Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Przed przeczytaniem tego update, upewnij się, że przeczytał*ś nową wersję 27 rozdziału (dostępnego na watt od 24.11.2024). 

Nie bój się komentować ciekawych fragmentów. Ja nie gryzę!

Dwa lata temu...9 marca 2019

Naz obudziła się wczesnym rankiem, będąc wyczerpana. Zaledwie kilka godzin wcześniej, miała nadzieję, że Kerem wróci i ich wspólny wieczór będzie udany, pełen ciepła i miłości. Bezsenna noc minęła w ciszy, którą przerywały jedynie jej własne myśli. Obrazy z wczoraj wracały do niej jak cienie. Świadomość, że nie odbierał jej telefonów, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej nie do zniesienia.

Nie chciała być sama. Nie miała także ochoty wracać do pustego wynajmowanego razem mieszkania. Chciała, by ktoś ją otoczył troską, by poczuła się chociaż przez chwilę bezpieczniej. Dlatego, po szybkim zastanowieniu, podjęła decyzję, by jechać do mamy. Wiedziała, że tylko w jej obecności może zaznać choćby odrobinę ukojenia.

Gdy dotarła do domu rodzinnego, powitał ją brat, który od razu zauważył jej zmęczenie. Wiedział, że wieczór, który miał być świętem, zakończył się czymś zupełnie innym.

Naz siedziała teraz przy kuchennym stole, wpatrując się w filiżankę kawy, której nawet nie spróbowała. Jej dłonie, owinięte wokół ciepłego porcelanowego kubka, drżały lekko, mimo że czuła ciepło rozchodzące się po skórze. W powietrzu unosił się delikatny zapach kofeinowego napoju zmieszany z nutą wanilii.

Sevgi krzątała się w kuchni, starając się zająć czymkolwiek, by nie dać się przytłoczyć własnym myślom. Nalewała wodę, przestawiała rzeczy na blacie, poprawiała już idealnie ułożone serwetki. Jej oczy co chwila zerkały na córkę, pełne troski i niepokoju. Nie otworzyła swojej cukierni, by móc być z córką w tym trudnym czasie. To była decyzja bez wahania, nawet jeśli oznaczała stratę. Rodzina była dla niej najważniejsza.

Kerem nie dawał znaku życia, co było zupełnie nie w jego stylu. Był odpowiedzialny, zawsze dbał, by choćby krótkim telefonem uspokoić bliskich. Sevgi wiedziała, że coś się stało. Czuła to całą sobą, w sposób, którego nie da się logicznie wyjaśnić. Ot, matczyna intuicja.

Tymczasem jego rodzice, państwo Sezer, ostatniej nocy rozpoczęli poszukiwania na własną rękę. Zrozpaczeni i równie zaniepokojeni jak rodzina Kunt, zaczęli sprawdzać szpitale w Stambule, a nawet niektóre poza nim. Pan Sezer, emerytowany lekarz, nadal miał numery telefonów do znajomych z branży, którzy mogli pomóc. Wszystkie ich wysiłki jak dotąd nie przyniosły rezultatów, a cisza pozostawała nieprzenikniona.

— Naz, kochanie, spróbuj chociaż odrobinę zjeść — powiedziała cicho, łamiąc ciężką ciszę między nimi. Jej głos był miękki, ale córka jedynie potrząsnęła głową, nawet na nią nie patrząc. Wzrok dziewczyny wciąż tkwił wbity w filiżankę, jakby tam mogła znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, które krążyły w jej głowie.

Genco siedział naprzeciw niej, obserwując ją z troską. Zawsze był tym, który potrafił znaleźć słowa w trudnych momentach, ale teraz tylko milczał, jakby wiedział, że żadna z jego rad nie przyniesie ukojenia.

— To wszystko jest takie absurdalne — zaczęła, odrywając wzrok od naczynia. — Dlaczego musimy czekać dwadzieścia cztery godziny, żeby zgłosić zaginięcie? Przecież każda minuta ma znaczenie!

Genco spojrzał na nią spokojnie, ale z wyraźnym bólem na twarzy. Wiedział, że jej złość jest w pełni uzasadniona, ale nie miał dla niej żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi.

— Wiem, siostro — powiedział cicho. — Taka jest procedura. Jednak to nie znaczy, że nic nie robimy. Policja nie musi czekać, jeśli są konkretne okoliczności, które wskazują na zagrożenie.

Kobieta parsknęła gorzko, a jej dłonie mocniej ścisnęły kubek z kawą.

— Konkretne okoliczności? — powtórzyła z ironią. — Kerem nigdy by tak po prostu nie zniknął. Nigdy. Jeśli to nie jest wystarczający powód, żeby coś zrobić, to co jest? Mam czekać, aż zadzwonią z jakiegoś szpitala? Albo gorzej...

Głos jej się załamał, a Sevgi natychmiast podeszła, siadając obok i kładąc dłoń na jej ramieniu.

Kızım, sakin ol. (Córeczko, spokojnie.) Wiem, że to trudne, ale musisz się uspokoić. Nie jesteś w tym sama. My wszyscy robimy, co możemy.

Kunt wzięła głęboki oddech, próbując stłumić falę łez, która znowu napływała jej do oczu.

— To czekanie mnie zabija.

Ciszę w kuchni przerwał nagle dzwonek telefonu. Kobieta spojrzała na urządzenie leżące na stole. Widząc na ekranie nieznany numer, serce zabiło jej mocniej, a dłonie zaczęły drżeć. Poderwała się na równe nogi, niemal przewracając krzesło.

— Halo? — rzuciła szybko, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.

— Dzień dobry. Z kim mam przyjemność rozmawiać? — rozległ się w słuchawce męski głos, spokojny, ale rzeczowy.

— Naz Kunt — odpowiedziała, czując, jak napięcie narasta z każdą sekundą. — Kto mówi? O co chodzi?

— Nazywam się komisarz Burak Yilmaz — przedstawił się. — Kontaktuję się z panią, ponieważ pani numer był ostatnim zarejestrowanym połączeniem wykonanym z telefonu, który znaleźliśmy.

Poczuła, jak robi jej się słabo. Oparła się o stół, bo miała wrażenie, że nogi mogą nie utrzymać jej ciężaru.

— Telefon? — powtórzyła cicho.

— Jest uszkodzony, ale udało się odzyskać zapis połączeń. Właśnie próbujemy ustalić do kogo należy. Czy zna pani właściciela tego numeru?

— Tak — szepnęła Naz, jej głos niemal się załamał. — To telefon mojego narzeczonego. Kerem Sezer. On... on zniknął. Nie mam z nim kontaktu od wczoraj.

W słuchawce zapadła chwila ciszy. Komisarz Burak przerwał ją po kilku sekundach.

— Rozumiem. Chciałbym, żebyśmy porozmawiali osobiście. Czy mogłaby pani przyjechać na komisariat, by omówić szczegóły? To ważne.

— Tak, oczywiście. Od razu — odpowiedziała, zbierając w sobie resztki sił. — Proszę mi tylko powiedzieć... Czy coś mu się stało? Czy... czy on tam był?

— Na tym etapie nie mogę tego potwierdzić ani zaprzeczyć — odpowiedział komisarz, choć w jego głosie można było wyczuć nutę współczucia. — Proszę się przygotować, że będziemy musieli zadać kilka pytań. To pomoże w dochodzeniu.

Zanim się rozłączył, policjant podał jej adres posterunku policji. Kobieta spojrzała na matkę i brata, którzy z uwagą śledzili jej reakcję. Słowa uwięzły jej w gardle, ale zebrała się w sobie.

— Znaleźli jego telefon — powiedziała drżącym głosem. — Muszę jechać na komisariat.

Sevgi od razu wstała, biorąc córkę za rękę.

— Nie pojedziesz sama. Idziemy wszyscy razem.

Genco uniósł ręce w uspokajającym geście, kiedy zauważył, że obie kobiety na niego patrzą.

— Chciałbym jechać z wami, naprawdę — powiedział, spoglądając na siostrę z wyraźnym współczuciem. — Ale mam jeszcze kilka sprawdzianów do sprawdzenia. Obiecałem moim licealistom, że po weekendzie przyniosę im wyniki. Jeśli teraz tego nie zrobię, zawiodę ich.

— Rozumiem — powiedziała cicho, choć w jej głosie pobrzmiewał smutek.

Mężczyzna podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.

— Obiecuję, że do was dołączę najszybciej, jak tylko się z tym uporam. Jeśli będę potrzebny wcześniej, dzwoń, a rzucę wszystko i przyjadę — zapewnił, patrząc jej prosto w oczy. — Jestem z tobą, siostrzyczko. Dasz radę.

Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął kluczyki do samochodu, po czym wcisnął je w dłoń matki.

— Weźcie moje auto. Będzie wam łatwiej.

Sevgi kiwnęła głową, patrząc na syna z wdzięcznością.

— Dziękujemy, kochanie — powiedziała cicho. — Zajmij się tym, co musisz, ale pamiętaj, żeby potem przyjechać.

— Przyjadę — powtórzył Genco z uśmiechem, który miał dodać otuchy.

Sevgi skinęła głową, a syn wrócił do swoich notatek, choć widać było, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Naz i Sevgi, z kluczami w ręku, ruszyły w stronę drzwi, gotowe zmierzyć się z tym, co czekało na komisariacie.

*

Kiedy Naz weszła do biura komisarza Buraka Yilmaz, od razu poczuła ciężką atmosferę. Jego twarz, choć spokojna, wyrażała powagę sytuacji. Zauważył jej napięcie — widział, jak jej ręka drży, trzymając torbę, ale nie powiedział nic. Zamiast tego gestem zaprosił ją do środka, gdzie już czekali inni funkcjonariusze, zajmujący się sprawą.

Policjant zajął swoje miejsce naprzeciwko niej, patrząc na nią uważnie. Jego postawa była profesjonalna, a oczy pełne troski, ale jednocześnie nie zdradzały żadnych emocji. Po chwili milczenia, zaczął mówić spokojnym tonem, starając się przekazać informacje w sposób możliwie jak najbardziej zrozumiały, ale jednocześnie pozbawiony fałszywego poczucia bezpieczeństwa.

Oznajmił, że otrzymali zgłoszenie o porzuconym samochodzie kilka kilometrów od Stambułu, na bocznej drodze. Pojazd uderzył w drzewo, ale nie znaleziono w nim żadnych poszkodowanych. Następnie, wskazał na przedmioty leżące na stole — rzeczy, które jak sądzono, należały do jej narzeczonego. Kunt nie mogła powstrzymać szoku, który ogarnął jej ciało. Serce biło jej szybciej, a oczy zaczęły się wypełniać łzami, które starała się z trudem powstrzymać.

Yilmaz kontynuował, wyjaśniając, że numer jej telefonu był ostatnim zarejestrowanym połączeniem z telefonem znalezionym w aucie. To wywołało u niej poczucie narastającego niepokoju, jakby wszystko wskazywało na to, że ukochany musiał znaleźć się w niebezpiecznej sytuacji. Czuła, jak zimny dreszcz przebiega po jej ciele, kiedy zaczęła uświadamiać sobie, że wszystko wskazuje na to, że coś poważnego się wydarzyło.

Kerem nerede? (Gdzie jest Kerem?) Co się z nim stało? — zapytała, głos jej załamał się na końcu zdania. Jej dłonie drżały, a oczy błyszczały od nadchodzących łez. — Proszę, powiedzcie mi cokolwiek. Gdzie on jest?

Komisarz spojrzał na nią z wyczuwalnym współczuciem, ale jego twarz pozostała spokojna, profesjonalna. Wiedział, że każde słowo może być dla niej jak zimny prysznic.

— Pani Naz, rozumiem, że to dla pani bardzo trudne, ale musimy poczekać, aż zakończymy pełne dochodzenie — odpowiedział, starając się zachować równowagę między empatią a koniecznością podania konkretnych informacji. — To, co mogę pani obiecać, to to, że będziemy robić wszystko, by ustalić, co się z nim stało. Na razie możemy jedynie zebrać wszystkie dostępne informacje i na ich podstawie podjąć dalsze kroki.

Naz nie potrafiła powstrzymać falujących łez, które zaczęły spływać po jej policzkach. Otarła je szybko, starając się zapanować nad sobą, ale ból był zbyt wielki.

— Skoro macie jego telefon, to znaczy, że coś się musiało stać! — upierała się, nie mogąc pojąć, dlaczego nadal nie wiedzą, co dokładnie się wydarzyło. — On zabrałby go ze sobą! Proszę, powiedzcie mi, czy on... czy on żyje?

Burak wziął głęboki oddech, patrząc na nią z empatią, choć nadal unikał udzielania jednoznacznych odpowiedzi, które mogłyby tylko pogłębić jej niepokój.

— Na tym etapie nie możemy niczego potwierdzić ani zaprzeczyć. Musimy poczekać na wyniki dalszych badań i sprawdzić wszystkie dostępne ślady.

Przez chwilę milczał, starając się dobrać odpowiednie słowa, które mogłyby nie pogłębiać jej strachu, a jednocześnie nie obiecywałyby rzeczy, które mogłyby okazać się nieprawdziwe.

— Na razie, wydaje się, że pan Kerem prawdopodobnie samodzielnie opuścił pojazd — powiedział w końcu, starając się brzmieć jak najbardziej rzeczowo. — Zauważyliśmy, że w okolicy nie było innych oznak, które wskazywałyby na to, że ktoś inny mógłby go tam porzucić. Najwidoczniej po wypadku udał się pieszo w stronę drogi głównej, szukając pomocy.

Kunt poczuła, jak jej serce na moment zwalnia, ale równocześnie pojawiło się więcej pytań. Oczywiście, była wdzięczna za tę teorię, która mogła przynajmniej dać jej nadzieję, że jej narzeczony żyje. Jednak niepokój wciąż nie opuszczał jej umysłu.

— A jeśli... — zaczęła, ale nie mogła dokończyć, bo wciąż miała w głowie przerażającą myśl, że coś mogło pójść nie tak. — Jeśli nie udało mu się dotrzeć do pomocy, jeśli... co jeśli coś się stało po drodze?

Yilmaz spojrzał na nią z pełnym zrozumienia, ale jego twarz pozostała spokojna, jak zawsze.

— Rozumiem pani obawy — odpowiedział łagodnym tonem. — Będziemy kontynuować poszukiwania i, jeśli pani narzeczony rzeczywiście szukał pomocy, mamy nadzieję go odnaleźć. Na razie wszystko, co możemy zrobić, to kontynuować dochodzenie i dokładnie sprawdzić wszystkie dostępne ślady.

Burak, widząc jej niepokój, postanowił poruszyć kolejny aspekt sprawy. Wiedział, że im więcej informacji uda im się zebrać, tym większa szansa na odnalezienie mężczyzny. Minęły już godziny, a on nie skontaktował się z nikim z rodziny ani bliskich, co tylko pogłębiało niepokój.

— Pani Naz, wspomniała pani, że od kilkunastu godzin pan Sezer nie nawiązał żadnego kontaktu z rodziną. W związku z tym chciałbym zapytać o okoliczności, w jakich ostatni raz się z nim pani widziała.

Naz zaczęła mówić, a jej głos był cichy, ale pełen emocji. Opowiedziała o tym, jak spotkali się wczoraj rano w restauracji. A po śniadaniu, się rozstali. On poszedł do swojej pracy, a ona do swojej. To była ich ostatnia wspólna chwila. Ostatni raz widzieli się twarzą w twarz. Od tego momentu ich kontakt ograniczył się do rozmów telefonicznych.

— Proszę, zróbcie wszystko, co w waszej mocy, by go znaleźć — powiedziała, a jej głos drżał od emocji.

Burak skinął głową, potwierdzając, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by pomóc jej w tej trudnej sytuacji.

— Na pewno, pani Naz. Proszę nie martwić się, będziemy informować panią na bieżąco. Dziękuję za współpracę.

Po chwili rozmowy z komisarzem kobieta opuściła jego biuro. Z każdą sekundą, jak oddalała się od drzwi, jej ciało zaczynało reagować na stres, który narastał od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszała o wypadku.

Gdy wyszła na korytarz, nie musiała długo szukać — Sevgi czekała na nią, stojąc tuż przy drzwiach. Jej twarz wyrażała lęk, ale w oczach była nadzieja. Kunt nie wytrzymała dłużej. Bez słowa ruszyła w jej stronę, a w chwili, gdy stanęła przed nią, nie wytrzymała i zaszlochała głośno. Matka otworzyła ramiona, a ona wtuliła się w jej ciepło, czując, jak przez chwilę cały ból i niepokój ustępują miejsca poczuciu bezpieczeństwa.

*

Ostatnie dwa dni były dla Engina jak koszmar na jawie. Stan Serkana znów się pogorszył. Jego chore serce, przestało reagować na standardowe leczenie. Ostatecznie lekarze zdecydowali się umieścić go ponownie na oddziale intensywnej opieki medycznej. Każde wejście na OIOM było dla niego bolesnym przypomnieniem o kruchości życia brata. On leżał tam podłączony do maszyn podtrzymujących funkcje życiowe, a jego wychudzone ciało zdawało się niemal zniknąć wśród przewodów i monitorów.

Aslan spędzał tam godziny, siedząc obok brata, trzymając jego zimną dłoń i modląc się w duchu, choć od dawna nie był człowiekiem wierzącym. Widział, jak pielęgniarki i lekarze krzątały się wokół niego, próbując zrobić wszystko, co w ich mocy, ale w głębi serca wiedział, że czas ucieka.

Wiedział, że w stanie, w jakim znajdował się brat, przewiezienie go do szpitala Mahira było niemożliwe. Ryzyko było zbyt duże, a każda próba transportu mogłaby zakończyć się tragedią. Choć czuł ulgę, że pozostawał w bezpiecznym miejscu, świadomość tego, co działo się w cieniu jego walki o życie, napawała go obrzydzeniem do samego siebie.

Wczoraj Mahir poinformował go, że dziewczyna została już schwytana. Od tego czasu Engin czuł, jak napięcie rozdziera go od środka. Obraz tej nieznanej mu osoby, przetrzymywanej gdzieś wbrew swojej woli, nie opuszczał jego myśli. Każdy dźwięk przypominał mu echo jej możliwego krzyku. Miał wrażenie, że wszystko, co robił, prowadziło go wprost na krawędź przepaści.

Kiedy tak siedział na oddziale intensywnej opieki, jego telefon znów zawibrował.

Mahir Bey: Czekamy na twoją decyzję. Nie możemy długo trzymać jej w ukryciu.

Engin spojrzał na wyświetlacz, czując, jak całe jego ciało sztywnieje. Decyzja, przed którą stanął, była dla niego nie do udźwignięcia. Wiedział, że Serkan nie przetrwa długo bez przeszczepu. Mahir miał rację — znalezienie idealnego dawcy było niemal cudem. A jednak każda część jego człowieczeństwa buntowała się przeciwko temu, co miał zrobić.

Patrząc na brata, jego wychudzoną twarz, ledwo unoszącą się w rytm wymuszanego przez maszynę oddechu, Czuł, jak desperacja popycha go w kierunku decyzji, którą przysiągłby kiedyś, że nigdy nie podejmie.

Engin opuścił salę, zdejmując ochronny fartuch i maseczkę z twarzy. Pot zrosił mu kark, a jego ręce drżały, choć próbował to ukryć. Każdy krok, jaki stawiał w stronę wyjścia z oddziału intensywnej opieki, wydawał się ciążyć bardziej niż poprzedni.

Beril stała przy okienku i obserowała starszego syna przez szybę. Ojciec opierał się o ścianę, jakby walczył z przytłaczającą bezsilnością. Tarik i Filiz stali nieco dalej, w cichej rozmowie. Żadne z nich nie zauważyło, gdy mężczyzna minął ich bez słowa. Nie chciał teraz spojrzeć w ich oczy — obawiał się, że zobaczy w nich pytania, na które nie miał odpowiedzi, lub że nie wytrzyma i wszystko im powie. A tego nie mógł zrobić.

Otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz i poczuł chłodny wiatr. Wyciągnął telefon z kieszeni i, nie wahając się dłużej, wybrał numer mafioza.

Mahir Bey (Panie Mahir.) — zaczął, próbując opanować drżenie w głosie — Serkan jest zbyt słaby na przewiezienie. To zbyt niebezpieczne.

Cisza po drugiej stronie wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Gdy Mahir wreszcie odpowiedział, jego ton był lodowaty.

— Ile razy mam ci powtarzać, że nie interesują mnie twoje wątpliwości?! — Jego głos był wyraźnie zirytowany. — Zorganizowanie tej operacji wymagało ode mnie wielu poświęceń. A teraz, przez twoje niezdecydowanie, zaczynam mieć problemy.

— Problemy?

— Oczywiście, że problemy — odparł Denzi, a jego głos stał się bardziej szorstki. — Pamiętasz, że mówiłem ci o dziewczynie? Cóż, ona nie jest jedyną.

— Co masz na myśli? — wykrztusił.

— Zanim ją złapaliśmy, pojawił się ktoś, kto... nie powinien był się wtrącać — powiedział Mahir, a w jego głosie pojawiła się nuta irytacji. — Musieliśmy zatrzymać jeszcze jedną osobę, żeby nie poszło to na marne. Teraz mam na głowie kolejnego zakładnika.

Engin zamknął oczy, próbując ogarnąć chaos w swojej głowie.

— Kolejnego zakładnika? Kim jest ta osoba?

— Nie ważne, kim jest — warknął Mahir. — Ważne, że to wszystko komplikuje sprawy. Czas nas goni, Engin. A ty mi go marnujesz.

Mahir Bey, ja... — Engin próbował coś powiedzieć, ale głos utknął mu w gardle.

— Albo się ruszasz i pomagasz mi to załatwić, albo to wszystko obróci się przeciwko nam obu — ciągnął Denzi, ignorując jego próbę przerwania. — Nie mam czasu niańczyć ciebie ani twojego brata. Dawca jest gotowy, operacja może zostać przeprowadzona, ale to ty musisz zrobić następny krok.

— Potrzebuję więcej czasu — wybuchnął Aslan. — Jego stan może się poprawić, ale teraz... nie mogę!

— Masz ostatnią dobę. Jeśli nie podejmiesz decyzji, zrobię to za ciebie. I obiecuję, że wtedy nic już nie będzie takie samo. — Mahir zakończył rozmowę, zostawiając go w absolutnej ciszy.

Mężczyzna wpatrywał się w ekran telefonu, a jego myśli były jak lawina, nie do zatrzymania. Gdzieś tam była dziewczyna, była jeszcze jedna osoba, obie przetrzymywane przez Mahira. A jego brat... jego brat umierał. Czuł, że niezależnie od tego, co zrobi, ktoś na tym ucierpi.

Stał na zewnątrz, wbijając wzrok w zachodzące słońce. Wiatr owiewał jego twarz, lecz to nie pomagało złagodzić chaosu, który szalał w jego sercu. Wokół panowała nocna cisza, przerywana jedynie odległym szumem miasta.

Nagle ciszę przerwał znajomy, przenikliwy dźwięk syreny karetki pogotowia. Obrócił głowę w kierunku wjazdu do szpitala. Światła ambulansu oślepiły go na moment, a jego serce zabiło szybciej.

Z pojazdu wyskoczył zespół ratowników medycznych. Zorganizowani i szybcy, z pomocą pielęgniarek szpitalnych, zaczęli wyjmować nosze z wnętrza pojazdu. Aslan widział tylko fragmenty sylwetki osoby leżącej na noszach, całkowicie przykrytej kocem termicznym. Była podłączona do tlenu, a ratownicy co chwilę wymieniali się krótkimi, technicznymi uwagami.

— Co mamy? — zapytał jeden z lekarzy, który przybiegł ze szpitala, ubrany w biały fartuch i z identyfikatorem zwisającym na szyi.

— Ofiara wypadku — odpowiedział ratownik, biorąc oddech. — Znaleziono go w pobliżu autostrady. Brak dokumentów, żadnych danych. Stan ciężki. Potrzebujemy natychmiastowej pomocy chirurgicznej.

Mężczyzna nie mógł oderwać wzroku od noszy, na których leżało bezwładne ciało. Ciemna krew plamiła ubranie nieprzytomnego, a jego twarz była niemal całkowicie ukryta pod maską tlenową i bandażami.

*

Atmosfera w domu rodziny Kunt była pełna napięcia i niepokoju. Czekanie na jakąkolwiek wiadomość. Nagle telefon zadzwonił, przerywając tę mroczną ciszę. To była matka Kerema. Jej głos, choć stłumiony i zduszony emocjami, wyraźnie zdradzał mieszankę nadziei i strachu.

Poinformowała ją, że zadzwoniono do niej ze szpitala. Powiedziano, że przyjęto tam mężczyznę z wypadku, odpowiadającego rysopisowi jej syna. Jego stan był na tyle poważny, że nie był w stanie się przedstawić, a personel medyczny prosił o pilny przyjazd kogoś z rodziny w celu identyfikacji.

Naz poczuła, jak jej serce przyspiesza, a oddech staje się płytki. To mogła być odpowiedź na jej modlitwy. Myśl, że mógł być ranny, a może nawet w stanie krytycznym, tylko pogłębiała jej niepokój. Nie tracąc czasu, zgodziła się towarzyszyć matce Kerema w szpitalu. W tej chwili jedyną rzeczą, na której się skupiała, była nadzieja, że to rzeczywiście on i że wciąż żyje.

Gdy rodzina Kunt dotarła do szpitala, atmosfera była napięta i pełna niepokoju. Wchodzili w pośpiechu przez obrotowe drzwi, niemal wpadając na siebie w próbie jak najszybszego dotarcia do recepcji. Tam, czekając na nich, zobaczyli matkę Kerema. Stała nieruchomo, oparta o ścianę, z dłońmi splecionymi w modlitewnym geście. Na jej twarzy malowała się mieszanka bólu, ulgi i strachu.

Naz podbiegła do niej jako pierwsza.

— Czy to Kerem? Czy go pani widziała? — zapytała drżącym głosem, niemal łamiącym się pod naporem emocji.

Matka Kerema spojrzała na nią z załzawionymi oczami, a potem skinęła głową.

— Tak, to on — powiedziała cicho, ledwie słyszalnym głosem.

Naz wybuchnęła płaczem i od razu rzuciła się w objęcia Sevgi, a potem Genco. Wszyscy zaczęli się ściskać, szukając w tym geście ukojenia i wsparcia, choć nikt nie wypowiadał ani słowa. Nawet Naz, która zawsze była bardziej powściągliwa, przytuliła matkę narzeczonego, próbując w ten sposób dodać jej otuchy.

Pan Sezer, stojąc obok, położył dłoń na ramieniu pani Sezer, próbując ją wesprzeć.

— Co powiedzieli lekarze? Jaki jest jego stan? — zapytała Sevgi.

— Zabrali go na operację... — odparła pani Sezer, próbując powstrzymać szloch. — Mówili, że to poważne. Proszą nas, byśmy poczekali tutaj na wiadomości.

Naz poczuła, jak jej nogi się uginają, i oparła się o najbliższe krzesło, chwytając się jego oparcia, by nie upaść.

Wkrótce podszedł do nich jakiś chłopak, który zaprowadził ich pod salę operacyjną. Tam całą gromadą, usiedli na wolnych kanapach, czekając na wieści. Korytarz wydawał się nie mieć końca, a każda sekunda mijała jak godzina.

Matka Kerema, choć zrozpaczona, zaczęła opowiadać dalej, jak wyglądał moment identyfikacji.

— Był taki blady, ledwo go poznałam... Gdy spojrzałam na jego twarz, zobaczyłam ten pieprzyk. Wtedy wiedziałam. O benim oğlum. (To mój syn.) — Przerwała na chwilę, by wziąć głęboki oddech. — Lekarz mówił, że jego obrażenia są rozległe, ale że jest młody i silny... Że ma szansę.

Naz słuchała, czując, jak jej serce ściska się w żelaznym uścisku. Myśl o Keremie walczącym o życie na sali operacyjnej była nie do zniesienia.

Rodzina Kunt usiadła w milczeniu obok matki Kerema, starając się ją wesprzeć. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Każde słowo wydawało się niewystarczające wobec powagi sytuacji. Pozostało im tylko czekać.

Atmosfera w szpitalu była ciężka, naznaczona niepokojem i modlitwą. Rodzina Kerema i Naz siedzieli w milczeniu pod salą operacyjną, wsłuchując się w każdy dźwięk dochodzący z korytarza. Czas mijał boleśnie wolno. Nikt nie odważył się odejść nawet na chwilę, choć zmęczenie i napięcie malowały się na twarzach wszystkich.

Po kilku godzinach drzwi sali operacyjnej otworzyły się z cichym skrzypieniem. Wszyscy zerwali się na nogi. Lekarz w zielonym fartuchu i maseczce zsunął ją, odsłaniając zmęczoną, ale spokojną twarz.

— Operacja zakończyła się pomyślnie — oznajmił, a w jego głosie dało się wyczuć profesjonalny spokój. — Teraz został przewieziony na oddział intensywnej terapii, gdzie będziemy go monitorować przez najbliższe godziny.

Słowa lekarza przyniosły ulgę, jakby z ich barków zdjęto ogromny ciężar. Matka Kerema wybuchnęła płaczem, tym razem z wdzięczności. Sevgi objęła ją mocno, również mając łzy w oczach. Genco przytulił Naz, która, choć jeszcze drżała, pozwoliła sobie na oddech pełen nadziei. 

____________

Hasztag na X: #PamięćCiałaPL

Instagram: autorkazwattpada

Dziękuję za gwiazdki i komentarze oraz wszelkie inne ciepłe słowa! ❤️

All the love!❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro