Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29: Wymiar Azerath

Rose

W notesie zaznaczałam wszystko co mieliśmy.

Maturę już napisaliśmy, więc teraz mogliśmy pozwolić sobie na wypad do innego wymiaru. Zabawne, kiedyś wydałoby mi się to głupie i oderwane od rzeczywistości, a teraz chyba nic mnie nie zaskoczy. Walczyłam już z demonami, zostałam opętana, rozmawiałam z duchem (w pewnym sensie), leciałam statkiem kosmicznym i zaprzyjaźniłam się z superbohaterami, a teraz mam odwiedzić inny wymiar w poszukiwaniu magicznego pierścionka. Zdecydowanie. Nic już mnie nie zaskoczony.

Zapasy jedzenia - są. Wody - są. Śpiwory - są. Ubrania na zmianę - są. Hmm... co jeszcze zabrać do wymiaru ogarniętego wiecznym żarem. Więcej wody. I jakieś buty. Najlepiej strażackie. Rachel poradziła kiedyś kurtki. Na wszelki wypadek lepiej wziąć. W końcu tam się urodziła, więc chyba wie co mówi.

Swoją drogą, dzieciaki ostatnio dziwnie się zachowują. Są milczący i w ogóle przestali się ze sobą spotykać. Próbowałam zagadnąć Clarence'a co się stało, ale nic nie chce mówić. Wspomniał tylko, że nie chce mu się dłużej brać w tym wszystkim udziału. Doszłam do wniosku, że lepiej będzie dać mu swobodę. Ochłonie, powie mi co się stało i razem spróbujemy temu jakoś zaradzić. Żałuję, że nie mogłam interweniować wcześniej, ale musiałam uczyć siebie i moich znajomych do matury, a teraz znowu szukanie artefaktów. Mam nadzieję, że nie zrobi przez to wszystko czegoś głupiego.

Może dobrze byłoby zapewnić sobie jakieś uzbrojenie? Nie wiadomo, czy nie zastaniemy tam jakichś wrogich istot.

- Tato?! Mamy w domu jakąś broń? - zapytałam.

- Patelnia się liczy? Chyba, że wolisz wałek.

- To nie jest prawdziwa broń.

- Powiedz to swojej matce. Zdziwiłabyś się co potrafi nią zrobić - rzucił tata, wchodząc do pokoju. - A na co ci?

- Wybieram się z przyjaciółmi na wycieczkę i pomyślałam, że może się przydać.

- Co wy zamierzacie zrobić? - zapytał z dziwną miną.

- Będą tam chłopcy - dorzuciłam. Na oczekiwaną reakcję nie musiałam długo czekać. Już po chwili wrócił do mnie z paralizatorem w ręce.

- Użyj go w ostateczności i dzwoń. Zwłaszcza w nocy. I uważaj na siebie. A tak w ogóle to, dlaczego nie pytałaś mnie o pozwolenie?

- Oj tatku, muszę tam być. To sprawa życia i śmierci mojego życia i losów całego świata!

- Nie odrzucą cię przez nieobecność na biwaku.

- Latarka, ona też może się przydać i jakiś namiot. I gaśnica.

- Jeszcze raz. Co wy zamierzacie robić? A tak w ogóle nie wyraziłem zgody.

- Mama się zgodziła. Poza tym to ze szkoły. Jedziemy do ośrodka badawczego.

- Więc chyba będą was pilnować.

- No tak, ale ostrożności nigdy dosyć.

- A nie ma żadnych zgód dla rodziców.

- Mama podpisała i zaniosła. W tej sprawie było całe to zebranie.

- Dlaczego nie mówiłaś o tym wcześniej?

- Mówiłam, ale oglądałeś mecz.

- Aha. Baw się dobrze. Tylko nie za dobrze. I ostrożnie z tym paralizatorem.

- Dobrze tatku! - powiedziałam i ucałowałam go w policzek. Nie powinnam kłamać, ale raczej na bank by się nie zgodził, gdyby wiedział, jakie są moje prawdziwe zamiary.

Wyszłam przed dom, pożegnałam się ze wszystkimi, a na stronie powiedziałam do Cla...Marcusa:

- Wybacz, ale nie jedziesz z nami. Jesteś jeszcze za mały, żeby narażać swoje życie i zdrowie dla wyższych celów.

- To do tego trzeba dorosnąć? - zaśmialiśmy się.

- Opiekuj się domem i rodziną - objęłam go. - Na razie.

Przed domem stał zaparkowany samochód Billy'ego. Przyjechał zgodnie z obietnicą. Oczywiście tata spiorunował go wzrokiem i upomniał go, że ma mnie traktować z szacunkiem. Nawet nie chcę wiedzieć, co on sobie wyobraża. Usiadłam z tyłu i zapięłam pasy. Ledwo się mieściłam między walizkami Fiony. Obok siedział Ace. Billy prowadził, a Fiona siedziała obok niego.

- Gotowi do szukania magicznych artefaktów, ratowania świata i masy fascynujących przygód? - zażartował Billy.

- A mamy jakiś inny wybór? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Fiona. - Na szczęście matka mnie puściła. Nawet nie wiecie jak musiałam się namęczyć, żeby ją przekonać do wyjazdu na weekend. Z dziadkiem nie byłoby takich problemów. Już wolę was od mojej matki.

- Apple n'est pas loin d'un pommier - rzucił Ace. Zachichotałam. Znałam francuskie przysłowia, a to było bardzo adekwatne. (Nie daleko pada jabłko od jabłoni.)

- Co to znaczy? - zapytała Fiona.

- Nic takiego.

Dojechaliśmy na miejsce. Na farmę rodziców Agnes. Tylko oni nie panikowali na widok różnych dziwnych rzeczy, więc wybór miejsca teleportacji był logiczny. Wszyscy stali już przed wysokim na dwa piętra, białym domem z czarną dachówką i uroczym tarasem. Była też szopa w tradycyjnym, brązowym kolorze. Gdzieniegdzie chodziły swobodnie kury, a na bujanym fotelu na tarasie spał pies.

Nie tak wyobrażałam sobie dom naszej buntowniczki. Bardziej bym obstawiała obskurną, zatęchłą przybudówkę z zimną wodą i wszechobecnymi szczurami, gdzie wybuchowy, trudny do opanowania temperament był mile widziany. Zamiast tego mamy sielankową farmę w małej wsi, Smallville. Strasznie daleko od Szczęśliwego Portu.

Wszyscy byli na miejscu. Tamara miała na sobie czarną koszulkę z żółtym "T" na piersi, odsłaniającą pępek i zakrywającej ręce, do tego żółte spodenki. Rachel z kolei zwykłe czarne ubranie z granatową peleryną. Kate w podkoszulku i szortach siedziała niezadowolona razem z Paige w skromnej sukience. Kate podciągnęła nogi pod brodę, siedząc plecami do siostry, która siedziała, podkulając nogi pod uda.

- Tamara, Rae, nie pojedziecie w tych ubraniach - zarządziła Fiona. Pod przymusem dziewczyny musiały udać się do domu w celu zmiany ubrania.

Garfielda zauważyłam, kiedy ten ukrywał się za drzwiami szopy. Chciałam do niego podejść, ale dziewczyny zaczęły się o coś kłócić, więc musiałam interweniować.

- O co chodzi wam wszystkim? Ciągle się tylko kłócicie. Co z wami wszystkimi?

- Co?! - warknęły zdenerwowane bliźniaczki. Wyglądały na mocno wkurzone.

- Widzę, że coś jest nie tak. Chcę wam pomóc.

- A może to sprawa między nami i nie potrzebujemy osób trzecich - wycedziła przez zęby Paige. Nie podejrzewałam jej o coś takiego.

- Ogarnij się, ona tylko chce nam pomóc - stanęła w mojej obronie Kate. Dziewczyny zaczęły się kłócić w nieznanym mi języku. Był strasznie podobny do języka rosyjskiego, tylko z innym wybrzmieniem. Wolałam się od nich oddalić. To nie będzie mile spędzony czas. Atmosfera jest tak gęsta, że można by ciąć ją nożem.

- Kłócą się od samego początku - rzuciła Agnes, podchodząc do mnie. Wzdrygnęłam się. Zawsze tak cichutko stąpa, jak ninja. A może jest ninją? Czy słowo "ninja" w ogóle się odmienia? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.

Odwróciłam się w stronę dziewczyny, żeby się z nią przywitać. Była ubrana w dziwny kostium. Cały czerwony z lycry plus przekrzywiony, złoty pas na biodrach. Do tego długie czarne, ciężkie buty, z których wystawały noże i czarne rękawice do łokci. Do tego peleryna do kolan, również czarna z żółtym uzupełnieniem w środku. Na piersi widniał bordowy symbol płomienia.

- Dlaczego masz to na sobie?

- W kostiumie łatwiej mi się skupić na misji - wyjaśniła wzruszając ramionami i robiąc minę, jakby to było najgłupsze pytanie na świecie. Do niej podeszła Zatanna.

Jej kostium zdecydowanie bardziej spodobałby się  chłopcom. Biała koszula bez ramion z ogromnym dekoltem, skórzana kurtka, czarne szorty i kabaretki. A na szyi mucha.

- Poznaj Zatannę, pewnie kojarzysz ją z tamtego treningu - przedstawiła mi ją.

- Znamy się przecież z Halloween - rzuciłam i wyciągnęłam do niej rękę.

- Ale w Halloween nie było mnie w tym wymiarze. - Stwierdziła ze śmiechem.

- Niemożliwe, uratowałaś nas wtedy przed olbrzymim królikiem-demonem. Później wróciłaś z nami na imprezę i świetnie się bawiłyśmy. Dałaś też Paige pierścionek przyjaźni.

Agnes i Zatanna wymieniły zaskoczone spojrzenia.

- Nie bawię się w takie rzeczy od wieków - bąknęła czarodziejka.

- Zatanna leci z nami do Azerath. W pobliżu pierścienia, Rachel straci moc, więc ktoś musi nam pomóc wrócić. A o tym spotkaniu w Halloween jeszcze porozmawiamy - powiedziała Agnes. Wszyscy się zebraliśmy w okręgu.

Jak się okazało w Azerath nie ma wody, więc dar Kate byłby tam bezużyteczny, dlatego siostry zostają. Garfield z uszkodzoną nogą też ma zostać. W prawdzie jest co raz lepiej, ale Agnes uznała, że wysyłanie go od razu na głęboką wodę, byłoby głupie.  ("I Megan by mnie za to zabiła", kimkolwiek ta Megan jest.)

- W takim razie nasza trójka poszuka różdżki Merlina - zaproponowała Kate. - Wszyscy pomagaliśmy wtedy tamtej smoczycy, więc ona na bank nam pomoże.

- Ale i tak któryś z nas musi zostać i was pilnować. Świat magii jest piękny, ale potrafi być niebezpieczny dla obcych - wyjaśnił Romulus.

- Więc z nimi zostań - bąknął Hektor. - Kto jest za?

Cała drużyna pierścienia podniosła rękę.

- Kto jest przeciw? - próbowała ratować pozostałych Kate. Ci, którzy mieli zostać z Romulusem podnieśli rękę.

- Na prawdę?! Nawet ty, Leonardzie, jesteś przeciwko mnie? Dlaczego nikt mnie nie chce w drużynie?

- Przykro mi - mruknął Cosimo i ustawił się w kole razem ze wszystkimi, którzy mieliśmy jechać do Azerath.

Na środku podwórka Tamara, Rachel i Zatanna narysowały koło z dziwnymi symbolami. Tam się ustawiliśmy. Wszyscy złapaliśmy się za ręce. Stałam między Agnes a Acem. W 3 zaczęły recytować dziwaczną formułkę w nieznanym języku. Zamknęłam oczy i poczułam powiew wiatru we włosach. Po chwili miałam wrażenie jakby pode mną nic nie było. Miałam wrażenie jakby wszystko znikało.

- Powodzenia! - gdzieś daleko brzmiał głos Kate.

Kiedy otworzyłam oczy widziałam ogromne, puste pole. Wszędzie były ruiny niegdyś wspaniałych budowli. Musiały takie być, bo były wielkie i bogato zdobione. Niebo miało czerwoną barwę, a miejscami płonęły mniejsze lub większe ogniska. Wszystko było zniszczone, jakby z wspaniałej cywilizacji pozostały tylko marne zgliszcza.

- Witamy w wymiarze Azerath - powiedziała Rachel z... jakby smutnym głosem. - To kiedyś był mój dom - dodała.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #fantasy