Chapter 5
Błądziłam po Krakowie w poszukiwaniu miejsca idealnego, ale nie wiem, czy nie mogłam, czy po prostu nie chciałam go znaleźć. Te kilka dni było dla mnie istnym szaleństwem. Myślałam, że po dniu pogrzebu wszystko zacznie wracać do normy. Jakkolwiek okrutnie to brzmiało. Ostatnie miesiące były dla nas wszystkich trudne, tak naprawdę było to czekanie na dzień jej śmierci. Miał być pogrzeb, kilka dni w Polsce na odpoczynek i żałobę, a potem powrót do nowej rzeczywistości. Smutnej, ale oczekiwanej. Byłam na to przygotowana. Nie spodziewałam się jednak, że w moim życiu nastąpi tak drastyczna zmiana, jak spadek w wysokości kilkunastu milionów... Bo ile mogą być warte nieruchomości?
To nie tak, że mnie to nie cieszyło; jasne, że była to dobra wiadomość. Mimo to czułam złość, bo miałam żegnać się z moją mamą, z moją najlepszą przyjaciółką, z moją bezpieczną ostoją. Zamiast tego okazało się, że przez całe życie żyłam w kłamstwie, którego to właśnie ona moja najlepsza przyjaciółka, moja mama była autorką.
Z dużą kawą w kubku usiadłam w końcu na wiślanych bulwarach, z niepewnością i strachem otwierając pamiętnik mamy, z najstarszą datą. Trzymając się głupiej nadziei, że miliony na koncie to jedyne kłamstwo-niespodzianka, jakie mi zafundowała.
20.06.2003 Piątek
Jeśli miałabym stworzyć listę najbardziej wyczekiwanych dni w kalendarzu, z pewnością na pierwszym miejscu znalazłyby się Gwiazdka oraz dzień zakończenia roku szkolnego. W mojej szkole prawie pięciuset uczniów co roku czeka na słowa dyrektora: „Wakacje, czas zacząć", po czym z szerokimi uśmiechami biegną korytarzami w stronę wyjścia. Tak było i dzisiaj.
Wybiegliśmy ze szkoły, zrzucając po drodze mundurki, pod którymi mieliśmy ubrane stroje kąpielowe. Grupkami znajomych kierowaliśmy się nad jezioro, gdzie już od południa świętowaliśmy te kilka tygodni wolności. Dziewczyny kąpały się w wodzie, opalając swoje blade skóry w promieniach słońca, podczas gdy chłopcy przygotowywali wszystko do wieczornej imprezy. Ustawiali ławki z desek, tworzyli ogromny krąg z dużych kamieni, a w jego środku układali drewno na ognisko. Pseudo scena dla lokalnego zespołu była gotowa, a w cieniu drzew stały beczki — wiele beczek z piwem.
Wróciłam na kilka godzin do domu, żeby coś zjeść, przebrać się i spakować na jutrzejszy wyjazd, ale zaraz potem znów tam wracam. Muszę uczcić moje ostatnie prawdziwe wakacje życia, bo te studenckie na pewno nie będą już takie same. Przeraża mnie myśl, że za kilka tygodni zaczynam ostatni rok szkoły... Za rok będę już po maturze, dorosła i sama w wielkim świecie (choć to ostatnie tak bardzo się nie zmieni, bo wciąż jestem sama, z tym że teraz cały mój świat to ta mała wieś gdzieś na końcu Polski).
Jutro przed południem wyjeżdżam do babci Elżbiety w Krakowie. Wujostwo nie jest z tego zadowolone i wykorzystują każdą nadarzającą się okazję, by uświadomić mi, jak niewdzięcznym i egoistycznym dzieckiem jestem, wyjeżdżając z Wysokiej w okresie, gdy oni najbardziej mnie potrzebują. I choć jest mi z tym naprawdę źle (no dobra, nie będę okłamywać samej siebie – aż tak źle się z tym nie czuję), to czy to aż tak dziwne, że wolę spędzić wakacje w Krakowie z babcią i moją siostrą, których nie widziałam od świąt Bożonarodzeniowych, zamiast z ciotką i wujem, harując od rana do wieczora w młynie?
Tęsknię za babcią i Patrycją, i nie powinno to nikogo zaskakiwać. W końcu to moja jedyna najbliższa rodzina. Wujek z ciotką są cudowni, ale...
21.06.2003 Sobota
Czy wiara zawsze musi iść w parze z naiwnością?
Od godziny siedzę już w autobusie. Boli mnie głowa, a na kolanach trzymam woreczek w razie, gdyby mój odruch wymiotny się nasilił. Jest tak gorąco, że moja płócienna sukienka jest już cała mokra, a włosy dziwnie się poskręcały. Wyglądam jak siedem nieszczęść i tak też się czuję. Oddycham głęboko, zaciskam powieki i wsłuchuję się w stukot silnika. Już niedługo...
Zdecydowałam się założyć ten pamiętnik za namową mojej polonistki, która zwykła porównywać dzienniki do terapii. Zwykła mawiać: „Nie dość, że poćwiczycie swój kunszt pisarski, to wielce prawdopodobne, że przy okazji odkryjecie swoje głęboko zakopane emocje, spojrzycie na wydarzenia w waszym życiu z innej perspektywy i poznacie lepiej samych siebie".
Ale w obecnej chwili nie chcę siebie poznawać. Czuję się zbyt zdruzgotana, by zanurzać się w swoje wnętrze. Marzę tylko o tym, by zapaść się pod ziemię, by zasnąć i obudzić się w innej rzeczywistości, by zniknąć.
Poniekąd wyjazd z Wysokiej jest ucieczką. Co prawda chciałam uciec przed wujostwem i pracą, a teraz marzę tylko o tym, by uciec sama przed sobą.
Czyż to nie zabawne?
Autobus zatrzymał się na dworcu głównym w Krakowie. Wysiadłam razem z garstką osób, rozglądając się wokół w poszukiwaniu swojej eskorty.
Niestety ani babci, ani Patrycji nie było w zasięgu wzroku. Usiadłam więc na jednej z brudnych drewnianych ławek i zaczęłam czekać. Czyżby o mnie zapomniały?
Jeszcze dwa dni temu babcia dzwoniła, aby potwierdzić przyjazd, ale kto ją tam wie... Zmęczenie naciska na moje powieki, ale nie mogę, nie chcę ich zamknąć. Wspomnienia wczorajszej nocy są zbyt bolesne.
Czy jestem gotowa by to opisać? Nie, ale po części czuję, że powinnam to zrobić i raz na zawsze zostawić tę noc za sobą.
Wszystko zapowiadało się na idealne zakończenie wakacji. Z Anną spotkałyśmy się przy ognisku krótko przed dziewiątą wieczorem. Wzięłyśmy po piwie i ruszyłyśmy w tłum. Było wiele powodów do świętowania: przywitanie lata, pożegnanie szkoły, powitanie wakacji, rozstanie z wyjeżdżającymi znajomymi oraz urodziny kilku osób. Kubki z piwem szybko się opróżniały. Po dwóch kółeczkach wśród znajomych wróciłyśmy już nieźle wstawione. Tańczyłyśmy z małą grupą najbliższych przyjaciół wokół ogniska — były wygłupy, żarty, czułości, a wtedy tuż koło mnie znikąd wyrósł Darek. Student, syn sołtysa, największy przystojniak w naszym miasteczku. Rzucił mi komplement, uśmiechnął się zawadiacko i poprosił do tańca. Zaskoczona, kątem oka spojrzałam na Annę, a ona podekscytowana mrugała do mnie znacząco. Odwróciłam się do niego i spoglądając w jego ciemne jak smoła oczy, wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji.
Pięć minut później tańczyłam w jego objęciach.
Nie zważałam na to, że gra szybka muzyka, a my ledwo się ruszamy, ani na to, że dopiero co zerwał z dziewczyną, ani na plotki na jego temat, ani na mój stan upojenia alkoholowego — a powinnam...
Ale były jego szerokie ramiona, rozgwieżdżone niebo nad nami, blask z ogniska, szum wody, zapach jego ciała, palonego drzewa i lasu. Były śmiechy i rozmowy. Gdy poprosił, abym poszła z nim do auta po alkohol, zgodziłam się bez wahania. Trzymał moją dłoń w swojej i pewnie prowadząc mnie przez gąszcze lasu, opowiadał mi o swojej młodszej siostrze. Nie słuchałam go jednak uważnie, byłam zbyt pijana i szczęśliwa by mnie to interesowało. Zbyt pijana. Na tyle, by zgodzić się na kolejne piwo, które podał mi, gdy już znaleźliśmy jego samochód, na tyle, by zgodzić się na jego coraz śmielsze objęcia, by zgodzić się na jego pocałunki.
Przecież to nie byle kto, tylko on, Dariusz Szymborski. Wybrał właśnie mnie, powinnam czuć się wyjątkowo, wszystkie dziewczyny w Wysokiej chciałyby być na moim miejscu. Kilka minut tak to sobie tłumaczyłam, ale gdy jego pocałunki stały się mocniejsze, chciałam to przerwać, próbowałam, ale on już nie rozumiał, przycisnął mnie do samochodu tak, że ledwie mogłam oddychać i zaczął wciskać ręce pod moją sukienkę. Broniłam się i krzyczałam, ale wiedziałam, że na niewiele się do zda, bo byliśmy zdecydowanie zbyt daleko od reszty, a głośna muzyka tylko nas zagłuszała. Gdy wepchnął mnie do samochodu, byłam przerażona, a gdy jego spodnie opadły krzyczałam na całe gardło, wołając o pomoc, na zmianę prosząc go, by mnie zostawił. Ale on nie rozumiał, a ja biłam go i walczyłam, nawet próbowałam kopnąć go w krocze, ale nie trafiłam, chociaż i tak musiało go to zaboleć, bo nieźle oberwałam za to w twarz. Zaczął jedną dłonią, ciągnąć mnie za włosy, a drugą rozkładać moje uda. Nie wiedziałam, co robić. Serce biło mi jak szalone. I wątpiłam, że uda mi się uciec.
Mój krzyk zamienił się w łkanie, aż w końcu całkowicie zamilkłam. Byłam tak wystraszona, upokorzona i zawstydzona, że bolało mnie całe ciało. Chciałam walczyć, ale część mnie się poddała. Część mnie chciała to mieć jak najszybciej za sobą, bo wiedziałam, że moja walka z nim nie pomoże mi, a dodatkowo tylko przedłuży ten horror.
Przestałam się szarpać, zamknęłam oczy i oczekiwałam na najgorsze. Darek, oczywiście zadowolony z takiego obrotu spraw, zaczął mruczeć obleśnie, chwaląc się, jakim to jest ogierem i jak zrobi mi dobrze. Jego słowa wzbudziły we mnie nową siłę do walki. Pozwoliłam mu uwierzyć, że go pragnę, zaczęłam go całować i dotykać, zamieniłam się z nim pozycją, lądując na nim, a następnie czekając, aż rozluźni się dostatecznie, ugryzłam go z całej siły w wargę, czując gorzki smak jego krwi w ustach. Jednocześnie kopnęłam go w krocze, tym razem trafiając. Krzyknął z bólu, tracąc na chwilę kontrolę.
Wykorzystałam tę chwilę i wyskoczyłam z auta. Choć zdążył chwycić rąbek mojej sukienki, pociągnęłam go, prując przy tym materiał, i wyrwałam się. Odbiegłam kilka metrów od auta, patrząc na niego z obrzydzeniem i strachem. W moim sercu tliła się nadzieja, że uda mi się uciec, ale strach wciąż szumiał mi w uszach.
– Suko to się jeszcze nie skończyło, znajdę okazję, żeby dokończyć to, co zacząłem – krzyczał za mną, ocierając usta z krwi – chyba zapomniałaś, kim jestem!
Biegłam przez las, dusząc się własnym strachem, resztkami sił zmuszając się do kolejnych kroków. Zdawało mi się, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej. Gdy w końcu dotarłam wystarczająco blisko ludzi, oparłam się o drzewo i pozwalając ciału stracić kontrolę, ześlizgnęłam się po jego pniu, opadając na ziemię. Nie wiem, jak długo tam siedziałam, w amoku, trzęsąc się, gdy usłyszałam ciche wołanie. To Anna mnie znalazła i utuliła w ramionach, wysłuchując.
– Powinnam iść na policję? – zapytałam ją, gdy wreszcie mój puls wrócił do normy, a ciało odzyskało nieco sił.
– Ana – zawahała się – jego wujek jest policjantem, a ojciec sołtysem. Poza tym, kto ci uwierzy? Nie zgwałcił cię, jesteś pijana i jakby nie było, sama z nim poszłaś...
Długo siedziałyśmy w ciszy. Słowa Anny krążyły po mojej głowie, na przemian mieszając się z wydarzeniami całego wieczoru. Nie mogłam spać; gdy tylko zamknęłam oczy, widziałam jego twarz, czułam jego dłonie na swoim ciele, jego zapach...
Rano musiałam nieźle nazmyślać, bo wujek spotkał mnie w holu, gdy wróciłam do domu w nocy. Potargana, rozczochrana, śmierdząca alkoholem, a do tego z czerwonym plackiem na policzku. Przeprosiłam za pijaństwo i opowiedziałam historyjkę o tym, jak spadłam ze skarpy i uderzyłam twarzą w kamień. Uwierzyli. Przynajmniej udawali, że wierzą. Choć z daleka widać, że mam na policzku odbitą dłoń. Jego dłoń.
Zamaskowałam to trochę pudrem, który dostałam od babci na święta. Mam nadzieję, że ona tego nie zauważy.
Nie mogę zrozumieć, jak mogłam być tak głupia! Dlaczego on mi to zrobił? Dlaczego chciał mi to zrobić? Co by było, gdybym nie uciekła? Kim bym była, gdyby mi się nie udało?
Chciałabym krzyczeć, kopać, płakać, a może chociaż wtulić się w ramiona kogoś, kto zrozumiałby, co czuję. Ale nie mam nikogo poza Anną; nikomu innemu nie mogę wyznać, co się stało. To zrujnowałoby mi życie.
Widzę Patrycję. Muszę opanować emocje. Wdech, wydech. Jestem daleko od Wysokiej. Daleko od niego. Jestem ponadto. Nie mogę się użalać. Miałam szczęście, nic mi nie zrobił. Miałam szczęście! Prycham cicho pod nosem. Sama nie wierzę w te słowa.
Sobota późny wieczór
Właściwie już niedziela i to od dobrych dwóch godzin. Leżę, przewracając się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Po całym dniu i wielu godzinach bez snu powinnam być wykończona, ale nawet to pachnące lawendą, mięciutkie łóżko nie przynosi ulgi.
Liczyłam już baranki, obserwowałam gwiazdy na niebie za oknem, odliczałam od setki w dół, ćwiczyłam wdechy i wydechy, a nawet wypiłam litr mleka. I nic.
Wiem, że to nie obce miejsce, inne łóżko czy kilometry nie pozwalają mi zasnąć. Wiem co, a raczej kto blokuje mój umysł. Staram się go wyprzeć z głowy, ale nie mogę. Rozglądam się dokoła, próbując znaleźć coś, co odwróci moją uwagę od natrętnych wspomnień.
Mała lampka na złotej ozdobnej nóżce rzuca delikatny cień na pokój, tworząc intymną atmosferę. Beżowe ściany zdobione ornamentami i pilastrami, ogromny puchaty dywan, meble jakby żywcem wyjęte ze starych powieści, tkaniny ręcznie tkane, złote detale i pośrodku tego wszystkiego moje ogromne łoże z baldachimem.
Choć babka nakłaniała mnie już wielokrotnie, bym wybrała coś większego, a znajdują się w tym apartamencie pokoje znacznie bardziej przestronne i wystawniejsze, zawsze wybieram ten pokój i tym razem tak było, choć bardziej już z sentymentu niżeli wielkości czy widoku, jaki rozciąga się z okna.
Gdy tylko przekroczę próg jej domu, zawsze zdaje mi się jakbym, cofnęła się w czasie o co najmniej kilkaset lat.
Na jej mieszkanie składa się dziewięć sypialni, jedenaście łazienek, kuchnia, ogromna jadalnia, dwa przestronne salony, biblioteka pełna tomów oraz elegancka sala balowa, której metraż przewyższa pewnie nasz dom w Wysokiej. Z pewnością również jej wartość jest znacznie większa. Każde z tych pomieszczeń jest unikalne, ale łączy je wspólny element — wiktoriański styl, który nadaje wnętrzu muzealny, a zarazem przytulny klimat. Zresztą sama babcia doskonale wpisuje się w tę atmosferę. Nie chodzi tu tylko o jej wiek, choć niewątpliwie jest atutem, ale przede wszystkim o jej osobowość.
Zawsze prezentuje się nienagannie, nosząc drogie stroje, z perfekcyjnie ułożoną fryzurą i starannie wykonanym makijażem. Jednak to nie wygląd sprawia, że jest tak wyjątkowa, lecz sposób, w jaki się porusza i jak rozmawia z innymi. Zawsze wyprostowana, z głową uniesioną wysoko, nie manifestuje swojej pozycji, lecz emanuje pewnością siebie. Jej twarz często przybiera zimną, neutralną maskę, ale jej oczy zdradzają ciepło i dobroć.
Pachnie nie jak większość babć drożdżówką i domowym obiadkiem, a tytoniem zmieszanym z perfumami Chanel.
Kiedy zobaczyłam ją idącą ku mnie, z ledwo zauważalnym uśmiechem na twarzy, małymi kroczkami na szpilkach, w eleganckiej pudrowej sukience, z krótkimi, farbowanymi na ciemny blond włosami, ułożonymi w klasyczną linię, wydała mi się absolutnie idealna. Obok niej szła Patrycja, ubrana w potargane jeansy, wielkie buty, koszulę w kratę, a jej włosy były roztrzepane przez wiatr. Ostry makijaż dodawał jej nieco buntowniczego charakteru. To zestawienie wywołało we mnie uśmiech. Od zawsze te dwie miały mocno różniące się charaktery — babcia z jej elegancją i powagą oraz Patrycja, pełna energii i swobody. Ich różnice były wręcz komiczne.
– Anastazjo, kochanie, byłabym przepełniona szczęściem, gdyby nie twój wygląd. – Babcia zmierzyła mnie spojrzeniem od góry do dołu, przytulając ostrożnie, aby nie wygnieść stroju. – Brałaś kąpiel po drodze? Nie dotarły do ciebie kosmetyki, które ci wysłałam? Dlaczego obgryzasz paznokcie? Co ty masz na twarzy? Czy w ogóle spałaś w nocy?
Zmarszczyłam brwi i wzruszyłam ramionami.
– Nie rób tak, bo to niegrzeczne! – upomniała mnie. – A od tego... – wskazała na moje czoło. – Będziesz miała zmarszczki! Zjemy obiad, a potem obowiązkowo musisz się położyć!
Patrycja przewróciła oczami i wcisnęła się przed babkę, przytulając mnie mocno. Mimo że mamy tylko siebie, nigdy nie byłyśmy specjalnie blisko. Zawsze brakowało między nami tej nici porozumienia, która łączy rodzeństwo. Jednak teraz, gdy widujemy się tak rzadko, czuję, jak bardzo mi jej brakuje.
Kierowca zabrał nas do mieszkania babci, gdzie czekała na nas pani Dorota, jej gosposia, z przygotowanym obiadem. To takie zabawne, że moja babka żyje dwie godziny drogi od Wysokiej, a prowadzi życie, które wydaje się zupełnie odległe od codziennych trosk wielu ludzi.
Ma własnego kierowcę, który zawsze jest gotowy, by ją zawieźć, a w jej domu pracuje gosposia, dbająca o każdy detal. Wydaje się, że jej największym zmartwieniem jest wybór odpowiedniego stroju na różne okazje, podczas gdy większość z nas codziennie walczy o przeżycie z miesiąca na miesiąc.
Obserwując tę różnicę, zastanawiam się, jak wiele rzeczy w życiu jest względnych...
Powinnam już zasnąć, naprawdę powinnam!
22.06.2003 Niedziela
Gdy myślę, że gorzej już być nie może, los kopie mnie w tyłek i mówi: „To zobacz!"
Jestem tak wściekła, że chyba wybuchnę. Jeszcze kilka minut temu biegałam po pokoju jak oszalała, ciągnąc się za włosy, tupiąc, skacząc. Wreszcie, bliska eksplozji, wylądowałam na łóżku, uderzając pięściami w poduszki i krzycząc w puch. Nawet teraz, pisząc, próbuję na zmianę uspokoić się, biorąc głębokie wdechy, by po chwili rozbudzić w sobie złość, usiłując wycisnąć z siebie łzy, ale nie mogę! Nie mówię już o szlochu czy spazmach, które wstrząsałyby moim ciałem. Pragnę jedynie poczuć na policzku jedną łzę, z którą wypłynęłaby część emocji kotłujących się we mnie, ale znam się na tyle dobrze, że wiem, iż moje próby są daremne.
Kiedy pani Dorota obudziła mnie wczesnym rankiem, informując, że próbowała się ze mną skontaktować Anna, ucieszyłam się niezmiernie. Tylko jej mogłam się wyżalić, więc tylko ona mogła mnie pocieszyć. Jak naiwna byłam, wierząc, że dzwoni z dobrymi wiadomościami.
– Hej, kociaku! – jej wysoki ton głosu od razu wywołał uśmiech na mojej twarzy. – Wiem, że mieszkasz teraz w willi i żyjesz jak księżniczka w tym bajecznym mieście, które tak kochasz, ale nie pozwolę ci o sobie zapomnieć!
Anna jest moją jedyną przyjaciółką; znamy się dosłownie od urodzenia, a może nawet wcześniej, jeśli to możliwe. Nasze mamy były przyjaciółkami, zaszły w ciążę w tym samym czasie, a tego samego dnia znalazły się na jednej sali porodowej. Rozdzielone parawanem krzyczały co sił w płucach (podobno nieźle klnąc na naszych ojców), by wydać nas na świat. I udało się. Najpierw mój okrzyk, a kilkanaście sekund później Anny. Dwie dziewczynki, urodzone dwudziestego piątego lutego, zupełnie różne, a jednak całkowicie podobne. Kroczymy razem przez życie jak siostry.
– Nie zapomniałam, tylko nie miałam, kiedy chwycić za słuchawkę.
Od kilku miesięcy zbieram na telefon komórkowy, ale jak na razie nie było mi dane skosztować tego luksusu.
– Co słychać w małym świecie wielkich ludzi? – zapytałam, siadając na łóżku i przyglądając się swoim nieogolonym nogom. Anna rzadko milczała, a gdy już coś ją ku temu skłoniło, nie mogło to być nic dobrego.
– Halo, jesteś tam? – zawołałam wesoło, ale cisza panująca w słuchawce zaczęła mnie niepokoić. – Anna?
– Ana... – zaczęła powoli – właściwie dzwonię, bo przed chwilą wróciłam z kościoła i...
– Cholera Anna gadaj! – ponagliłam ją, choć część mnie w środku już dobrze czuła, że nie chcę wiedzieć nic więcej.
– Chodzi o Darka – wyjaśniła. To imię wywołało u mnie nieprzyjemny skurcz żołądka. – Rozpowiada, że z nim spałaś...
– Co? – Wstrzymałam oddech, czując, jak śniadanie podchodzi mi do gardła.
– Ana ja cię bronię! Mówię, że tego nie zrobiłaś i że chociaż on chciał cię przelecieć, ty mu nie pozwoliłaś, ale domyślasz się, jakie on potrafi ładne snuć historyjki. Mówi „Ana nie jest wcale taką świętoszką, na jaką wygląda. Ciągnie jak zawodowa..." – Nie dokończyła, nie musiała, domyśliłam się.
– Ana jesteś tam?
Nie mogłam wydusić z siebie słowa; jedynie słabe chrząknięcie świadczyło o mojej obecności.
– Wiesz, to czysty dupek – ciągnęła dalej, a w jej głosie brzmiała mieszanka złości i rozczarowania. – Nie wiem, za kogo on się uważa, w tym całym swoim wieśniaczym stroju, z karykaturalną rodzinką za plecami... Ana?
– Tak?
– To nie wszystko. Znasz Marcina, tego z drużyny piłki nożnej? – Nie czekała na moją odpowiedź, doskonale ją znając. – Rozpowiada, że z nim też byłaś, a nawet z kilkoma typkami naraz z drużyny.
W słuchawce zapadła cisza, ja nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, a Anna cóż powiedziała już wszystko, co powinnam wiedzieć.
– Ana, ja go załatwię, obiecuję ci – zapewniła mnie, odzywając się po dłuższej chwili. – Naślę na nich kolegów Szymona. Gdy on o tym usłyszał, już chciał ich zlać, ale powstrzymałam go, wiesz, jakby to wyglądało, przed kościołem...
Mówiła coś jeszcze, ale nie słuchałam jej już. Nie docierało do mnie nic więcej, bo nie chciałam słyszeć nic więcej. W moim umyśle wciąż krążyły obrazy Darka i Marcina, ich kpiące uśmiechy i słowa, które sprawiały, że czułam się jak ...
Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić. Musiałam zebrać myśli i znaleźć sposób na poradzenie sobie z tym wszystkim. Anna miała dobre intencje, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek się w to mieszał.
Jeśli brat Anny to słyszał, to pewnie pół miasteczka już się o tym dowiedziało. To tylko kwestia czasu, zanim ciocia i wujek usłyszą tę plotkę, o ile już o niej nie wiedzą. Czy uwierzą? Przecież mnie znają. Może zdarzyło mi się wrócić do domu kilka razy pijana, może sprzeciwiłam się im wielokrotnie, ale czy naprawdę uwierzą w coś takiego?
Przecież ja tego w ogóle nie robiłam. Jestem stuprocentową dziewicą zamieszaną w jakieś orgie!
Chcę umrzeć!
Mam nadzieję, że można umrzeć ze wstydu!
Bo gdy tylko wyobrażam sobie, jak każdy z moich bliskich, każdy z miasteczka widząc mnie, będzie myślał, że jestem kimś, kim nie jestem, robi mi się niedobrze. Jak mogłam znaleźć się w tej sytuacji?
Muszę się przebrać w jedną z tych koktajlowych sukienek, które babka kupiła na mój przyjazd i iść z nią do kościoła. Wiem, o co będę się modlić.
Boże, jeśli istniejesz, nie pozwól, żeby do wujostwa dotarły plotki o moim wyimaginowanym puszczalstwie!
25.06. 2003 Środa
Niesamowite, jak Kraków wciągnął mnie w swoje magiczne życie. Gdybym nie zerknęła na mój poprzedni wpis, mogłabym zapomnieć, kim naprawdę jestem (no dobra, aż tak dobrze to nie jest, ale udało mi się na chwilę oderwać myśli od Wysokiej). Na nowo zakochałam się w tym mieście i czuję, że ono odwzajemnia moje uczucia. Co krok zaskakuje mnie swoimi wspaniałościami, od majestatycznych zabytków po urokliwe uliczki, które skrywają niezliczone tajemnice.
Moja babcia nie pozwala mi się obijać. Codziennie o dziewiątej rano wyruszamy na śniadanie do jej ulubionej restauracji. W tym miejscu obowiązuje nie tylko odpowiedni dress code, ale także określone zasady zachowania i postawy. Muszę chodzić jak ona, co czasami przypomina, jakbym miała kij w tyłku. Zobowiązała mnie do noszenia sukienek, które mi kupiła, a także nauczyła, jak ważne jest eleganckie wysławianie się i odpowiednie jedzenie. Kto by pomyślał, że w wieku osiemnastu lat będę uczyła się na nowo jeść i mówić.
Po śniadaniu zwiedzamy miasto, odkrywając kolejne jego uroki. Po powrocie do domu czeka na nas obiad, a po południu mamy czas wolny. Dla mojej babci oznacza to wizyty u fryzjera, kosmetyczki lub zakupy, oczywiście mocno nakłania mnie do uczestnictwa w tych jej dziwactwach. Czasami zdarza się, że jest akurat zebranie jakiegoś klubu – babcia należy chyba do wszystkich możliwych stowarzyszeń w Krakowie, wiec praktycznie dopiero w te dni mam wolne popołudnia.
Dopiero wieczorem, najczęściej po kolacji, przychodzi Patrycja i zabiera mnie na miasto. To wtedy naprawdę mogę poczuć się nastolatką, eksploatowanie Krakowa z siostrą to inny wymiar przyjemności.
Dzisiaj, podczas naszego leniwego spaceru wzdłuż Wisły, gdy słońce powoli zachodziło za horyzontem, oznajmiła mi cudowną wiadomość.
– W piątek zabieram cię do klubu na imprezę. I to nie byle jaką właścicielem klubu jest znajomy Oliwii mojej współlokatorki. Właściwie poniekąd i mój ...wiesz ... – zaczęła się motać w swoich słowach, wyjaśniając w końcu krótko: – znamy się z uczelni.
– To ten klub, który pokazywałaś mi wczoraj? – zapytałam, na co siostra skinęła głową, a ja aż pisnęłam z podekscytowania.
Moja ekscytacja, zbliżającym się weekendem wprawiła nas obie w znakomity humor. Usiadłyśmy na murku, gdzie szczegółowo omówiłyśmy nasz plan dotyczący tego, co powiemy babci. Wiedziałyśmy, że gdyby tylko poznała prawdę o naszych zamiarach, z pewnością natychmiast wysłałaby mnie z powrotem na wieś, co w obecnej chwili byłoby mi bardzo nie na rękę.
– Mam nadzieję, że umiesz tańczyć? – zapytała mnie siostra nagle, z poważną miną, jakby chodziło co najmniej o czyjeś życie.
– Nie pamiętasz? Chodziłam na lekcje tańca – przypomniałam jej, wywracając oczami z rozbawieniem.
– Nie tak tańczy się w klubach – skomentowała, nie omieszkując mnie skrytykować.
– Byłam w tym całkiem dobra – odpowiedziałam, z nostalgią wspominając tamten czas.
– Czyżby? – wyśmiała mnie. – Tak czy inaczej, lepiej poćwicz, faceci w Krakowie potrafią wyśmienicie tańczyć. Chociaż nie ma pewności, że ktokolwiek cię poprosi; wyglądasz, jakbyś miała z piętnaście lat.
– Przestań! – burknęłam, dając się nabrać na jej pozornie miłe zachowanie. – Nie wiem, dlaczego jesteś taka w stosunku do mnie!
– Jaka?! – oburzyła się, a ja poczułam, jak serce mi się kurczy. Nie chciałam i nie miałam odwagi powiedzieć jej wprost, że zachowuję się jak zimna suka, a nie jak siostra. Spuściłam wzrok, idąc w ciszy przed siebie, czując na plecach ciężar niezręcznej atmosfery.
– Ana, już tyle czasu nie mieszkam w Wysokiej. Widuję cię kilka razy w roku. Nie wiem, jak mam się zachowywać. Bądźmy szczere, nie miałam okazji być dla ciebie siostrą. Gdy mieszkałam na wsi, wiecznie się kłóciłyśmy, aż wreszcie przestałyśmy się odzywać. Zdawało mi się, że mnie nienawidzisz. Nigdy też nie pałałaś zachwytem, gdy was odwiedzałam, więc...
– Brakuje mi ciebie, jesteś moją najbliższą rodziną, kocham cię. – Spojrzałam na nią nieśmiało, a w moim głosie słychać było nutę tęsknoty. – Ale zdajesz się taka odległa jakby nierealna. Wszyscy mi zazdroszczą starszej siostry mieszkającej w Krakowie, a prawda jest taka, że nie czuję, jakbyśmy były siostrami. Nic o tobie nie wiem. Teraz też niby wychodzimy codziennie, ale rozmawiamy o błahostkach, a nie o nas.
– Też cię kocham, Ana, ale jesteśmy inne. Nie oczekuj ode mnie, że usiądę z tobą przy kawce w salonie babci, ubrana w jedną z tych śmiesznych sukienek i porozmawiamy o moim życiu prywatnym.
– Widzisz, o to mi chodzi, o twoje życie prywatne! – jęknęłam, zaznaczając ostatnie słowa, czując, jak narasta we mnie bezsilność.
– Tak jak mówiłam, nie jestem taka jak ty, to moje życie – zaakcentowała ostatnie słowo, a w jej głosie zabrzmiała nuta obrony.
– Nie chcesz wiedzieć, co słychać w moim życiu? Co w Wysokiej? Co u cioci, u wuja? Nie interesuje cię to w ogóle? – pytałam, ale zobojętnienie wypisane na jej twarzy dało mi wystarczająco jasną odpowiedź. To bolało.
Szłyśmy w ciszy do kamienicy babci. Słyszałam jej oddech, jej kroki niosące się echem po bruku, a chwilami zdawało mi się, że słyszę jej głos, ale gdy odwracałam się ku niej, pojmowałam, że to tylko moja fantazja.
– Wezwę kierowcę, odwiezie cię. – Zatrzymałam się, gdy dotarłyśmy na miejsce.
– Przejdę się pieszo – odpowiedziała oschle, zdawało mi się, że na nowo odsuwamy się od siebie.
– Jak wolisz. – Posłałam jej słaby uśmiech, wzruszając ramionami.
– Dobranoc – pożegnałam się zniechęcona, chcąc już odejść i przerwać tę dziwną scenę, ale zatrzymała mnie.
– Ana, w piątek pokażę ci część mojego życia. – Jej twarz wykrzywiała niepewność, jakby ważyła każde słowo. – Daj mi czas. Też nie chcę, żeby tak było. Rodzice by tego nie chcieli, nie chcieliby, żebyśmy się znienawidziły po ich śmierci.
– Nie nienawidzę cię – powiedziałam, przytulając ją mocno, czując, jak napięcie między nami zaczyna ustępować. – Chcę, żebyśmy mogły być prawdziwymi siostrami.
Naprawdę tego pragnę, chciałabym, żeby wreszcie ta nasza krucha niczym szkło relacja w końcu się poprawiła. Byśmy mogły być nie tylko siostrami, ale i przyjaciółkami.
27.06.2003 Piątek
Nasz plan okłamania babci nie wypalił. Kiedy z nieco drżącymi głosami powiadomiłyśmy ją o rzekomych zamiarach wyjścia w piątkowy wieczór do teatru na sztukę Szekspira, spojrzała na nas z krytycznym wyrazem twarzy, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem. „Kłamanie, wbrew pozorom, jest trudne i wymaga lat praktyki!" – powiedziała, a my poczułyśmy się jak dzieci przyłapane na gorącym uczynku. Jej zdolności manipulacyjne były tak imponujące, że same z ochotą, choć i z pewną obawą, zaczęłyśmy opowiadać jej o planowanym wyjściu do klubu.
Jak się okazało, nasze lęki były zupełnie nieuzasadnione – babcia nie tylko zgodziła się, byśmy poszły, ale wręcz zachwyciła się tym pomysłem. Jedyne, co budziło w niej niepokój, to pytanie o to, w co się ubierzemy.
Zarówno mnie, jak i Patrycji serce na moment przestało bić, kiedy oznajmiła, że zabiera nas na zakupy. Wiedziałyśmy, że babcia ma swoje własne wyczucie stylu, które różniło się od naszego, a jej zasady były dość surowe. Okazało się jednak, że nasze obawy były bezpodstawne. Babcia zabrała nas do zupełnie innego miejsca niż dotychczas – do sklepu, który spełniał wszystkie moje marzenia. Byłam zdumiona, gdy zobaczyłam, że nie ma tam ubrań w stylu młodej guwernantki, w które dotąd mnie ubierała.
Zachwycona rozglądałam się po sklepie, podziwiając dziurawe jeansy, skórzane kurtki, krótkie topy oraz przecudowne szpilki i glany. Kiedy kątem oka spoglądałam na Patrycję, widziałam niemy zachwyt, który malował się na jej twarzy.
Jednak byłoby zbyt pięknie, gdybyśmy same mogły wybrać stroje. Babcia, z pomocą sprzedawczyni, wybrała dla nas kilka zestawów. I tak teraz Patrycja, w dzwonach, króciutkim topie ledwie zasłaniającym stanik i niemiłosiernie wysokich butach, stoi przed lustrem, nakładając kolejną warstwę intensywnej czerwonej szminki.
Podczas gdy ja w króciutkiej jeansowej mini i siateczkowatym topie wiązanym na szyi, z zapartym tchem zapisuję tutaj tę chwilę.
– Włóż, chociaż obcasy, a nie te śmieszne trampki – nakłania mnie babcia, po raz setny już tego wieczora wpadając pod byle pretekstem do mojej sypialni.
– Chodź tu do mnie, muszę cię umalować i zrobić coś z tymi twoimi długimi włosami – siostra patrzy na mnie krytycznym okiem.
Zrobiła mi dość mocny makijaż i ułożyła włosy (a raczej je roztrzepała). Ledwie mogłam rozpoznać siebie w lustrze. Gdyby ktoś z Wysokiej albo ciotka z wujem, mnie zobaczyli... O nie, nie będę myśleć ani o nich, ani o tym miejscu, ani o tym, co wydarzyło się tam podczas mojej ostatniej nocy.
– Wyglądamy przebojowo! Żaden chłopak nie przejdzie obok nas obojętnie! – krzyknęła Patrycja, spoglądając wyzywająco w lustro, a w tym samym momencie zauważyłyśmy potępiający wzrok babci, która nieustannie przyglądała się naszym przygotowaniom. Co chwilę wtrącała swoje kąśliwe uwagi: „za dużo tuszu, wyglądasz jak panda, ta szminka jest okropna, jak można wyjść tak uczesanym, ten strój w sklepie wyglądał bardziej stonowanie, chyba go nie przerobiłaś?!" Mimo wszystko pozwoliła nam na podjęcie własnych decyzji.
Jestem tak rozemocjonowana, że ledwo mogę utrzymać ołówek w dłoni. Dziś idę na prawdziwą imprezę — nie na jakąś tam wiejską potańcówkę, ale do ogromnego klubu w Krakowie! Gdybym tylko mogła podzielić się tym z Anną, pewnie piszczałaby z radości razem ze mną. Niestety, nie ma jej tutaj; nie odebrała moich telefonów i nie skontaktowała się ze mną od niedzieli, przez co nie mogę się w pełni cieszyć i żyć spokojnie.
Staram się odsunąć złe myśli na bok, nie mogę jednak uniknąć wspomnień o Darku. Obraz jego twarzy i wspomnienia z ostatniej imprezy w Wysokiej nieustannie przedzierają się do mojej świadomości, przypominając mi, jak tragicznie mogło to się skończyć. Nie mogę o nim myśleć! Nie teraz!
Jadę z siostrą i jej przyjaciółkami, muszę wrócić przed drugą w nocy (warunek babki), trzeźwa (warunek babki), bez męskich perfum na sobie (warunek babki)!
Aaa taksówka już jest!
28.06.2003 Sobota
Chwilo, trwaj wiecznie!
Dopiero co się położyłam, a już muszę wstać. Babka przyłapała mnie na powrocie po czwartej nad ranem i nie omieszkała upomnieć mnie swoim wyniosłym tonem: „Damy tak nie postępują". Mimo to rozweselona mrugnęłam do niej i szybko pobiegłam do swojego pokoju. Kładąc się do łóżka, byłam zaskoczona, że nie spotkałam się z większą reprymendą z jej strony. Wydawało mi się, że to wszystko na tym się skończy, jednak babcia postanowiła ukarać mnie w inny sposób.
Tuż przed chwilą, wiedząc doskonale, że zaledwie trzy godziny temu moje ciało mogło odpłynąć w świat snu, osobiście przyszła do mojego pokoju. Stanęła nad moim łóżkiem, cała w skowronkach, nucąc jakąś nieznaną mi, mdłą melodyjkę. Dźwięk jej głosu był jak ulotna mgiełka, która wkradała się do moich myśli, a ja, nie mając innego wyjścia, musiałam unieść powieki. Gdy tylko otworzyłam oczy, babcia uraczyła mnie przesłodzonym głosem.
– Wstawaj, skarbie! – powiedziała, a w jej oczach błyszczały wesołe ogniki. – Za godzinę idziemy na śniadanie, a potem czekają nas zakupy. Mam świetną nowinę!
– Jaką nowinę? – zapytałam, próbując zmusić się do otwarcia powiek, które wydawały się ważyć tonę. – Czy nie możemy tego przesunąć na później?
– Nie, to pilne! – odparła z entuzjazmem, a jej głos brzmiał jak dzwoneczki w radosny poranek. – Czekam za godzinę! – Już miała wychodzić, ale w ostatniej chwili odwróciła się z powrotem. – Pamiętaj, musisz się zdążyć, wykąpać!
Specjalnie jęknęłam, wystarczająco głośno, by to usłyszała, a gdy drzwi się zamknęły, podciągnęłam kołdrę wysoko, zasłaniając się po samą brodę. Pozwoliłam sobie na jeszcze pięć minut drzemki, ale wspomnienia ubiegłej nocy zaczęły nagle migać przed moimi oczami jak obrazy w kalejdoskopie, chociaż mam niewiele czasu, muszę opisać wszystko, zanim emocje opadną.
Gdy tylko odłożyłam wczoraj zeszyt, z niecierpliwością ruszyłam z Patrycją w stronę taksówki. Po drodze zabrałyśmy jej przyjaciółkę Oliwię i siostrę Hannę, a następnie pojechałyśmy prosto pod Hawana Club. Na miejscu czekało na nas trzech chłopaków: Daniel, Bartosz i Alex. Hanna od razu przyłączyła się do Alexa – chłopak chodzi z nią do szkoły i jak się później niefortunnie dla mnie okazało, ona jest nim zauroczona. Daniel porwał Oliwię, co wywołało uśmiech na jej twarzy, a Bartosz kręcił się obok Patrycji. Plotki głoszą, że są w jakimś niezobowiązującym związku. Nie do końca rozumiałam, co to oznacza, ale z boku wyglądało to tak, jakby on był w niej szalenie zakochany, a ona miała to totalnie gdzieś.
Nie przeszkadzało mi, że wlokłam się za nimi niczym piąte koło u wozu. Miałam przynajmniej okazję spokojnie obserwować wszystko wokół, a działo się naprawdę sporo.
Weszliśmy do klubu, który okazał się przestronnym, nowoczesnym miejscem emanującym luźną atmosferą. Setki osób tańczyły na dwóch parkietach, a kuliste lampy rzucały na nie kolorowe promienie. Podłoga drżała od dudniących basów, a my razem z nią, w rytm muzyki, która wypełniała przestrzeń. To było zupełnie inne doświadczenie niż nasza wiejska dyskoteka w miasteczku obok Wysokiej, gdzie czasami wychodzę ze znajomymi.
Przeciskając się między ludźmi, dotarliśmy do stolika, przy którym siedziało dwóch chłopaków z dziewczynami. Jednym z nich był Igor – właściciel klubu, który emanował charyzmą i pewnością siebie, zachowując się jak naturalny lider swojej ekipy. Był zabójczo przystojny, wysoki, z krótko ściętymi ciemnymi włosami, które lekko opadały na jego czoło i zielonymi oczami, które zdawały się przenikać na wskroś. W czarnych jeansach i koszuli z podwiniętymi rękawami doskonale ukazującej wyrzeźbione ręce, które mimowolnie wyobraziłam sobie oplatające...
Powinnam zakończyć tutaj opis jego osoby, jednak nie mogę pominąć tego, czego bardzo się wstydzę. Na jego widok poczułam, jak dziwnie gorąco mi się zrobiło. Kiedy zobaczyłam go siedzącego przy stoliku z chłopięcym, ale jednocześnie seksownym uśmiechem skierowanym w naszą stronę (choć nie do mnie), poczułam, jak wszystko wokół zatrzymuje się na moment. Odebrało mi mowę, powietrze i rozum. Czułam się jak bohaterka marnych romansów, która nagle dostrzega faceta i ma wrażenie, że poraził ją prąd. Pierwszy raz w życiu ktoś zupełnie obcy tak mnie, oczarował.
Na całe szczęście, rzeczywistość szybko mnie otrzeźwiła. Igor okazał się niezłym dupkiem. Nie tylko nie przywitał się z nami, ale od razu zwrócił się chamsko do Alexa.
– Ile razy ci mówiłem, żebyś nie przyprowadzał tutaj swoich nieletnich dziewczynek? – jego głos brzmiał jak grom z jasnego nieba. Na nasze szczęście Alex, zdawał się zupełnie nie przejmować krytyką. Wręcz przeciwnie, z szerokim uśmiechem objął mnie i Hannę w talii, jakby to był zupełnie normalny gest.
Czułam, jak w moim wnętrzu gwałtownie rośnie niepokój. Ta bliskość, choć z pozoru niewinna, sprawiała, że czułam się niekomfortowo. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wewnętrznie byłam rozdarta. Nie chciałam robić szumu, nie chciałam psuć atmosfery, ale nie mogłam też zignorować tego, co działo się wokół mnie.
– Igor, Hanna nie wygląda na osiemnaście lat, a Ana to siostra Patrycji przyjechała ją odwiedzić, poza tym chciałbym, żeby każda dziewczyna w tym klubie wyglądała tak jak ona – odpowiedział mu spokojnym lekkim tonem, jakby ich nieprzyjemne odzywki były codziennością. Co jak mniemam. jest prawdą. Ja w tamtej chwili cieszyłam się tylko, że nie mam w zwyczaju się czerwienić, bo inaczej pewnie byłabym purpurowa.
– Powiesz wszystko byle tylko zaliczyć – dogryzł mu Igor, po czym rzucił mi jedno krótkie pełne szyderstwa spojrzenie, wstając i odchodząc do baru. I może tylko mi się zdawało, ale większość damskich spojrzeń kierowana była za nim.
– Nie przejmuj się nim – szepnął mi na ucho Alex, odciągając moją uwagę od nieprzyjemnego bruneta – jego narzeczona jest w Paryżu, a jego zatrzymały tu osobiste sprawy. Pewnie nie ma gdzie wyładować nadmiaru testosteronu.
Alex jak się okazało to brat Igora, ale ich różnice są wręcz uderzające. Alex to szczupły, wysoki blondyn o włosach sięgających ramion, starannie zaczesanych w kucyk. Jego niebieskie oczy błyszczą radością i naiwnością, co nadaje mu nieco dziecinny wygląd, zwłaszcza w porównaniu do zdecydowanej postawy brata.
Na szczęście nie tylko wygląd, ale i charakter wydają się mieć zupełnie różny.
Usiedliśmy wszyscy w boksie obok, Alex zamówił drinki, atmosfera w mgnieniu oka stała się bardzo radosna. Tańce przeplataliśmy rozmowami i wybuchami śmiechu, którym mogłoby nie być końca.
Wieczór spędziłam głównie, popijając bezalkoholowe drinki i tańcząc, po ostatnim „incydencie" z Wysokiej wolałam unikać alkoholu.
Choć zainteresowanie Alexa początkowo nie do końca mi odpowiadało, ostatecznie większość wieczoru spędziłam bardzo miło w jego towarzystwie. Muszę przyznać, że tancerz z niego marny, ale świetnie się z nim rozmawiało. Dowiedziałam się, że Alex jest w moim wieku i przed nim ostatnia klasa liceum, a potem studia. Chciałby studiować prawo w Chicago, ale rodzina woli, aby uczęszczał do Warszawy. Ekonomia, którą mu wybrali, również niezbyt mu odpowiada. Waha się między oczekiwaniami rodziny a własnymi marzeniami.
Opowiedział mi wiele historii ze swojego życia, dzieląc się wspomnieniami z wypraw do różnych zakątków świata i żwawo opowiadając o Ameryce. Zdecydowanie chciałby tam zamieszkać i żyć. Przedstawił mi także swoją rodzinę – jego ojciec jest kimś ważnym w sejmie, a matka zajmuje się domem. Poznali się na Uniwersytecie Warszawskim, szybko się pobrali i wkrótce na świecie pojawił się Igor, który, choć nie spełnia oczekiwań rodziców, jest oczkiem w głowie babci (zapomniałam jej imienia), więc zawsze dostawał więcej przywilejów niż Alex. Widać, że Alex nie jest największym fanem swojego brata.
Sama opowiedziałam mu w dużym skrócie o sobie, bo nie było tego zbyt wiele. Nie mam ciekawej przeszłości, dużej wymagającej rodziny ani konkretnych planów na przyszłość. Wiem, tylko że chcę skończyć szkołę z jak najlepszymi wynikami i uciec z Wysokiej, ale nagle przy jego życiu moje wydawało się takie małe i nieważne.
– Alex na Ciebie leci – uświadomiła mnie Hanna, która dogoniła mnie w drodze do toalety.
– Dopiero się poznaliśmy, ale to świetny chłopak – przyznałam szczerze, starając się uważnie dobrać słowa, bo choć nie wiedziałam jeszcze o tym oficjalnie, z daleko można było wyczuć, że dziewczyna zadurzyła się w młodszym Wysockim.
– Nie graj skromnisi, sam mi to powiedział – zaśmiała się, wyraźnie już pijana. – Mną się nie przejmuj, mam takich jak on na pęczki. Bawcie się dobrze. – Przytuliła mnie, ale nieszczerość aż biła po oczach.
Resztę wieczoru miałam w planach unikać zarówno Alexa, jak i Hanny, spędzając czas z siostrą. Niestety, ona migdaliła się w jednym z boksów z Bartoszem, więc gdy Alex mnie znalazł, nie miałam jak się wymigać. Zdecydowaliśmy się więc pójść na parkiet.
Gdy oboje byliśmy już strasznie zmęczeni, wyszliśmy na zewnątrz, łapiąc chłodne letnie powietrze.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawisz – powiedział, siadając obok mnie na murku.
– Dobrze? – zaśmiałam się. – Bawię się jak nigdy w życiu!
To była absolutna prawda. Choć często uczestniczyłam w potańcówkach w Wysokiej, ta noc była zupełnie inna. To, co przeżyłam, nie mogło się równać z żadną z tych wiejskich zabaw, które znałam. W Wysokiej wszystko wydawało się zwyczajne, przeciętne, a tutaj... tutaj czułam, że żyję.
– Chciałabym to kiedyś powtórzyć – dodałam z nadzieją w głosie.
– Mamy całe wakacje – przyznał otwarcie Alex, zaskakując mnie tym, ale i przyjemnie łechcąc moją duszę. Choć w środku byłam rozdarta między tym, jak powinnam się zachowywać w związku z Hanną, a tym, co ostatnio przeżyłam w Wysokiej, musiałam przyznać przed samą sobą, że bawiłam się z nim wyśmienicie.
Starałam się nie odbierać jego słów zbyt poważnie i nie robić sobie jakichś nadziei, jednak gdy pochylił się nade mną szybko odnajdując swoimi ustami moje w sekundzie zrobiło się bardzo poważnie i... nieprzyjemnie. Spanikowana odsunęłam głowę gwałtownie, uderzając nią w barierkę za mną. Huk rozniósł się echem, ściągając na nas wzrok kilku osób rozmawiających nieopodal.
– Przepraszam, ja myślałem, że... – dukał zdezorientowany i zawstydzony, unikając mojego spojrzenia.
– To nie twoja wina, ja nie spodziewałam się, że... – zaczęłam się tłumaczyć, czując się jak totalna idiotka, gdy dobiegło nas mocne trzaśnięcie drzwi i znaczące chrząknięcie.
Odwróciłam głowę w kierunku drzwi, w których z uniesioną brwią i szyderczym uśmieszkiem stał nie kto inny jak Igor. Od momentu naszego nie do końca miłego poznania nie widziałam go i pojawił się akurat w najmniej odpowiedniej chwili, dodatkowo pewnie widział tę katastrofę.
Ostatnio coraz więcej sytuacji w moim życiu wpada na listę „Upokorzenie roku".
– Twoja siostra cię szuka – oznajmił lekkim oceniającym tonem.
– Powinnam już iść. Dziękuję za wieczór – zwróciłam się do Alexa, chcąc coś dodać, szukając odpowiednich słów, ale słysząc tylko jego ciche „cześć", zrezygnowałam.
Wyminęłam Igora z opuszczoną głową i szybko weszłam na salę, biorąc głęboki oddech.
Znalazłam Patrycję obejmowaną przez Bartosza przy barze.
– Szukałaś mnie?- zapytałam, próbując doprowadzić głowę do ładu po ostatnich minutach.
– Ja? – zapytała zdziwiona, upijając łyk zielonkawego płynu. – Widziałam, że wychodzisz z Alexem, po co miałabym cię szukać?
– Igor mówił...
– Gadałaś z Igorem? – Wyraźnie ożywiła się na dźwięk jego imienia.
Patrycja najwyraźniej jest zainteresowana starszym Wysockim, (jej koleżanki ewidentnie też) co można wywnioskować po ich spojrzeniach. Jednak wydaje się, że on nie jest zainteresowany żadną z nich, tym bardziej że ma narzeczoną. Choć nie miałam okazji obserwować go dłużej po jego zachowaniu w towarzystwie, w jakim się znajdował oraz sposobie bycia mam wrażenie, że to typ faceta, który interesuje się tylko wybranym przez siebie, snobistycznym gronem osób.
Zabawne jest, że akurat Patrycja, która tak nie znosi stylu życia babci, jej pieniędzy i całej tej burżuazji, sama otacza się podobnymi ludźmi. Co więcej, jednym z nich jest wyraźnie zauroczona.
Jeśli ja miałabym być kimś zauroczona, to byłby to Alex. Jest przystojny, może nie tak jak jego brat, ale i tak ładny. Dodatkowo jest zabawny, inteligentny i wydaje się zainteresowany moją osobą (po tym żałosnym zakończeniu wieczoru nie mogę być tego do końca pewna, ale mam nadzieję, że tak). Co więcej, sprawia wrażenie naprawdę dobrego chłopaka.
Wracając do domu, Hanna, już bardzo pijana, burczała, jak bardzo nienawidzi tej małej ze wsi" (czyli mnie). Jej siostra przepraszała mnie za nią, tylko pogarszając sytuację, a Patrycja wydawała się żyć w innym świecie, zamyślona. Nawet nie pożegnała się ze mną, gdy wychodziłam z auta pod kamienicą babci. Z perspektywy czasu, a raczej trzech godzin, mogłabym napisać, że ten wieczór to mała katastrofa, ale...
TO NAJLEPSZA NOC MOJEGO ŻYCIA!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro