🖤35🖤
O mojej depresji słów kilka
Jak zapewne już wiecie choruję na depresję. Nie wiem kiedy dokładnie się to zaczęło, ale na pewno już w podstawówce. Nikt nigdy nie zwracał uwagi na mój obniżony nastrój, na to, że czułam się samotna. Wszyscy uważali, że to przez mój AZS i że mi kiedyś przejdzie. Trafiłam do psychologa tylko dlatego, że miałam napady agresji. Ale za to trafiłam tam już z myślami samobójczymi. Byłam też u psychiatry w tamtym czasie, ale on stwierdził, że nic mi nie jest. Od zawsze byłam dobrą aktorką. Nie chciałam trafić do szpitala, dlatego udawałam, ukryłam na tę godzinę wszystkie emocje i wszystkie bóle jakie w sobie miałam. Terapia u psychologa nic mi dawała, więc po prostu w pewnym momencie przestałam tam chodzić. To był krótki czas, myślę, że było to kilka miesięcy. Dalszy ciąg mojego leczenia pamiętam lepiej.
Do drugiego psychologa trafiłam jak byłam w piątej klasie podstawówki. Na początku byłam bardzo sceptycznie nastawiona do terapii. Nie potrafiłam do końca się otworzyć i nigdy nie powiedziałam o wszystkim co się ze mną dzieje. Ale ta terapia dała mi bardzo dużo, zniknęły moje napady agresji, przestałam się bać pobierania krwi. Dawała mi siłę na kolejny tydzień. Przez parę lat czyli gdzieś do końca drugiej klasy gimnazjum było mi tak wygodnie. Na terapii to co zwykle nic się nie zmieniało. Moja mama nie miała mnie na sumieniu, bo przecież chodzę na terapię. Ale ze mną było co raz gorzej. AZS przeszło w remisje, ale to czarne morze rozpaczy pochłaniało mnie co raz to bardziej i bardziej... Nie miałam już siły płakać, nie miałam już siły krzyczeć, nie miałam już siły żyć. Byłam u drugiego psychiatry, który dał mi leki na ADHD. Dlaczego? Tego nikt nie wie. Te leki były okropne. Był czas gdy mój rytm był kontrolowany całkowicie przez leki. Chciałam iść spać? Brałam jeden lek. Chciałam wstać? Brałam drugi. To było bardzo męczące. W między czasie moja terapia, która trwała około 3 lat, się skończyła. Mój psycholog powiedział, że to już nie ma sensu, bo nic się nie dzieje i nie poprawia. Chodziłam tam jeszcze dwa razy w miesiącu do końca drugiej klasy.
Wiedziałam, że ze mną jest co raz gorzej, ale nie potrafiłam już prosić o pomoc. Próbowałam jeszcze krzyczeć o pomoc, ale nikt mnie nie słuchał. Wszyscy byli głusi na moje błagania. Słyszałam tylko "Nie przesadzaj!","Ogarnij się!", "Przestań wreszcie wymyślać", "Weź się w garść!", "Idź pobiegać". Typowe teksty, prawda? Dlatego przestałam krzyczeć. Moje myśli samobójcze nabrały na sile. Nie było dnia, w którym nie myślałabym o mojej śmierci. Fantazjowałam jak mogłabym się zabić i co zrobiliby moi bliscy. W marcu 2018 roku było że mną, aż tak źle, że to zrobiłam. Pocięłam się. Nie żeby umrzeć, ale żeby przelać ból psychiczny na ciało. Pomogło. Robiłam to dalej. Trwało to do czerwca. Potem przyszły wakacje. W wakacje zawsze jest lepiej. Nie wróciłam już do cięcia się.
We wrześniu pożegnałam mojego wieloletniego psychologa. I zatapiałam się dalej w swojej rozpaczy. Czułam, że nie ucieknę już stamtąd, że to droga bez powrotu. Przełom nastąpił w grudniu 2018 roku. Poszłam do trzeciego w moim życiu psychiatry. I wreszcie ktoś mnie zdiagnozował. Diagnoza? Ciężki przypadek depresji. Nie zdziwiło mnie to, za to moja mama była przerażona. W tamtym momencie poczułam ulgę. Wreszcie po ponad sześciu latach męczenia się z tym, ktoś mi uwierzył. Potwierdził to o czym informowałam rodzinę. Zapaliło się małe, wątłe światełko w ciemnym i zimnym oceanie. Uwierzyłam, że ktoś może mi pomóc, że ktoś CHCE mi pomóc. Dostałam antydepresanty i leki nasenne. Leki nasenne to był nie wypał, ale dzięki dobrze dobranym psychotropom przestałam ich potrzebować. W styczniu rozpoczęłam kolejną, już trzecią w moim życiu, terapię. Zaczęłam wychodzić na prostą, terapia była trudna, ale pomagała. I nagle BUM! Nauczyciele na indywidualnym nauczaniu, zaczęli mnie cisnąć. Bo egzaminy, bo jak źle zdam to będę kopać rowy, bo nie dostanę się na studia i nic nie osiągnie. Moja psychika nie wytrzymała, przestałam brać leki. Było znowu gorzej, było bardzo źle. Zdecydowałam o tym, że chcę umrzeć. Zrobiłam to. Łyknęłam leki nasenne, dużo za dużo lęków nasennych. Zasnęłam... Wzięłam ich jednak za mało i obudził mnie dzwonek do drzwi. To była nauczycielka biologii. Otworzyłam jej drzwi i zemdlałam. Widziałam ciemność. Głosy były stłumione. Znowu poczułam jakbym wpadła do głębokiego i ciemnego oceanu i nie mogła wypłynąć. W tej ciemności zrozumiałam, że nie chcę umierać. Wykrzesałam z siebie ostanie chęci do walki o życie. Udało się. Wypłynęłam. Ocknęłam się leżąc w moim przedpokoju. Na zimnych kafelkach, które tak dobrze znam. Przyjechało pogotowie. Stwierdzili że nic mi nie jest, ale i tak zabrali do szpitala. Nie wydało się dlaczego zemdlałam i nikomu nigdy tego nie powiem co chciałam osiągnąć. Zabiorę to do grobu. Po tym wydarzeniu zapragnęłam walczyć. Zaczęłam bardziej olewać szkołę i skupiłam się na sobie. Przyszedł czerwiec zdałam egzaminy, skończyłam gimnazjum. Moja depresja zaczęła odpuszczać z każdym dniem było lepiej, ale nadal nie brałam leków. W lipcu dostałam się do wymarzonego liceum. Wakacje były miłe.
W sierpniu poczułam znowu zimny oddech depresji na karku. Nie podałam się, zaczęłam brać leki. Skończyłam moją trzecią i na razie ostatni terapię. Teraz mamy wrzesień. Co dziennie pokonywałam depresję i fobię społeczną wstając z łóżka. Każdy dzień to był dla mnie sukces. Zaprzyjaźniłam się z klasą. Wszystko było dobrze. Już myślałam, że pokonam depresję. Ale dsisiaj ona znowu mnie pokonała...
Mayumi Hikoori
P. S.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro