Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2: Zmiany, zmiany, zmiany

Agnes

Drzwi do magazynu zostały bez większych problemów wysadzone w powietrze. Przynajmniej z tym nie było trudności. Obok mnie biegła Tygrysica, a za nami, banda nieszczególnie przyjemnych osobników uzbrojonych po zęby i nieżałujących pocisków.

- Batgirl, nie zaszkodziłoby, gdybyś się pospieszyła! - krzyknęłam, wykorzystując połączenie telepatyczne.

- Wiesz mi robię co mogę. Gdyby Superboy był odrobinę ciszej też byłoby szybciej - odparowała.

- Och, przepraszam, jeżeli ratowanie twojego życia, przeszkadza ci w zebraniu myśli! - rzucił mocno wkurzony Superboy.

- Łatwiej byłoby zebrać myśli bez waszego gadania w mojej głowie!

- Nie gorączkuj się tak, bo jeszcze dostaniesz migreny - dorzuciła swoje trzy grosze Zatanna.

- Wszyscy się uspokójcie! Jesteśmy na bardzo ważnej misji i nie ma czasu na głupie kłótnie! Do roboty! - Wodnik jak zwykle ogarnął zespół.

- Dobra, mam. Możemy spadać - Zameldowała Batgirl.

- Nareszcie - powiedziałyśmy z Tygrysicą.

Zatrzymałyśmy się przed nimi i z zadowolonymi uśmiechami rzuciłyśmy się w wir walki. Najpierw zaatakowałam ich płomieniami, a później Tygrysica wyskoczyła z kataną i kilkoma zgrabnymi, aczkolwiek bardzo brutalnymi, ruchami załatwiła trzech stojących najbliżej frajerów. Sama wyciągnęłam kij 'Bo i rzuciłam się na jakiegoś gostka z bronią. Zaczął w panice strzelać, ale szybko uniknęłam ciosów. Z kolana wybiłam mu broń, a następnie prostując nogę, kopnęłam go w szczękę. Jak się obudzi, będzie musiał zbierać zęby z podłogi.

- Hello Megan! Pora kończyć tą zabawę - powiedziała Marsjanka wlatując przez wybitą szybę, a następnie telekinetycznie przygwoździła opryszków do ściany. Wszystkie trzy się ulotniłyśmy. Dla bezpieczeństwa rzuciłam jeszcze kule dymne w ich stronę i wyleciałam. Tak, umiem latać, żeby nie było.

Po powrocie do bazy i jak najbardziej udanej misji należy się nagroda w formie pysznych ciasteczek w towarzystwie przyjaciół i butelka zimnego piwa.

- Łał, to była najlepsza misyjka odkąd odeszłam  z zespołu! - powiedziałam ze śmiechem.

- W sensie odkąd Dick cię z niego wyrzucił? - sprostowała Batgirl. Mogła sobie darować ten komentarz. Szczególnie przed młodszym Zespołem. Przydałaby się tu jakaś nazwa. 

Całą grupą weszliśmy do sali głównej Twierdzy. Tu jest największa przestrzeń i najlepszy widok na planetę Ziemię. Było jakoś dziwnie ciemno. W pewnym momencie światło znów zostało zapalone, a wszyscy krzyknęli: "niespodzianka". Moim oczom ukazała się nasza grupa superbohaterów. Wonder Girl i Niebieski Żuk unosili się w powietrzu, trzymając transparent z napisem: "Wszystkiego Najlepszego, Firegirl"! 

- Och, pamiętaliście - powiedziałam, wzruszona. Byli wszyscy. Mal z Karen; Garfield z tortem, Bart dobierający się do tego tortu; ten nowy, którego imienia nie pamiętam, a tak Virgil; Tim z dużym pudłem (pewnie jest tam prezent dla mnie); był nawet Lagunowiec, choć za nim nie przepadam oraz moi najlepsi kumple z Ligii Sztywniaków, oj przepraszam Sprawiedliwych, Raquel i Roy. Anna i Mateusz, też. Jak miło.

- Nie pozwoliłabyś nam zapomnieć - rzucił Superboy.

- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona - dodała Megan i mnie wyściskała. Dobrze wie, że nienawidzę uścisków.

- Wszystkiego najlepszego - złożył życzenia Kaldur. 

- Najlepszego, zołzo - rozpieszczała mnie Barbara.

- Dzięki, małpo - odpowiedziałam i przybiłyśmy sobie żółwika. 

- Świętuj, świętuj, bo nie długo do szkoły - zgasiła mój entuzjazm Artemis.

- Nawet mi nie przypominaj - odpowiedziałam rozczarowana.

Fiona

Rano wstałam, przeciągnęłam się, ubrałam, poszłam na śniadanie. Dzień jak co dzień.

- Dzień dobry księżniczko, masz ochotę na jajka? - zapytał Dziadek podsuwając mi talerz z jajkami i bekonem, ustawionym tak, żeby wyglądały, jakby się uśmiechały. - Widzisz? Uśmiecha się do ciebie. Chce, żebyś go zjadła.

- Nie jem takich rzeczy Dziadku. Wiesz, że się odchudzam - rzuciłam odsuwając od siebie talerz. - W ogóle nie jadam śniadań.

- Księżniczko, śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Kiedyś pałaszowałaś je jak...

- To było kiedyś, Dziadku. Poproszę dietetyczny koktajl.

Wyszłam z prowizorycznej kuchni do małej łazienki. Dwa lata temu wyprowadziliśmy się z Chin do Szczęśliwego Portu. Nazwa do kitu, serio. Mama wymyśliła sobie, że tutaj czeka mnie lepsza przyszłość niż tam.

Plus jest taki, że Billy tu mieszka. I teraz jestem królową w szkole, razem z moimi przyjaciółkami. Wszyscy mamy po osiemnaście lat, więc teraz starzy mają niewiele do gadania i możemy robić co chcemy. Nałożyłam makijaż i wyszłam z łazienki. W kuchni złapałam za koktajl i moją torebkę, a następnie wyszłam. Z niewyjaśnionych przyczyn drzwi wyjściowe znajdowały się w kuchni. Kto to wymyślił ja się pytam. Ucałowałam Dziadka w policzek, szybko wypiłam i wyszłam.

- Tylko wróć... - chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Pewnie nakaz w stylu wróć przed dziesiątą. Dzisiaj rocznica rozwodu rodziców, więc lepiej nie wchodzić matce w drogę.

Przed domem Billy opierał się o swój samochód i głupio się uśmiechał.

- Co się głupio cieszysz? - przywitałam go całusem w policzek.

- Wymyśliłem świetny plan na pożegnanie wakacji.

- Co? - spytałam. Wyciągnęłam z torebki błyszczyk. Muszę poprawić usta.

- W parku organizują pokaz sztucznych ogni. Będzie kino samochodowe. Chcą pokazać najlepsze hity filmowe tego lata. Kupiłem 3 bilety. Piszesz się?

- Rozmawialiśmy o tym. Będę twoją przykrywką, ale nie pokazuj się ze swoim chłopakiem w miejscach, gdzie możemy spotkać dziewczyny. Po za tym idę z nimi na domówkę do Adeline. Ty też idziesz.

- Nic z tego już kupiłem bilety. Wiesz, że Charlie jest miłośnikiem kina. A tak w ogóle to skoro twoje kumpele będą na domówce to my możemy być spokojni w parku. Już nie wspomnę o tym, że Adeline organizuje imprezy przynajmniej raz w tygodniu. Na wszystkie jesteście zaproszone. Daj spokój rodzice nie puszczą mnie samego z Charliem do kina, bo powiedzą, że to dziwne.

- Dobra, niech ci będzie. Ale w zamian musisz mi kupić tę uroczą torebeczkę z galerii.

- Jesteś super.

- Tak wiem.

W galerii umówiłam się z moimi przyjaciółkami, Natashą i Valentiną. Natasha jest blondynką o zimnych, niemal czarnych oczach, idealnej figurze i niepodważalnej urodzie. Ubrana jak zwykle w mini i obcisły top. Valentina jest szczupłą dziewczyną o kasztanowych włosach i błękitnych oczach. Ma bardzo jasną, gładką cerę. Ubrana w mini i koszulkę odsłaniającą pępek. Razem poszłyśmy na zakupy. Natasha nie była zadowolona tym, że nie przyjdę na imprezę. W zamian zgodziła się przyjść do tego kina. Z tego Billy nie był zadowolony. I jak tu ich zadowolić.

Ace

Właśnie rozpakowałem ostatnie pudło. Stanąłem przy drzwiach mojego nowego pokoju i oceniłem wystrój jako perfekcyjny. Ściany w kolorze piaskowym pasowały do brązowego łóżka. Luna nazywała ten kolor ochrą. Dla mnie to po prostu ciemnobrązowy, ale niech jej będzie. Zamieszkałem z siostrą w Szczęśliwym Porcie. Fajna nazwa, nie ma co. W całym pokoju panował przyjemny nieporządek.

Jedna z naszych ciotek zaproponowała Lunie mieszkanie, w zamian za to, że ona i jej synalek, rozwydrzony Luciano, zamieszkają w Belgii. Luna już od jakiegoś czasu chciała się wyprowadzić, więc złapała tą ofertę jak dar z nieba. W przypływie euforii zgodziła się na wszystko. Nawet wstawiła się za mną u rodziców. Przekonanie ich nie było łatwe, ale jakoś się udało i wielki świecie o to jestem!

Lipa, że jutro zaczyna się rok szkolny, ale jakoś to ogarnę. Podobno w parku jest noc filmowa, a plaża jest niedaleko. Mam na nią widok zza okna. To parę przecznic dalej! Ale będzie ubaw! Jean wypchaj się darmowymi posypkami w tej twojej lodziarni, ja mam ubaw! 

- Tutaj jesteś - powiedziała Luna. - Chodź, musimy załatwić ci sprawunki do szkoły. A jak wrócimy masz posprzątać.

- Ale... plaża - próbowałem protestować. Siora wyciągnęła argument nie do podważenia. Telefon. Rodzice mówili, że w razie jakbym sprawiał problemy ma dzwonić, a ja wrócę do Belgii szybciej niż z niej wyjechałem. Westchnąłem i posłusznie ruszyłem za nią. Moja siostra potrafi być ogromną zołzą. Ale i tak ją kocham.

- Później pójdziemy na plażę. I poszukamy ci jakiejś pracy. Nie będę harować na wszystko sama.

- Jak chcesz, moja królowo.

- Nie nazywaj mnie tak, szczylu.

- Dobra, małpo.

- Szukają kogoś w lodziarni.

- Przecież Jean pracuje w lodziarni.

- Wiem o tym.

Serio to zołza. Widziałem jakie tu mają obciachowe czapeczki. Z wiatraczkami. A do tego idiotyczne koszulki. Co ja jej takiego zrobiłem?!

- Pospiesz się!

- Już idę - ona jest okropna. I jak ja z nią wytrzymam? Sam na sam?!

Kate

Plaża, słońce, słodkie lenistwo i lody śmietankowe. Czego chcieć więcej od życia?

Roześmiana biegłam właśnie w kierunku wody. Miałam na sobie moje ukochane błękitne bikini, a pod pachą deskę surfingową. Piękna, niebieska z jasnym kwiatkiem. Kai powiedział, że jestem jego najlepszą uczennicą, jeśli chodzi o surfing. Dlaczego w żadnej  szkole nie ma drużyny do tego sportu? Do tej pory byłam królową w pływaniu. 

Ostatnio nasi przyszywani dziadkowie otworzyli hotel w Szczęśliwym Porcie! Nazwa jest przeurocza! A i miejsce mamy cudne! Zaraz przy plaży. Niewielki kawałek od pogorzeliska. Miejscowi mówili, że tam była baza młodych agentów Ligii Sprawiedliwych. Podobno ich wrogowie dowiedzieli się o ich kryjówce i postanowili ją zniszczyć. Coś w tym musi być, bo mój chłopak, James, mówił że widział wielki wybuch w marcu. Często pojawiają się tam jacyś ludzie i kosmici w poszukiwaniu zemsty. Choć Paula twierdzi, że to głupoty. Ale ja swoje wiem.

- Powinnyśmy wracać do pracy - próbowała mnie przywołać do porządku.

- Daj spokój, jest piękna pogoda i do tego te fale, aż się proszą, żeby na nich popływać!

- Jest mnóstwo roboty. Rusz się!

 Niechętnie poszłam za siostrą. Ona jest okropna! Później biegałam za nią i sprzątałyśmy w hotelu. Dziesięć pokoi! To mały hotel. Do tego musiałyśmy z Kai'em wynieść stół i nakryć do niego. Dzisiaj ma być oficjalne zamknięcie sezonu. Będzie niezła imprezka! Choć miejscowi wiedzą jak świętować. Słyszałam, że jest noc filmowa! Szkoda, że na nią nie pójdziemy. Kiedy wszystko było gotowe, chwyciliśmy za deski i pognaliśmy w kierunku wody! Było ekstra!

- Dobra, ja idę pomoc waszej mama, a ty możesz dalej pływać - oświadczył Kai. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. I tak nie miałam zamiaru się stąd ruszać. Woda jest taka przyjemna. Niestety Paula nie była tak wyrozumiała.

- Czego chcesz? - spytałam dopływając na mieliznę.

- I tak nie ma fal. Może byś wyszła?

- Po co? Z resztą, brak fal można łatwo naprawić - powiedziałam z chytrym uśmiechem.

- Nawet o tym nie myśl! A jak ktoś cię zobaczy?

- I tak nikogo tu nie ma. A po za tym muszę trenować moje moce, tak?

- Ale nie w ten sposób!

- Gadanie. Każdy sposób na naukę jest dobry.

- O nie. Wyłaź. A tak w ogóle to trzeba załatwić sprawunki do szkoły.

- Jutro też jest dzień.

- Jutro jest rozpoczęcie!

- Dramatyzujesz! - krzyknęłam.

Teraz płynęłam w kierunku, gdzie powinny być olbrzymie fale, a są małe kurduple. Stanęłam na desce i zaczęłam czary. Najpierw wyprostowałam dłoń, a później zaczęłam delikatnie podnosić całą rękę. Razem z nią stworzyłam falę wysoką na trzy metry! Stworzyłam jeszcze cztery takie! Oczywiście Pepe będzie miała do mnie o to pretensje, ale cóż poradzić. Zabawa była świetna, ale kiedy spojrzałam w kierunku plaży, spodziewając się mojej wściekłej bliźniaczki, doznałam szoku. Drodzy strażnicy wody, kiedy wasze siostry zabronią wam tworzyć fale na plaży ogólnodostępnej, posłuchajcie ich.

Rose

Właśnie przylecieliśmy do Szczęśliwego Portu. Tata nas tu ściągnął, bo dostał tu super pracę, a wolał mieć nas przy sobie. Wcale mi się to nie uśmiechało. Kolejna nowa szkoła, w której znowu będą się ze mnie nabijać. Masakra. Całą, długą drogę czytałam, więc teraz postanowiłam rozprostować kości. Poszłam na spacer. Mama na pewno się ucieszy, że gdzieś wyszłam. To dziwne, ale mam przeczucie, że tu może być... inaczej. Może w końcu przestanę być ofermą, wieczną ofiarą głupich żartów? To się robi męczące.

Właśnie spacerowałam po plaży, kiedy niechcący wpadłam na dziwne widowisko. Trzymetrowe fale tutaj? To geograficznie możliwe? Widziałam też jakąś blond surferkę. To dziwne, ale wyglądała jakby sterowała tymi falami. Zauważyła mnie, a fala z której wypływała nagle w nienaturalny sposób się na nią zawaliła. Można mi wierzyć. Urodziłam się w Australii i wiem jak się zapadają fale. Spokojnie i gładko do przodu, a nie zatrzymują w powietrzu, żeby następnie spaść gwałtownie w dół. 

Z wody wyszła z deską ta dziewczyna. Miała długie blond włosy, niebieskie oczy i była niesamowicie zgrabna. Przemoczona do suchej nitki, a włosy poprzylepiały się jej do twarzy, ale i tak wyglądała bardzo ładnie w tym błękitnym bikini. Wstała i teraz zauważyłam, że jest wysoka. 

- Nic ci nie jest? - spytałam, żeby się upewnić.

- Nie, wszystko gra - odpowiedziała nieco zakłopotana. Odgarnęła włosy z twarzy i mogłam zauważyć na jej małym, zgrabnym nosie kilka piegów i szeroki, zaraźliwy uśmiech. - Ale się wyłożyłam. Ile z tego zauważyłaś?

- Wystarczająco, żeby stwierdzić, że jesteś naprawdę świetną surferką.

- Dzięki - rzuciła. Miała miły głos i wydawała się sympatyczna, ale miała dziwny akcent. Dobrze mówiła po angielsku, ale ten akcent. Pewnie jest słowianką, przynajmniej na to wskazują jej rysy twarzy.

- Nie jesteś stąd, prawda?

- Nie, pochodzę z Polski. Taki niewielki kraj w środku Europy.

- Gdzieś słyszałam o tym kraju.

Usłyszałyśmy jakieś dziwne sapanie za nami i zauważyłyśmy chłopaka, który podparty na kolanach, ziajał jak pies. Miał brązowe włosy dość mocno zjeżone. Kiedy wstał, jego zaczerwieniona twarz zaczęła wracać do normy. Brązowe oczy wlepił w blondynkę. Był dość drobnej postury. Jak na chłopaka. Ubrany w czerwoną bluzę z iskrami i ciemnoszare szorty.

- To... było... niesamowite! - wyzipiał. Kolejny nietypowy akcent. Tym razem francuski. - Jak ty to zrobiłaś?

- Lata nauki.

- Mam na myśli to sterowanie falami!

- Nie mam pojęcia o czym ty mówisz.

- Owszem masz - wtrąciłam. - Jesteś metaczłowiekiem?

- Nie.

- Czarownicą? - on.

- Nie.

- Więc kim? - spytałam. Nie wiem dlaczego, ale przypomniało mi się to wydarzenie sprzed siedmiu lat. - Chyba nie jesteś strażniczką żywiołu wody, co? - spytałam ze śmiechem.

Miny moich nowych znajomych nagle stężały. Uśmiechy zniknęły z ich twarzy. Popatrzyli na mnie zaskoczeni.

- Skąd przyszedł ci do głowy taki pomysł?

- Sama nie wiem. Po prostu, kiedy byłam dzieciakiem kilka dziwnych osób powiedziało mi, że jestem strażniczką ziemi, ale to kompletna głupota. 

Ich miny wcale nie wyrażały rozbawienia.

- Wierzycie w magię? Bo ja nie. 

- Ja wierzę - rzuciła z całą pewnością dziewczyna. Wyprostowała się i przedstawiła: - Jestem Katarzyna Ciesielska, strażniczka żywiołu wody.

- A ja - chłopak też? - jestem Ace Berier, strażnik żywiołu elektryczności.

Spojrzeli na mnie wyczekująco. Westchnęłam. To paranoja, ale na prawdę poczułam łączącą nas więź, mimo że znamy się od paru minut.

- Nazywam się Rosemary Smith i albo straciłam rozum, albo jestem strażniczką ziemi.

W tym momencie w miejscu, gdzie było pogorzelisko... wyrosło drzewo. I to duże. Poczułam dziwną energię w środku.

Gdzieś daleko

- Stało się - powiedzieli opiekunowie strażników, obserwując ich z bezpiecznej odległości. Ale najtrudniejsze, dopiero przed nimi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #fantasy