie żyje. Następnie ruszył w stronę wyjścia i zamarł.
Dopiero teraz stał sobie sprawę, że nie zamknął drzwi mimo tego, że był środek dnia. Drzwi, w których stał teraz ktoś, na widok którego Castielowi zamarło serce.
Poza zielonymi oczami, włosami w kolorze ciemnego blondu i szczupłą wysportowaną sylwetką w niczym nie przypominał człowieka, którego Castiel znał i którego kochał - miał inne rysy twarzy, inny styl ubierania się - czarna skórzana kurtka narzucona na biały T-shirt oraz jeansy, a przede wszystkim był dużo młodszy - mógł mieć może dwadzieścia lat. Jednak Castiel wiedział kogo ma przed sobą - widział jego duszę. Znał tę duszę.
Blondyn patrzył się na anioła z bronią w ręku z lekkim strachem. Wracał właśnie z pracy do domu, gdy usłyszał strzał w domu sąsiadki. Drzwi były otwarte, więc po prostu tam wszedł i zastał to co zastał - swoją sąsiadkę w kałuży krwi i jakiegoś faceta w beżowym płaszczu, który z bronią w ręku zmierzał w stronę wyjścia i zamarł widząc go.
Chłopak postanowił więc to wykorzystać i wyjął nóż.
- Ani kroku dalej - powiedział ostro. - Dzwonię po policję.
- Dean? - odpowiedział pytaniem mężczyzna, a w jego głosie było słychać niedowierzanie i jakby... radość?!
Jaki znowu Dean? Mężczyzna musiał go chyba z kimś pomylić.
- Nieee - odparł nieco niepewnie. - Jestem Peter.
Mężczyzna zrobił dwa kroki w jego stronę i ponownie wymówił imię Dean. Tym razem już znacznie pewniej.
- Powiedziałem kurwa "ani kroku"! - krzyknął Peter.
Mężczyzna zatrzymał się i schował szybko broń, po czym lekko uniósł ręce do góry.
- Nie chcę cię skrzywdzić - zapewnił go.
- Właśnie zabiłeś moją sąsiadkę w biały dzień. Dlaczego miałbym ci wierzyć?
- Bo jesteśmy przyjaciółmi - przygryzł wargę. - A przynajmniej nimi byliśmy.
Blondyn zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia o czym mężczyzna do niego mówi, ale było w nim coś, co kazało mu jemu zaufać.
- Dlaczego ją zabiłeś? - spytał stanowczo.
- Bo była wiedźmą. Czarownicą.
W tym momencie Peter wybuchnął śmiechem i wyjął telefon, wybierając numer.
- Ta, jasne - powiedział sarkastycznie. - Nie ma czegoś takiego.
Mężczyzna przechylił lekko głowę.
- Co robisz?
- Dzwonię na policję.
- Czemu?
- Bo jesteś psychicznym mordercą, którego powinno się zamknąć - wcisnął zieloną słuchawkę.
- Nie wierzysz mi - ton głosu mężczyzny niemal złamał mu serce. - I nie pamiętasz mnie.
- Koleś. Nie wiem o czym ty mówisz, ale jestem Peter. Nie znam żadnego Deana. A ciebie tym bardziej nie znam.
- 911, w czym mogę pomóc? - odezwał się głos w słuchawce telefonu.
- Mówiła, że nic nie będziesz pamiętał... - powiedział smutno mężczyzna po chwili zamyślenia, jakby przypominając sobie coś.
I faktycznie tak było - Castiel przypomniał sobie ostatnie słowa, które wypowiedziała wiedźma zanim zabiła Deana. Dopiero teraz dotarło do niego, o co w tym wszystkim chodziło.
Peter spojrzał na niego niepewnie.
- O czym ty do cholery mówisz?!
- 911, co się dzieje? - ponowił głos w słuchawce.
- Naprawię to, Dean - zapewnił Castiel. - Obiecuję ci, że cię tak nie zostawię.
Po tych słowach zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu i pierwszy raz od bardzo dawna użył swoich skrzydeł, przenosząc się do Impali i zostawiając zdezorientowanego Deana, a raczej już Petera, w domu wiedźmy.
- 911, co się dzieje? - powtórzył jeszcze raz głos w słuchawce nim telefon wyślizgnął mu się z ręki i roztrzaskał o podłogę.
- Co do...
O CO W TYM WSZYSTKIM CHODZIŁO?!
Cześć wszystkim - przybywam z pierwszym rozdziałem 😇
Mam nadzieję, że nie wyszedł zbyt chaotyczny (pisany na telefonie, na wykładzie, więc wybaczcie - jeśli są niepasujące słowa gdzieś to moja autokorekta)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro