Rozdział VI
Poszłam z Leonem do mojej sypialni. Panowała cisza, ale była przyjemna. Szliśmy obok siebie, a ja rozmyślałam o wszystkim. Chciałam coś zrobić, ale nie mogłam. Bałam się. Naprawdę chce pomóc. Nie mogę. Jednak za każdym razem gdy próbowałam się zastanowić nad wszystkim, na spokojnie moje myśli wracały do naszego pocałunku. Czy to może być miłość? Nigdy się w nikim nie zakochałam. Może to było tylko pod wpływem chwili? Nie wiem czy wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale jak teraz patrzę ukradkiem na Leona, to mam motylki w brzuchu. Chcę go chwycić za rękę, ale się powstrzymuję.
Doszliśmy do znajomych mi drzwi. Leon otworzył mi drzwi, i weszliśmy do środka. Usiadłam na łóżku, a chłopak podszedł do mnie, i usiadł obok. Prawie się stykaliśmy udami. Wyciągnął rękę, chcąc mnie objąć, i spojrzał się na mnie pytając o zgodę. Pokiwałam głową, a on mnie przyciągną do siebie, tak że moja głowa znajdowała się na jego ramieniu.
- To zaczęło się 7 lat temu...
Pamiętam to jakby to było wczoraj. Miałam wtedy 8 lat. Wracałam właśnie od koleżanki. Rozstałyśmy się przed wejściem na klatkę, i pobiegłam do mojego domu na czwartym piętrze. Otworzyłam drzwi, i weszłam do środka krzycząc że już wróciłam. Zamiast tego co zwykle, czyli uśmiechów i powitania usłyszałam cichy kobiecy szloch. Znam ten głos. To była moja mama! Pobiegłam szybko do sypialni rodziców, skąd dochodził płacz. Otworzyłam drzwi, a w środku zobaczyłam coś strasznego. Mój tata leżał na ziemi. W kałuży krwi. Moja mama płakała nad jego ciałem. W jej rękach leżał mój młodszy brat. Do nich zbliżało się dwóch mężczyzn, z nożami w rękach. Cios. Czerwień. Krzyk. Płacz. Upadłam na kolana. Nie mogłam nic zrobić. Mężczyźni podeszli do mnie, a ja uniosłam moją twarz. Usłyszałam syreny policji. Mordercy upadli na kolana i zaczęli się kłaniać mówiąc coś o przepowiedni, o zbrodniach mojego ojca. Nie słuchałam. Wpadła policja, i zabrali ich. Ja zostałam oddana do domu dziecka. Zostałam adoptowana. Od tamtego czasu rzadko się uśmiechałam. Miałam tylko jedną przyjaciółkę, reszta uważała mnie za przeklętą.
Po moich policzkach spłynęły łzy. Płakałam, nie mogłam powstrzymać łez. Oni. Nie żyją. Rodzice. Brat. Wtedy usłyszałam głos Louice:
- Nie wiedziałam, przepraszam.
Podeszła do mnie, i również mnie objęła.
- Bardzo cię proszę, pomóż mi. Zapomnij o przeszłości, nie żyj nią. Coś mi się wydaje że nasze problemy są połączone. Może uda nam się rozwiązać tą zagadkę?
Pokiwałam głową. Pomogę jej. W końcu co innego mi pozostało. Otarłam łzy.
- Powiesz mi jak się nazywali twoi rodzice?- spytała cicho.
- Carol, i Allen.
Louice zamarła. Zaczęłam się zastanawiać co się stało.
- Proszę powiedz mi, kiedy to się stało?
- Naprawdę nie chcę o tym znowu mówić. - Spuściłam głowę.
- Proszę!
Loice wyglądała na zdeterminowaną.
- Siedem lat temu.
- A pamiętasz coś, co się działo wcześniej?
Zdziwiła mnie tym. Nie zastanawiałam się nad tym kiedyś, ale to prawda. Nie pamiętam. Pokręciłam głową.
- O co chodzi? - spytałam gdy zobaczyłam zdziwienie na twarzy Louice.
- Carol. Tak nazywała się żona imperatora Allena. Mieli córkę, o imieniu Nike, która miałaby dzisiaj 15 lat.
Zaniemówiłam. Ja mam 15 lat.
_________________
Witam moje arbuziki :* Dawno mnie nie było przez drobne problemy, załamkę itp. Ale jak zobaczyłam prawie sto wyświetleń to się ruszyłam. Dziękuję :*:*:*:*:*. Ostrzegam, pół rozdziału pisane na telefonie. Miałam zrobić dłuższy, ale nie XD. Przyznać, kto się spodziewał? Papatki;p
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro