Wpis szósty
Jak bardzo by moja matka nie była spokojna, wesoła wręcz do czasu, gdy wróciłem, tak po stwierdzeniu o zmianie szkoły przez jej twarz przetoczyła się cała masa emocji. Zaczynając od zdziwienia, przez niezrozumienie, aż po złość. Tego właśnie obawiałem się najbardziej. Że będzie na mnie wściekła. W końcu do tego technikum chodzili dwaj moi starsi bracia, chodziła ona z ojcem... Cóż, widocznie za ich czasów nie było tam takich problemów i patologii. Albo była, tylko wiedzieli, jak sobie z nią radzić. Ja nie wiem.
- Karolina, przecież to jest bardzo dobra szkoła. Poza tym zostały ci tylko dwa lata nauki, dlaczego tak nagle chcesz teraz zmienić szkołę? Zaprzepaścisz wszystko, na co tak długo pracowałam... - kobieta próbowała wejść mi na ambicję i poczucie winy. Jaka szkoda, że zupełnie źle się za to zabrała. Tym ostatnim zdaniem tylko bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie chcę więcej chodzić drogą, jaką dla mnie wyznaczyła.
- Właśnie o to chodzi, mamo. Przez całe życie nie robię nic poza słuchaniem twoich rozkazów. Zrób to, idź tam, nie rób tego... Ja tak nie chcę. Chcę w końcu zrobić coś po swojemu, usamodzielnić się. Poza tym, siedzę w tym technikum dwa lata tylko dlatego, że ty tak chcesz. Zastanawiałaś się kiedyś, czego ja chcę? - spytałem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Moja rodzicielka spojrzała na mnie jak na kompletnego imbecyla. No cóż, może w jej oczach faktycznie nim byłem.
- Oczywiście, że nie. Jesteś jeszcze dzieckiem, nie wiesz nic o życiu. A twoja matka wie. Matka zawsze wie lepiej. - sposób, w jaki to powiedziała, ta cała lekkość i swoboda w głosie, lekki uśmiech na ustach i nonszalancka postawa... To było najgorsze.
- Właśnie o to chodzi, że nie jestem. Mam osiemnaście lat i mogę już decydować o własnym życiu. Nie potrzebuję twojej zgody, by zmienić szkołę. - powiedziałem, szybko zabierając swoje rzeczy i uciekając z korytarza do swojego pokoju, w którym się zamknąłem. Pokój był jedynym plusem wynikającym z przeświadczenia mojej matki, że jestem dziewczyną. W końcu dojrzewająca kobieta musi mieć więcej prywatności i nie może dzielić sypialni z braćmi.
Westchnąłem ciężko i rzuciłem plecak w kąt pokoju, zaraz samemu rzucając się na łóżko, przedtem oczywiście zdejmując okulary i odkładając je bezpiecznie na bok. Przytuliłem do siebie poduszkę i przez dłuższy czas po prostu tak leżałem, starając się zbytnio o niczym nie myśleć. Zwłaszcza o tym, co działo się kilka godzin temu... Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie i podkuliłem kolana do klatki piersiowej. Gdyby nie to, że płakałem wcześniej, w tym momencie pewnie dusiłbym się łzami. Ewentualnie po prostu jeszcze to do mnie nie dotarło.
Leżałem tak przez dłuższą chwilę. Nie wiem dokładnie ile, straciłem poczucie czasu. Może minęło kilka minut, może kilka godzin. Bardziej prawdopodobne było jednak to drugie, bo w pewnym momencie chyba po prostu zasnąłem. Gdy otworzyłem oczy i sprawdziłem godzinę w telefonie, było grubo po dwudziestej. Jako że nie byłem głodny, wyszedłem z pokoju tylko po to, by odbyć wieczorną toaletę, po czym wróciłem do swoich bezpiecznych czterech ścian i zakopałem się pod kołdrą z zamiarem oddania się w objęcia Morfeusza.
Jednak tej nocy nie zmrużyłem oka.
***
Nie pojawiłem się w pobliżu technikum aż do dnia zakończenia roku szkolnego, na którą to uroczystość przyszedłem tylko po to, by odebrać świadectwo. Miałem pewność, że zdam, bo moje oceny wcale nie były takie tragiczne. Najgorzej było z historią, ale nawet przy nazwie tego nieszczęsnego przedmiotu widziałem "dostateczny" za każdym razem, gdy spoglądałem na papier, więc nie było aż tak źle. Gdy liczyłem średnią, zawsze brakowało mi kilku setnych do paska. Wszystko przez historię.
W trakcie wakacji mało kiedy wychodziłem z domu czy w ogóle ze swojego pokoju. Najczęściej wstawałem koło czternastej, wylegiwałem się do osiemnastej, jadłem jakiś posiłek, wracałem do pokoju i kładłem się do łóżka z laptopem na kolanach. Spędzałem tak czas do czwartej, czasem piątej nad ranem. Zasypiałem dopiero o szóstej. Od tamtego dnia nie potrafiłem spać w nocy, gdy było całkiem cicho i całkiem ciemno. Słyszałem wtedy szalone bicie mojego serca, słyszałem swój własny ciężki oddech i bałem się, że to jednak nie ja, a któryś z nich. Nabawiłem się paranoi. Byłem w stanie zasnąć dopiero, gdy tata zbierał się do pracy, gdy słyszałem, jak krząta się po kuchni. Jeśli ktoś spróbowałby zrobić mi wtedy krzywdę, na pewno by przyszedł i mnie uratował. Budziłem się jednak instynktownie, gdy wychodził. Słyszałem trzask drzwi, a w mojej głowie pojawiała się ta chora myśl, że to nie tata, a jeden z moich oprawców. Nie pomagało też spanie przy włączonym telewizorze czy w obecności psa. Jeżeli nie słyszałem nikogo z rodziny, leżałem z zamkniętymi oczami i nasłuchiwałem. Przez nieregularne godziny snu ucierpiało moje zdrowie, przez co raz wylądowałem w szpitalu. Potem wegetowałem. Długo, sam nie wiem ile. Otrząsnąłem się dopiero na jakiś tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Udało mi się zapisać do Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu. Szkoła miała renomę i bardzo wysoki poziom nauczania, do tego dochodziło wiele kół zainteresowań... Wydawałoby się, że jest to dla mnie szkoła marzeń. Nadal istniał jednak jeden problem, który udało mi się rozwiązać na dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Przeprowadziłem z dyrektorem placówki bardzo długą rozmowę na temat mojej sytuacji psychiczno-fizycznej. Rozmawialiśmy w obecności szkolnego pedagoga i zaprzyjaźnionego ze szkołą psychologa. Całą trójką zgodzili się na moje "warunki", które też nie były jakieś wybitnie trudne do zrealizowania. Miałem po prostu oficjalnie zostać chłopakiem. W dzienniku miało widnieć to imię, które chciałem przyjąć, a nie prawdziwe. W dokumentach miałem zostać określony płcią męską. W trakcie lekcji, przed nimi, po nich i między miałem być traktowany jak chłopak, by mówili do mnie w formie męskiej. I pod żadnym pozorem żaden uczeń nie miał się dowiedzieć, że fizycznie nadal jestem dziewczyną.
***
Pierwszy dzień szkoły zapowiadał się całkiem dobrze, nawet mimo przymusu budzenia się o szóstej rano, by zdążyć do szkoły na ósmą. Przynajmniej żaden inny domownik nie był na nogach (poza psem, bo ona budzi się i zasypia razem ze mną), dlatego nikt nie widział, w jaki sposób ubrany wychodzę z domu. W liceum obowiązywały mundurki. Niby nic wielkiego, głównie chodziło o herb szkoły i oficjalne barwy zawarte na swetrze lub bluzie. Poza tym dziewczyny miały nosić spódniczki i koszule, chłopcy - koszule i ciemne spodnie. Dlatego też na rozpoczęcie roku szkolnego ubrałem się na wpół galowo, w połowie na luzie. Miałem na sobie białą koszulę (pod którą zamiast stanika, który do tej pory ubierałem, założyłem binder, który, spłaszczał mi biust; dla pewności miałem na sobie dwa, przez co byłem prawie całkowicie płaski na klatce piersiowej), której kołnierzyk wystawał spod czarnej bluzy z białymi ściągaczami i białym logo na lewej piersi. Nie pytajcie, czemu to jest akurat mewa, sam nie wiem. Przecież mewy to raczej nad morzem są, a nie w środku lądu. Chociaż mogło to być spowodowane rzeką, która przepływa przez miasto. No nieważne. Wracając do mojego cudownego stroju. Do bluzy dobrałem sobie białe spodnie z dziurami na kolanach (wiem, że biały prześwituje, ale miałem białe bokserki, a bluza była na tyle duża, że zasłaniała mi pół tyłka), natomiast na stopach miałem dwa siódme cudy świata - czarne Martensy, model 1460. Zrobione z półmatowej skóry naturalnej. Bardzo cieplutko polecam, chociaż drogo się cenią.
- I chuj z tym, że spłonę w tym słońcu... - mruknąłem do siebie, chowając jeszcze telefon do kieszeni spodni. Przez wakacje pogorszyła mi się wada wzroku - wszystko przez to siedzenie przed laptopem - przez co miałem nowe okulary, które oczywiście sam wybierałem. A jeśli ja wybierałem, to musiały to być perfekcyjnie okrągłe kujonki na drucianych pozłacanych oprawkach. Do tego miały dodatkową nakładkę z filtrem UV, którą mogłem w każdej chwili założyć i ściągnąć. Wyjście idealne.
Wyszedłem z domu o szóstej czterdzieści. Słońce wzeszło już dawno, nadal jednak pozostawało dość nisko nad horyzontem, przez co nie prażyło tak mocno. Miałem nadzieję, że pozostanie tak aż do mojego powrotu do domu, bo nie chciałem mdleć w połowie drogi czy gdzieś na szkolnym placu wśród pozostałych uczniów. Na dworcu pojawiłem się o szóstej pięćdziesiąt pięć. Pociąg przyjechał dwie minuty później. Na odpowiedni przystanek jechałem koło trzydziestu pięciu minut. Sprawdziłem godzinę od razu po wyjściu z pociągu. Miałem jeszcze niecałe pół godziny na dotarcie do szkoły, co nie było czymś trudnym. Szedłem wolnym krokiem, po drodze kupiłem sobie wodę prosto z lodówki, gdzieś na toruńskim rynku wymiziałem psa, a przed bramą liceum i tak pojawiłem się na dziesięć minut przed oficjalnym rozpoczęciem. Poprawiłem włosy, napiłem się wody i na spokojnie rozejrzałem. Przez ciemne szkła nie było widać, gdzie dokładnie patrzę, tym lepiej dla mnie. Mogłem gapić się na ludzi, którzy gapili się na mnie. Tym razem nie był to jednak ten typ wzroku. Obserwowali mnie, bo byłem nowy. W końcu nie mieli pojęcia, że jestem inny. Wiedzieli tylko nauczyciele i tak miało pozostać.
Sama ceremonia rozpoczęcia roku szkolnego bardzo się przedłużała. Typowe. W końcu dyrektor musiał wygłosić swoje przemówienie, w jego trakcie kilka razy gubiąc wątek, a na koniec, gdy nikt już nie słuchał, zajął się wyczytywaniem nazwisk uczniów i ich przynależności do odpowiednich klas. Tak, jakby nikt tego nie wiedział, a rozpiska wcale nie wisiała na głównej tablicy ogłoszeń. Moim jedynym problemem w tamtej chwili było rozmieszczenie sal w budynku, który miał z resztą dwa piętra i ogromną powierzchnię. Może gdybym kogoś ładnie spytał - na przykład którejś z dziewczyn, które patrzyły się na mnie tak, jakby zobaczyły boga czy coś - to ten ktoś by mnie oprowadził? Rozejrzałem się dookoła, ale wszyscy jakoś magicznie znaleźli sobie coś do roboty. Byłem więc zdany na łaskę los...
- Hej, nowy! Oprowadzić cię?
***
Jak tam życie?
Ten cały herb szkoły zmyśliłem.
Ale szkoła jest prawdziwa, budynek wzorowany na rzeczywistym, który zwiedzałem. Tylko postacie będą kompletnie zmyślone. Nie wszystkie, większość.
Czytał już ktoś Prolog z nowej książki? Bardzo ciekawy, tematy poruszane w TSTS będą tak samo ciężkie, jak w Pamiętniku. Dobrej nocy, ja dziś nie śpię. Za bardzo się stresuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro