Wpis trzeci
Pamiętam, że od dziecka cholernie bałem się igieł i pobierania krwi. Zawsze płakałem na widok strzykawki i mama musiała mi zasłaniać oczy, żebym nie zemdlał. Z czasem i kolejnymi latami na karku zacząłem się na szczęście przyzwyczajać do widoku własnej czy cudzej krwi, więc przynajmniej jeden problem miałem z głowy. Nadal jednak pozostawał lęk przed strzykawkami czy w ogóle igłami... Albo jakimkolwiek ostrym narzędziem trzymanym w cudzych rękach. Na przykład nożem. Na samą myśl o tym potrafiłem mieć dreszcze, które nadal czasem się pojawiają. Wszystko przez pewien "wypadek" w dzieciństwie, ale o tym innym razem. Wracając do tematu. Mając skończone osiemnaście lat, postanowiłem w końcu zrobić coś ze swoją fobią i chociaż spróbować ją przezwyciężyć. Czy mi się udało - wolę nie mówić.
14 marca
Tego dnia od rana chodziłem zestresowany i cały w nerwach. Powodem mojego złego samopoczucia i skręconego żołądka było, mogłoby się wydawać, zwykłe i niegroźne pobieranie krwi. Mój problem polegał jednak na tym, że panikowałem na sam widok igły. Krew? Spoko. Głęboka rana, złamanie otwarte, wyciągnięte na zewnątrz wnętrzności? Przeżyję wszystko bez mrugnięcia chociażby okiem. Wszystko, tylko nie igły. Naprawdę. Z drugiej strony nie mogłem przecież przez całe życie trząść się na myśl o strzykawce. Skończone osiemnaście lat i możliwość honorowego oddania krwi wydawały się dobrym sposobem na zwalczenie lęku. W dodatku mogłem zrobić coś dobrego, mogłem pomóc ludziom... Nigdy nie byłem jakoś specjalnie empatyczny, zawsze podchodziłem do problemów innych z chłodną ostrożnością. Nawet wobec przyjaciół, taki ze mnie zimny drań!
Ale wracając do tematu. Zwolniłem się wcześniej z lekcji u wychowawcy, by na spokojnie zdążyć do busa, który z tego, co mi wiadomo, stał na parkingu miejskiego basenu, przejść wszystkie badania i dać sobie pobrać krew, a potem wrócić do domu. Po drodze oczywiście musiałbym się także zaopatrzyć w jakieś pożywne źródło energii, bo z tego co widziałem, nie dawali nic, co mogłoby uzupełnić półlitrowe braki w krwi. Więc miałem przy sobie dostatecznie dużo pieniędzy, by kupić kilka tabliczek czekolady, które zwykłemu człowiekowi starczyłyby na miesiąc. A że nie jestem zwykłym człowiekiem, więc pewnie do końca dnia pozbędę się wszystkiego.
***
Tak jak mówiłem, tak też się stało. Kupiłem dziesięć tabliczek czekolady i zjadłem je jeszcze przed kolacją. Pomijając fakt, że z całego pobierania krwi wyszło jedno wielkie nic. Miałem za mało hemoglobiny czy coś w tym stylu. Głupi okres. I głupie słabe przyswajanie żelaza. Czy coś.
Po kolacji od razu poszedłem do łazienki, by nie musieć później czekać przez moich braci. Poza tym, kto pierwszy, ten ma ciepłą wodę. Wszedłem z uśmiechem do łazienki, przekręciłem zamek w drzwiach i zacząłem się rozbierać, przy okazji otwierając przepływ ciepłej wody. Zanim jednak wszedłem pod prysznic, zatrzymałem się przed lustrem. Było duże, bo sięgało od podłogi prawie do sufitu, więc odbijała się w nim cała moja sylwetka, której mogłem się przyjrzeć. Nie czułem jednak, by to ciało należało do mnie. Patrzyłem na nagą nastoletnią dziewczynę, nie na siebie. Mimowolnym ruchem objąłem się ramionami wokół pasa i wbiłem paznokcie w skórę na żebrach. Miałem wrażenie, że moje prawdziwe ciało jest gdzieś tam wewnątrz, pod tą marną, zakłamaną powłoką. Przesunąłem paznokciami po skórze. Najpierw raz, lekko. Potem drugi i trzeci, już mocniej. Czerwone pręgi powstawały, skóra piekła, w niektórych miejscach przebijała się krew. W głowie krążyła tylko myśl, że to nie jest moje ciało, że chcę się go pozbyć, że to nie jestem ja... Przestałem dopiero, gdy usłyszałem pukanie do drzwi z prośbą, żebym się pospieszył. Spojrzałem jeszcze raz w lustro. To ciało jest jak... jak choroba. Tak. Muszę się tylko wyleczyć i wszystko będzie w porządku. Będę szczęśliwy. Uśmiechnąłem się sam do siebie i, pomimo pieczenia w okolicach żeber, już spokojnie wszedłem pod prysznic.
***
17 marca
Sobota. Od tego pamiętnego wieczoru przed lustrem w środę noszę opatrunki na żebrach, żeby bardziej nie podrażniać ran, które okazały się na tyle głębokie, że na pewno będę mieć blizny. Z resztą nie pierwsze i pewnie nie ostatnie... Ważniejsze było to, że zostałem w dzień wolny zupełnie nagle obudzony przez mamę. Początkowo zupełnie nie rozumiałem, o co tej kobiecie chodzi. No bo jak to tak, budzić człowieka o dziesiątej? Wyglądała jednak na tak zdeterminowaną, że nie miałem zbytniej możliwości sprzeciwu. Wstałem więc, ogarnąłem się w miarę możliwości i poszedłem zjeść spóźnione śniadanie. Moja rodzicielka zachowywała się... podejrzanie. Zwykle spokojna i opanowana, dziś prawie skakała z radości i jakiegoś dziwnego podekscytowania po sam sufit. Szczerze mówiąc wolałem o nic nie pytać, ale ciekawość ludzka tym razem wygrała.
- Mamo, wszystko w porządku? - spytałem niby spokojnym tonem, ale wewnątrz wręcz czułem, że coś jest nie tak. Czułem to normalnie w kościach.
- Co? Oh, nic takiego. Po prostu umówiłam cię na randkę z synem mojej znajomej. - Że kurwa ja przepraszam co? Znaczy. Ja rozumiem, że mam te osiemnaście lat i nigdy nie byłem z nikim w związku, ale to nie zmienia faktu, że moja matka nie powinna ingerować w moje życie towarzyskie. Miłosne tym bardziej.
- Nigdzie nie idę. - powiedziałem niczym obrażone dziecko i wstałem od stołu. Jednak pomimo moich słów, przez wyraz twarzy kobiety wiedziałem, że nijak się z tego nie wymigam. Będę musiał tam pójść i tyle.
***
Wiem, że jest krótko i bardzo za to przepraszam, ale powinienem być już w trakcie pisania piątego rozdziału, a ledwo skończyłem ten trzeci. W dodatku nie umiem w randki, a następny rozdział będzie bardzo ważny, pomocy T^T
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro