Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4: Mamy komplet

Kate

Fizyka. Jak ja jej nie znoszę! Zapisałam się na biologię, chemię i angielski, więc na co mi fizyka, ja się pytam?! Niepotrzebny złodziej czasu i do tego taki nudny! Szanuję wielbicieli tego przedmiotu, nie rozumiem ich, ale szanuję. Niestety na nią też musiałam się zapisać ze względu na egzamin końcowy.

Aktualnie siedzę w ławce i niemiłosiernie się nudzę! Niestety Rose jest teraz na angielskim, a Ace na matematyce. No i James jest na chemii. Raz na jakiś czas wyśle mi słodkiego SMSa.

Jak można lubić ten koszmarny przedmiot, zwany fizyką, ja się pytam. Jak?!!!

Siedzę w ławce z moją siostrą. Panna idealna oczywiście zna odpowiedzi na wszystkie pytania, ale się nie zgłosi przez tą nieśmiałość.

A kogo ja tu widzę, to przecież jedna z tapet. Ta Azjatka. Z uśmiechem przysiadłam się do niej do ławki. Pepe złapała mnie za ramię i pokręciła głową, jakby chciała mi powiedzieć, że to kiepski pomysł. Wydaję mi się, że to jedyny sposób na to, żeby bliżej ją poznać. Może i to głupie, ale czuję z nią jakąś dziwną więź, jakby coś mnie do niej ciągnęło. Tak samo jak do Rose, Ace'a i Agnes. Może ona też jest taka sympatyczna? Pozory mylą.

Z kolei do panny Morgan, nauczycielki fizyki, czuję coś odpychającego. Jest bardzo sympatyczna, ale to pewnie przez ten przedmiot. Jest taki odpychający. Z tego co wiem to panna Morgan uczy wszystkie pierwsze klasy.

Kiedy siedziałam obok niej (na szczęście była sama), spojrzała na mnie zaskoczona.

- Cześć, jestem Katarzyna, Kate - przedstawiłam się szeptem.

- Fiona. Czego chcesz?

- Miło poznać, Fiona. Masz imię jak ta królewna ze Shreka.

- Tak. Fajnie. A teraz wracaj na swoje miejsce, bo wiadomo jaka ona jest.

- Wydaje się sympatyczna.

- Pozory mylą - odpowiedziała. Uśmiechnęłam się podekscytowana. To moje motto życiowe!

- Właśnie dlatego tu jestem! - powiedziałam nieco głośniej, niż bym tego chciała.

Nauczycielka spojrzała na nas karcąco. Uśmiechnęłam się do niej niewinnie.

- Na lekcji powinna być cisza dziewczynki. Ale jak tak bardzo chcecie to możecie wykorzystać tą sympatię do siebie i proponuję stworzenie projektu, na temat życia we wszechświecie. Będziecie miały idealną okazję, żeby bliżej się poznać - rzuciła i wróciła do pisania obliczeń na tablicy i tłumaczenia czegoś tam. Babka jest surowa, a wydawała się być taka sympatyczna. Fiona mordowała mnie wzrokiem. Z tym samym niewinnym uśmieszkiem, wycofałam się i usiadłam obok mojej siostry. Teraz to już na pewno będzie mi się trudno z nią zaprzyjaźnić.

Kilka godzin później nareszcie wybił ostatni dzwonek! Piątkowy dzwonek wolności! Szybko minęły te trzy tygodnie. Szybko i z nietłumionym entuzjazmem uczniowie wprost wylewali się z budynku szkoły. Śmiejąc się i rozmawiając żywo wyszliśmy ze szkoły.

- Tak, pani Sophie od angielskiego to najsympatyczniejsza nauczycielka pod słońcem! Mówię wam - opowiadała Rose.

- Profesor Quimby od matematyki to monstrum! Zadał nam na weekend cztery strony zadań! - skarżył się Ace.

- Jedzenie ze stołówki jest koszmarne, a lekcje takie nudne - jak zwykle narzekała Agnes.

- Trafiła mi się super klasa, a do tego dostałem piątkę z geografii - pochwalił się Marcus, brat Rose i bardzo fajny szesnastolatek.

- Moja klasa też jest spoko, a lekcje WOSu bardzo przydatne - przyznał Gar. Za ten komentarz, większość go wyśmiała.

- A ja zamieniłam kilka zdań z Fioną - rzuciłam.

- Z kim? - spytali chórem.

- Z Fioną, tapeciarą.

- Zwariowałaś?! To babsztyl! - podsumowała Agnes.

- Nie znasz jej.

- Wszystkie tapety są takie.

- Nie wiesz tego. Nie ocenia się ludzi po wyglądzie. Na pewno ma miłe i ciepłe wnętrze. Czuję to.

- A ja czuję, że straciłaś rozum - ucięła, wywracając oczami.

Dało się słyszeć jakiś dziwny rumor w szkole. I wybuch. Agnes i Garfield bez namysłu ruszyli w tamtym kierunku.

- A ty gdzie? - zapytał Ace.

- Chyba czegoś zapomniałam, pójdę sprawdzić.

- Ja z nią - rzucił czternastolatek.

- Pójdziemy z tobą. Tam może być niebezpiecznie, a w grupie raźniej - zaproponowała Rose.

- Ja tam tylko na chwilę, zresztą nie ucieknie wam autobus? Albo mama?

- Clarence, przekaż mamie, że wrócę później - kazała bratu Rose.

- Marcus, a po za tym chcę z wami.

- Idziesz do mamy bez dyskusji.

- Pojedziemy następnym? - zaproponowałam.

Pepe westchnęła zrezygnowana, pokręciła głową, a następnie ruszyła w stronę szkoły. Tak samo Ace. Agnes zrobiła głupią minę i ruszyła za nimi, tak jak ja i Rose po odprawienia brata. Garfield gdzieś zniknął. Ktoś musi przecież obronić naszych nowych przyjaciół w razie niebezpieczeństwa. W końcu od tego mamy te moce. Dobra strażniczka wody powinna bronić słabszych. Ace i Rose pewnie uważają tak samo. Dlatego idą.

Szkoła wygląda zupełnie inaczej kiedy nikogo nie ma w środku. Wszędzie jest ciemno i pusto i w ogóle strasznie. "Ciemno wszędzie/ Głucho wszędzie/ Co to będzie/ Co to będzie." 

Fiona

Och, ta mała blondyna tak mi zepsuła dzisiejszy dzień! Jak powiedziałam o tym Natashy też się zdenerwowała i powiedziała, że  już ona zajmie się zemstą na niej, a ponieważ trzyma z tą szajbuską to zemsta będzie tym słodsza. 

Po lekcjach wszyscy wybiegli ze szkoły. Budynek opustoszał, a mimo to dało się słyszeć jakiś dziwny wybuch.

- Hej, muszę już iść - pożegnałam się z dziewczynami i dla niepoznaki poszłam w kierunku parkingu, żeby zostawić torbę w samochodzie Billy'ego.

- Nie wsiadasz? - zapytał.

- Muszę to sprawdzić - rzuciłam i ruszyłam do szkoły.

- Idę z tobą.

- Nie. Mam wrażenie, że muszę tam być. A jeśli coś ci się stanie?

- A tobie? Zaopiekuję się tobą.

- Billy, to urocze, serio, ale wiesz dobrze, że umiem o siebie zadbać.

Niestety, nie dał się spławić i poszedł ze mną. W szkole serio było strasznie o tej porze. Szliśmy powoli po obszernym korytarzu, a stukot moich obcasów niósł się po ścianach opuszczonego budynku. Zgaszone światła dodawały klimatu grozy. W pewnym momencie usłyszeliśmy jakieś dziwne odgłosy. Przestraszeni przytuliliśmy się do najbliższej ściany z szafkami, która skutecznie nas osłoniła przed widokiem od strony przeciwnika.

Przygotowałam się do ataku. Jeszcze nigdy nie używałam moich mocy w walce. Billy napiął wszystkie mięśnie i zacisnął dłonie w pięści. Kiedy kroki zbliżyły się do nas wyskoczyliśmy do ataku i przestraszeni, a także przepełnieni adrenaliną krzyczeliśmy w niebo głosy. Na przeciwko nas byli nowi! Słodka, blond idiotka, jej bliźniaczka, ruda kujonka, kolorowo włosa szajbuska i rozczochrany błazen. Idiotka, Ruda i rozczochraniec mieli wyciągnięte ręce i darli się, ta z warkoczami tylko krzyczała z rękoma przy sobie, a szajbuska jako jedyna była cicho i trzymała ręce w wewnętrznych kieszeniach swojej skórzanej kurtki.

- Co wy tu robicie? - spytałam, kiedy wszyscy przestali się wydzierać.

- Chcieliśmy sprawdzić co tu się dzieje. A wy? - spytała idiotka.

- To samo co wy - odpowiedział Billy.

Po chwili usłyszeliśmy głośne tupanie i wybuchy, które były co raz bliżej! Spanikowani zamknęliśmy się w najbliższej sali lekcyjnej. I przeczekaliśmy. W niewielkim okienku w drzwiach było widać potwora o fioletowej skórze. Prawdopodobnie nie miał oczu, a do tego jego skóra wyglądała na koszmarnie lepką i maziowatą. Zaatakował go zielony goryl. Niecodzienny widok.

Szajbuska wsadziła ręce do środka kurtki.

- Schowajcie się - powiedziała, a następnie powoli i delikatnie zaczęła otwierać drzwi.

Ukryłam się pomiędzy szafą a ścianą z oknami, Ruda pod ławką, rozczochraniec pod biurkiem, warkocze za zasłoną na oknie, obok niej idiotka, a Billy przycisnął się do ściany obok drzwi.

Dziewczyna szybko wyskoczyła z sali i rzuciła w bestię jakimś... czymś. Wybuchł, a maź rozprysnęła się paskudząc wszystko na swojej drodze. Czując, że już po wszystkim opuściliśmy swoje kryjówki. Nie licząc obrzydliwej mazi, znajdujących się na wszystkim w zasięgu naszego wzroku, wraz z zielonym mutantem, szkoła wyglądała w porządku. Już mieliśmy wychodzić, ale maź zaczęła się ruszać i tworzyć monstrum od początku! Tym razem większego i bardziej przerażającego. Od nóg w górę teraz widzieliśmy go w całej odrażającej okazałości.

- A ja myślałem, że Quimby to potwór - stwierdził Ace.

- Spójrzmy na pozytywne strony - wtrąciła Kate. - Udało nam się ze sobą zaprzyjaźnić na całą resztę życia.

- Mało pocieszające! - krzyknęła Ruda. 

Wszyscy ponownie ruszyliśmy w stronę skąd przybyliśmy, ale potwór wyciągnął łapę, zamknął drzwi, odcinając nam drogę ucieczki. Stwór otworzył paszczę chwaląc się ogromnymi, żółtymi zębiskami, a z głębi paskudnego gardła wydobył się jaskrawożółty blask. Z tej strony wyskoczyła na nas ogromna bomba! Zagadkę wybuchów mamy wyjaśnioną. Padliśmy na ziemię unikając ciosu. Zielony zmienił się w kozła, a szajbuska ruszyła na niego, wyciągając z kurtki rosnący kij. Skąd ona to ma?! I skąd się wziął ten zielony?!

Spanikowana szybko wstałam. Kij z tym, że powinnam trzymać moce w sekrecie, ja chcę żyć! Wykorzystałam powietrze znajdujące się... wszędzie i skierowałam je na to coś, tym samym przybijając go do szafek. Zrobiło się tam porządne wgniecenie. Szajbuska rzuciła w niego kilkoma ostrzami. Wykorzystaliśmy to do ucieczki. Niestety wyślizgnęło się to z ostrzy i jak gdyby nigdy nic zrobił sobie kilkunastu bliźniaków i nas otoczył, a następnie zaczął się zbliżać!

Teraz wszyscy (z wyjątkiem tej szajbuski) darliśmy się spanikowani. Nawet zielony. Chłopcy, będący w środku, przynajmniej rozczochraniec, musieli czuć się bardzo usatysfakcjonowani, ponieważ byli intensywnie przytulani z każdej strony, przez tę normalną, żeńską część z nas.

Kiedy myśleliśmy, że już po nas znikąd pojawił się ten brodacz z toporem. Jak mu było... Hektor. Facet szybko i zwinnie rzucił się na potwory i z dzikością w oczach przeciął wzdłuż cielsko stwora, który w następnej chwili cały stanął w płomieniach. Wszystkie stwory ruszyły w jego stronę, ale ten z niebywałą sprawnością posiekał je wszystkie i w dużym skrócie, zrobił masakrę stulecia. Wszystkie posiekane monstra spłonęły, nie zostawiając po sobie ani śladu. Nie licząc zniszczeń, rzecz jasna. Jeden uciekł, ale Hektor rzucił w niego toporem, paląc w ten sposób potwora. Topór po zakończonej walce wrócił w rękę Hektora. Już chciał się rzucić na zielonego towarzysza, ale szajbuska zasłoniła go własnym ciałem, więc go nie posiekał.

Staliśmy na środku korytarza jak te ostatnie sieroty i dalej tuląc się do chłopaków, mieliśmy szeroko otwarte usta z zaskoczenia, szoku, ulgi i radości zarazem. Szajbuska dalej stała osobno z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia, osłaniając zielonego.

Po chwili pojawił się też biały promień i dźwięk dzwoneczków. Kiedy światełka zniknęły pojawił się staruszek w złotej szacie z kapturem na głowie. Powoli zdjął kaptur, dzięki czemu można było rozpoznać Romulusa. Obok niego siedział rudy kot w białe pasy z zielonymi oczami, Cosimo.

- Czas najwyższy zacząć szkolenie - powiedział Cosimo.

- Mi się wydaje, czy ten kot przemówił? - dodał nie co zachrypnięty Billy.

- Mega dziwaczne - stwierdził zielony mutant, otrzepując swój małpi ogon z glutów tego potwora.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #fantasy