Wpis siódmy
1 września c.d.
Nie musiałem się nawet rozglądać, by wiedzieć, że tajemniczy ktoś zwraca się w taki sposób do mnie. Z resztą, zaraz dowiedziałem się, kim jest owy jegomość, gdy zaszedł mnie od tyłu i uwiesił na szyi. Z boku mignęły mi tylko różowe włosy i szeroki uśmiech. Wzdrygnąłem się - miałem nadzieję - niezauważalnie. W ciągu tych, mogłoby się zdawać, krótkich miesięcy uraz do ludzi nie zdążył u mnie zmaleć jak zabliźniona rana, dlatego zamiast miłej i przyjaznej twarzy widziałem kolejną fałszywą mordę. Wolałem uważać.
- Jeśli mógłbyś mnie tylko zaprowadzić do sali klasy trzeciej humanistycznej, to byłbym... - urwałem. Czy raczej on mi przerwał, mówiąc z entuzjazmem. Jakoś nie podzielałem jego radości.
- Jesteś z humana? To trzeba było mówić tak od razu! Chodź! - Nie zdążyłem zauważyć, kiedy chłopak złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę głównego wejścia. Lawirował płynnie między innymi uczniami w taki sposób, jakby robił to od zawsze. Ja natomiast jak najbardziej nie nadążałem, potykając się o własne nogi i zderzając niemal z każdym napotkanym w odległości mniejszej niż pół metra ramieniem, za co później wiele razy przepraszałem. W taki sposób weszliśmy na pierwsze piętro budynku, zatrzymując się przed odpowiednią salą. Spojrzałem na tabliczkę wiszącą na drzwiach. Sala 42. Będę musiał zapamiętać, pomyślałem, wchodząc do środka zaraz za różowowłosym, co uświadomiło mi tylko, że prawie dobrowolnie poszedłem za zupełnie nieznanym mi kolesiem, który, zamiast zaprowadzić do sali, mógł po prostu zaciągnąć mnie do kibla i zg...
Potrząsnąłem energicznie głową, zwracając tym na siebie uwagę kilku osób, po czym rozejrzałem się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Wszystkie ławki były podwójne i nie było możliwości siedzenia samemu, a za mną ciągnęła się chyba jakaś cholerna klątwa, bo jedyne puste krzesło znajdowało się właśnie obok tego różowego. Z ciężkim westchnieniem na ustach i wyrazem czystego męczeństwa na twarzy powoli skierowałem swoje kroki w stronę owego miejsca, na którym posadziłem swoje szanowne cztery litery na moment przed wejściem do sali nauczyciela. Dzięki temu osobnik, który siedział obok i już otwierał usta, by się do mnie odezwać, ostatecznie tego nie zrobił. Widocznie w tej szkole nauczyciel jednak miał jakiś autorytet. Miałem szczęście, bo nie chciałem z nikim zawierać żadnej niepotrzebnej znajomości. Na tym moje miesięczne szczęście się skończyło.
- ...a dodatkowo przypominam, że w trakcie trwania roku szkolnego nie ma samowolnego przesiadania się. - Usłyszałem z ust mojego nowego wychowawcy, na co Różowe Włosy tylko szeroko się uśmiechnął.
- No to jestem w dupie... - mruknąłem sam do siebie, jednak chyba zrobiłem to trochę za głośno, bo kilka dziewczyn znajdujących się najbliżej nas zachichotało. O dziwo mojemu "koledze z ławki" uśmiech zszedł z twarzy, a na policzkach pokazały się ledwo widoczne rumieńce. Siedziałem jednak na tyle blisko, że mogłem je dostrzec, nawet jeśli chłopak chwilę później odwrócił głowę. Tylko co go tak nagle ugryzło? To przez moje słowa czy śmiech dziewczyn? Zmarszczyłem brwi i zamyśliłem się, opierając głowę na dłoni. Nie, chwila. Dlaczego ja w ogóle martwię się o obcego mi człowieka? Prychnąłem cicho i skierowałem wzrok na nauczyciela. Zacząłem się zastanawiać czy istniała jakakolwiek możliwość na zmianę miejsca. Jedynym moim pomysłem była moja krótkowzroczność, ale od razu wyrzuciłem go z głowy. Siedziałem w drugim rzędzie, tablicę widziałem prawie idealnie. Nie było opcji, żeby wychowawca się zgodził. Mogłem więc jedynie ignorować obecność drugiej osoby w ławce z nadzieją, że gość był dostatecznie inteligentny, by to zrozumieć. Z tymże postanowieniem w głowie skupiłem się na słowach nauczyciela. Rychło w czas.
- Cieszę się także, że widzę was w komplecie z drugiej klasy z małym dodatkiem. W tym roku dołączył do nas nowy uczeń, Igor Karowski. Igor, może mógłbyś nam coś o sobie opowiedzieć? - spytał wychowawca, na co ja w pierwszej chwili tylko umknąłem wzrokiem gdzieś w bok. Dzięki temu zobaczyłem jednak, że niemal wszyscy na mnie patrzą, jakby oczekując, że naprawdę to zrobię. Wstałem więc, mimo że bardzo nie chciałem i wziąłem głęboki oddech. Z nerwów zacząłem bawić się swoimi palcami. Nie chciałem palnąć żadnego głupstwa.
- Co tu dużo mówić... Mam na imię Igor, ale to już wiecie. Mam osiemnaście lat, z poprzedniej szkoły przeniosłem się z powodów osobistych, o których nie chcę zbytnio mówić. Moje zainteresowania... - mruknąłem, wychwytując wcześniej spojrzenie nauczyciela i ruch jego ust. Czytania z ruchu warg nauczyłem się jeszcze w czasach gimnazjalnych, w trakcie sprawdzianów. Miałem w klasie taką dziewczynę, która podczas pisania odpowiedzi ciągle ruszała ustami. Na którymś teście z rzędu zrozumiałem, że mówi do siebie odpowiedzi. Zacząłem więc wyczytywać z ruchu jej warg słowa, które układałem w zdania i wpisywałem w luki pod pytaniami. Robiłem tak jednak tylko, gdy sam nie znałem odpowiedzi... Co zdarzało się dość często w niektórych przypadkach, prawdę mówiąc. Na przykład na takiej historii.
- Interesuję się rysowaniem i pisaniem, hobbistycznie piszę książkę... czy raczej bloga. Poza tym lubię jeszcze taniec, taki szary ze mnie człowieczek - dopowiedziałem po chwili i już miałem usiąść, gdy usłyszałem parsknięcie z drugiego końca sali. Było głośne i pewnie każdy je słyszał, więc dam sobie rękę uciąć, że ktoś zrobił to specjalnie.
- Taniec? Ty tańczysz? Przecież to dobre dla dziewczyn! - zawołał ktoś, kogo twarzy nawet nie próbowałem zapamiętać. Nie warto marnować pamięci na debili.
- Ta, Seba ma rację! Z resztą, nie ma czegoś takiego, jak taniec dla chłopaków! - odezwał się drugi ktoś, na którego już z wróciłem większą uwagę. Nadal jednak nie skupiałem się na tyle, by zapamiętać cokolwiek z jego wyglądu. Może co najwyżej to, że miał jedną brew. Serio. Taką przez pół czoła.
- A shuffle dance? - spytałem spokojnie, unosząc jedną brew, drugą lekko ściągając do środka.
- Sza...szaf... Co?
- Tak czułem. Zróbcie tę przyjemność wszystkim i nie odzywajcie się w sprawach, o których nie macie pojęcia. Może świat dzięki temu nie stanie się piękniejszy, ale przynajmniej zmniejszy się mój ból głowy - powiedziałem dość odważnie, dodatkowo zadzierając podbródek do góry. Gdyby nie to, że byliśmy w klasie w towarzystwie nauczyciela, pewnie miałbym już złamany nos i gryzłbym ścianę za mną, ewentualnie jakiś parapet, na którym połamaliby mi zęby. Z drugiej strony wychowawca też nie wyglądał tak, jakby miał jakkolwiek zareagować na naszą wymianę zdań. Zacząłem się zastanawiać, jak daleko mógłbym się posunąć w bezczelności i wrodzonym chamstwie, jednak moje myśli uprzedziła jakaś dziewczyna, prosząc bym pokazał kilka kroków. Pan Profesor nie miał nic przeciwko. Podszedłem więc do tablicy z racji tego, że między nią a ławkami było najwięcej miejsca, bo powierzchnia miała jakieś dwa metry na trzy, nie wliczając w to biurka nauczyciela po lewej stronie i uchylonych drzwi po prawej, w które mógłbym przypadkiem uderzyć. Wyciągnąłem jeszcze telefon i puściłem z niego jakąś szybką i rytmiczną piosenkę, żeby mieć w ogóle do czego tańczyć. Początkowo wsłuchiwałem się tylko w rytm, który w pierwszych sekundach utworu był ledwie słyszalny, dopiero później nabierał prędkości i wyrazu. Gdy jednak zacząłem już tańczyć, zupełnie mnie to poniosło. Pilnowałem się jedynie, by w nic nie uderzyć. Poskakałem tak niecałe trzy minuty (przez brak jakiejkolwiek kondycji mój oddech stał się dość ciężki), dopóki piosenka się nie skończyła i spojrzałem na wszystkich. Już na początku widziałem, że niektórym bardzo to zaimponowało, zwłaszcza dziewczynom, które teraz żywo rozmawiały na temat ruchów i tańca. No i oczywiście mnie. Wytarłem pot z czoła, szyi i spod nosa rękawem bluzy, wziąłem telefon i usiadłem na swoim miejscu. Tamtym dwóm chłopakom, którzy tak się mnie czepiali, zabrakło języka w gębach, bo nic nie mówili, jedynie patrzyli na mnie tak, jakby zobaczyli ducha albo jakiegoś boga. No cóż. Tak to już jest, jak się ma zamiłowanie do tańca praktycznie od dziecka. Żadne inne hobby nie trzymało mnie tak długo, jak taniec. Poważnie rysować zacząłem w wieku trzynastu lat, więc minęło dopiero pięć z przerwami... Z pisaniem podobnie, bo sześć lat. Z tańcem było inaczej. Matka zawsze żartowała, że najpierw nauczyłem się tańczyć, a dopiero później chodzić. Uśmiechnąłem się lekko, zaraz zakrywając grymas dłonią, na której oparłem głowę. Było to jedno z niewielu miłych wspomnień, które miałem z matką.
***
Zatańczenie przed klasą było najgłupszym pomysłem, jaki mógł mi w ogóle wpaść do głowy. Przez pokazanie swoich umiejętności nie dość, że zdobyłem "sławę" w klasie, której przecież nie chciałem, to jeszcze była to sława dwojako rozumiana. Z jednej strony były dziewczyny, które niemal jednogłośnie stwierdziły, że jestem najlepszym chłopakiem w klasie, jeśli nie w całej szkole, przez co wychodząc z budynku, nie mogłem się od nich odkleić. Z drugiej strony jeśli faktycznie udałoby mi się uwolnić, spotkałaby mnie ta gorsza strona medalu, czyli chłopacy. Oni również prawie jednogłośnie uznali mnie za zagrożenie wobec ich popularności u płci pięknej, przez co praktycznie przez cały czas czułem na sobie ich zazdrosne spojrzenia, gdy którakolwiek z naszych rówieśniczek postanowiła chociażby na mnie spojrzeć czy o mnie pomyśleć. Wtedy, po rozpoczęciu, gdy wszyscy mogliśmy wyjść z sali, przed pewnym pobiciem uratowała mnie ta sama osoba, która rano zaprowadziła mnie do klasy. Różowe Włosy. Wtedy jeszcze nie znałem jego imienia, dlatego zwracałem się do niego w taki sposób. Poza tym taki kolor dla chłopaka był dosyć niecodzienny, a przez to charakterystyczny. Już tamtego dnia mogłem się założyć, że rozpoznałbym jego czuprynę w tłumie z daleka.
Chłopak odprowadził mnie na dworzec, gdzie czekał ze mną na pociąg przez następną godzinę, mimo że był miejscowym. Wywarł tym na mnie dość dobre pierwsze wrażenie. Wtedy też dowiedziałem się, że ma na imię Tadeusz. Było to imię dość staromodne, dlatego prosił o skracanie go. Zapamiętałem więc chłopaka o różowych włosach jako Tadeusza, który woli, by mówiono na niego Tedi. Musiałem przyznać, że było to dość urocze przezwisko, które jak najbardziej pasowało do jego optymistycznego podejścia do życia, świata i ludzi.
Poza tym bardzo dobrze nam się rozmawiało, mieliśmy wiele wspólnych tematów, płynnie przechodziliśmy z jednego na drugi i dużo się śmialiśmy. Chyba jeszcze nigdy się tak dużo nie śmiałem, jak przez tamtą godzinę. Mimo to wewnątrz mnie nadal rozrastał się strach. Bałem się powtórki z rozrywki. Bałem się zdrady, bałem się straty, bałem się zaufać. Z drugiej strony ironicznie wręcz chciałem tej znajomości. Jak idiota miałem nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że historia się nie powtórzy i w końcu będę mógł być szczęśliwy, bo zostanę zaakceptowany. Wtedy uważałem to za idiotyczne, tak jak uważam teraz. Wtedy jednak idiotyzmem była dla mnie nadzieja. Dziś, gdy wiem, jak wszystko się skończyło, kwestią idiotyczną stał się strach. Nie mogę jednak stwierdzić, że przez cały czas było pięknie i kolorowo. Każdy w swoim życiu przechodzi swoje wzloty i upadki. Ja nie byłem wyjątkiem.
2 września
Jednym, jedynym malusieńkim minusem dojeżdżania do szkoły były godziny, o których musiałem wstawać, by zdążyć na pociąg. Uświadomił mi to już pierwszy dzień i budzik dzwoniący o szóstej rano. Wcześniej mogłem wstać o 7:30 i bez problemu dotrzeć do szkoły. Teraz musiałem dodawać sobie pół godziny jako sam czas przejazdu pociągiem. Do tego musiałem jeszcze dojść z domu do dworca, a w Toruniu z dworca do szkoły. Wychodziło więc na to, że na sam spacer do liceum przeznaczałem prawie godzinę. Nie uśmiechało mi się to, mojemu kolanu i niewypracowanej kondycji tym bardziej. Z drugiej strony uznałem to za dobre ćwiczenie właśnie na wytrzymałość. Ten krótki występ z poprzedniego dnia przypomniał mi za co tak naprawdę pokochałem taniec, któremu oddałem dobrych kilkanaście lat swojego życia. Chciałem do tego wrócić. Chciałem wrócić do muzyki, do rytmu, do uczenia się nowych kroków i niemal morderczych ćwiczeń na sali przed zawodami. Gdyby się tak zastanowić, to chyba moja była nauczycielka tańca nadal prowadziła swoją szkołę... Ciekaw byłem, czy gdybym ładnie poprosił, udostępniłaby mi jedną z sal chociaż na godzinę w sobotę czy niedzielę.
Aktualnie musiałem chcąc nie chcąc skupić się na innych rzeczach. Miałem tu na myśli lekcje. Polski, historię i WOS mieliśmy z jednym i tym samym nauczycielem, to jest z wychowawcą. Do tego były pierwszymi trzema lekcjami we wtorek, po których to następował w-f. Przez trzy godziny nie musiałem więc teoretycznie ruszać się z miejsca czy wychodzić z klasy, bo Profesorek (przezwisko ogólnie przyjęte w szkole) nie zamykał sali w trakcie przerw. Minęła mi więc tak pierwsza lekcja i druga. W przerwie między drugą a trzecia, to jest między WOS-em a historią, mój ławkowy kolega wymknął się z klasy, znając życie za potrzebą. Jako że na poprzedniej przerwie zajmował mnie rozmową, tak teraz z nudów wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać nowości w internecie. Nie zdążyłem nawet sprawdzić do końca jednej strony, gdy Tedi wrócił. A przynajmniej wydawało mi się, że to on. W drugiej chwili stwierdziłem jednak, że cień rzucany mi na twarz i ciało zasłaniające praktycznie cały widok przed sobą było zbyt szerokie na różowowłosego. Podniosłem więc wzrok, napotykając przed sobą nie błękitne oczy Tediego, a piwne tęczówki należące do jednej z dziewczyn, pośród których byłem popularny.
- Heeeeeeeej, możemy chwilę pogadać? - spytała, trzepocząc doklejanymi rzęsami, a mi aż się na wymioty zebrało. I tak, nie przesadziłem z tym wydłużonym "hej", ona naprawdę powiedziała to w taki sposób. Nie miałem jednak w zwyczaju być wredny w stosunku do dziewczyn, czegoś mnie jednak w domu nauczyli. Uśmiechnąłem się więc miło, ale wymuszenie, a potem kiwnąłem również głową, zgadzając się tym samym na jej towarzystwo.
- O co chodzi? Jeśli o randkę, to od razu odmawiam. Nie, żebyś nie była ładna czy coś, po prostu nie mam ochoty na randki - powiedziałem szybko, jednak dziewczyna nawet na chwilę się nie zmieszała. Czyli to nie o randkę chodziło.
- Chcę porozmawiać o Tedim. - Ploteczki na temat mojego kolegi z ławki? Uśmiechnąłem się nieco szerzej, tym razem już nie z przymusu i pochyliłem się nieco bardziej w jej stronę, zamieniając się w słuch. Może dowiedziałbym się czegoś ciekawego, dzięki czemu mógłbym później go zawstydzić? Nie, żebym specjalnie chciał go widywać zaczerwienionego, po prostu zdążyłem już zauważyć, że speszony znaczy w jego przypadku nieuśmiechnięty. A jego szczery do bólu uśmiech czasem mnie irytował. Ale tylko czasem.
- Bo on jest gejem. Nie boisz się z nim kolegować? Chyba że też jesteś gejem, to wtedy trafił swój na swego, nie? Z tego, co wiem, z nikim nie jest, więc mógłbyś spróbować, haha. - A to mnie zamurowało. Nie, nie miałem na myśli słowotoku brązowookiej, który nastąpił później. Chodziło o samą informację o orientacji Tadeusza. Od razu zacząłem mieć dziwne myśli. Co jeśli zakolegował się ze mną tylko po to, żeby może później mieć na coś nadzieję? Pokręciłem głową i przyłożyłem kciuk do ust, lekko przygryzając przycięty paznokieć. Nie, on nie jest taki, pomyślałem. Raczej nie.
Ale co, jeśli faktycznie taki był? Podniosłem głowę i spojrzałem w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała dziewczyna. Już jej nie było, chichotała razem z koleżankami w drugim końcu sali. Pomijając już fakt, że kilka razy pomiędzy tymi podnieconymi jak na widok nowej pomadki śmiechami usłyszałem swoje imię wymawiane podejrzanie piskliwymi głosami, to nie mogłem przecież tak po prostu do niej podejść i wypytać o wszystko. To by było głupie. Zwłaszcza, że obiekt naszej krótkiej wymiany zdań zdążył już wrócić do sali i na nowo usiadł obok mnie, kontynuując swoją historię sprzed lekcji. Odwróciłem się do niego przodem, przez chwilę tylko na niego patrząc i słuchając jego głosu. Miał miły dla ucha głos, to trzeba było mu przyznać.
- Jesteś gejem? - wyrwało mi się, zanim zdążyłem jakkolwiek pomyśleć, przez co zaraz zakryłem usta dłonią. Tedi przerwał swoją opowieść, widziałem jak jego kąciki ust drżą przez moment. W końcu jednak uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic.
- Tak, jestem. Ale spokojnie, niedawno zerwałem z moim chłopakiem i nie jestem gotowy na kolejny związek. Poza tym nie jesteś w moim typie.
Już wtedy wiedziałem, że ostatnie stwierdzenie było kłamstwem.
***
Mimo poznania prawdy na temat Tadeusza i jego... upodobań, postanowiłem zaryzykować i kontynuować naszą znajomość. Poza tym sam mówił, że nie jestem w jego typie i, mimo że wiedziałem od początku, że to kłamstwo, postanowiłem mu uwierzyć. Była to pierwsza cegiełka z mojego muru obronnego, którą sam postanowiłem wyciągnąć. W niewielkiej dziurze zrobionej w ceglanej ścianie oczami wyobraźni widziałem Tediego, jego różowe włosy, błękitne oczy i urocze dołeczki w policzkach, które robiły mu się za każdym razem, gdy się uśmiechał. Z czasem polubiłem ten uśmiech.
Wcześniej jednak musiałem przeżyć kilka przykrych sytuacji. Moja matka w trakcie robienia prania w sobotę natrafiła na moją szkolną bluzę, zaczęła o nią wypytywać. Powiedziałem jej już tysięczny raz o tym, że jestem chłopakiem. Słowa, które wyleciały jej z ust w odpowiedzi zamierzałem zapamiętać do końca życia, by przypominały mi o jej stosunku do mnie. "Niech ci będzie. I tak wiem, że ci przejdzie, jak znajdziesz sobie chłopaka i poczujesz, co znaczy być kobietą."
Zdechł mi pies. Suczka nie była najmłodsza, ale zupełnie stara też nie. Do tej pory dziwię się, że tak po prostu odeszła. Pewnego dnia przestała jeść. Gdy pojechałem z nią do weterynarza, okazało się, że coś utknęło jej w przełyku na tyle głęboko, by się nie udusiła. Nie dało się tego jednak ani przepchnąć dalej do żołądka, ani wyciągnąć wymiotami. Weterynarz mówił "trzeba ciąć". Zmarła na stole operacyjnym.
Moja oczekiwana od trzech lat operacja na kolano, po której miałem wrócić do pełni zdrowia, stanęła pod znakiem zapytania. Lekarz prowadzący stwierdził, że uszkodzenie jest za małe, by leczyć je zabiegowo. Ortopeda kłócił się, że zabieg to jedyne wyjście, wcześniejsze leczenie faktycznie nie przynosiło skutków. Ani rehabilitacja, ani tabletki, maści, zastrzyki. Wszystko wydawało się tylko pogarszać stan stawu. A bez operacji mogłem wylądować na wózku.
Postanowiłem więc nie martwić się swoją nogą i załatwiłem sobie salę do tańca u mojej byłej nauczycielki. Po trzy godziny w sobotę i niedzielę, razem sześć godzin tygodniowo. Dla mnie było to aż nazbyt wystarczające. Dbałem jednak o kolano. Stosowałem taśmy, maści przeciwbólowe i żele chłodzące, nosiłem stabilizator. Jednak w taki sposób mogłem leczyć jedynie objawy, a nie sam problem.
Po ostatniej dość ciężkiej kłótni z matką postanowiłem coś zmienić. Ograniczyłem z nią kontakt, przenosząc się na czas szkoły do akademika. Miałem wracać tylko na weekendy. Przyjeżdżać w piątek wieczorem, odjeżdżać pod koniec niedzieli. Chyba wszystkim pasował taki układ. Zwłaszcza mi, mojej mamie... i Tediemu. Z nim to w ogóle sytuacja była jednym słowem dziwna. Nic między nami nie było i nie miało być, obaj tak się umówiliśmy. Ja nalegałem. Jednakże tempo, w którym nasza znajomość przeradzała się w przyjaźń było przerażające. Nie zorientowałem się nawet, kiedy zaczęliśmy praktycznie wszystko robić razem. Łączyła nas niezrozumiała dla mnie nić porozumienia, z której się cieszyłem i obawiałem się jej jednocześnie. To właśnie Tedi jako pierwszy przebił się przez moją barierę nietykalności. Nikomu innemu nie dawałem się przytulać, zawsze to ja musiałem wyjść z ewentualną inicjatywą. Ale nie. Ja sam do nikogo innego się nie przytulałem. Tylko Tedi mógł też uwieszać mi się na szyi czy targać po włosach. Ja w odwecie robiłem to samo. Z mojej strony wyglądało to jak zwykła przyjacielska bliskość. Musiałem być głupi albo ślepy, że nie zauważyłem wcześniej tego, co stało się później.
***
Jestem okropny, wiem. Ale fajnie się przerywa w takich momentach c:
Przebiłem granicę 3 tysięcy, yaay! Cały rozdział ma dokładnie 3104 słowa. Nie licząc posłowia oczywiście.
Teraz trochę zwyrolkowych faktów.
1. To nie jest moje prawdziwe nazwisko ;)
2. Mój pies żyje i ma się dobrze. Ledwo jej jedenaście lat stuknęło, przed nią jeszcze całe życie. (A ten pies w mediach jest mój, a i owszem)
3. Wspomniany w rozdziale "shuffle dance" to pochodna nazwa "Melbourne Shuffle" - rodzaju tańca polegającego w głównej mierze na "ślizganiu się" po podłożu. Jest to taniec freestylowy. I tak, potrafię tak tańczyć.
4. Informacje o długości trwania moich zainteresowań są prawdziwe. Mimo że od zawsze rysowałem i pisałem, to na poważnie zabrałem się do tego właśnie w latach później podstawówki/wczesnego gimnazjum. Za taniec zabrałem się już w wieku czterech lat, gdy mama, za moimi prośbami, zapisała mnie na Zumbę. Potem była Pani od tańca (nie będę zdradzać imienia czy nazwiska, bo nie ma pojęcia, że w ogóle tu o niej wspominam), a teraz uczę się sam, w domu. Mam wystarczająco dużo miejsca w pokoju.
5. To z kolanem to też prawda <3
A shuffle dance wygląda jak taniec "Electro shuffle" z gry Fortnite.
(A tu link)
https://youtu.be/H6YLrD6NMgg
Jutro zabieram się za pisanie drugiego rozdziału to TSTS, także może do końca tygodnia będzie :3
Do napisania c:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro