Wpis ósmy
W ciągu następnego miesiąca, to jest całego września i kilku dni października moja egzystencja polegała w głównej mierze na poznawaniu szkoły i zasad w niej panujących, słuchaniu monologów Tediego oraz na nauce. Szczególnie na nauce. Z racji tego, że wcześniej uczyłem się w technikum, gdzie większą uwagę poświęca się przedmiotom zawodowym, miałem małe braki z niektórych przedmiotów, które nieuzupełnione mogły być dla mnie powodem niezaliczonej matury czy nawet przymusowym powtarzaniem roku. A tego oczywiście nie chciałem. Ze względu na ambicje oraz Tediego, z którym już wtedy obiecaliśmy sobie pójście razem na studia, z racji wspólnych zainteresowań i wizji przyszłości. Obaj chcieliśmy pracować w wydawnictwie, z taką różnicą, że ja chciałem być jak najbardziej niezależnym pisarzem, jak się tylko dało, natomiast Tadeusz wolałby zajmować się korektą napisanych już tekstów. Często żartowaliśmy sobie, że koniec końców i tak zostaniemy współpracownikami.
Wracając jednak do mojej wybrakowanej edukacji, jak to zwykłem nazywać, w ciągu dwóch miesięcy od rozpoczęcia roku szkolnego musiałem nadrobić materiał, którego nie przerobiłem w trakcie drugiej klasy. Wychodziło na to, że zalegałem cały rok z trzema przedmiotami i w ciągu tych dwóch miesięcy priorytetem było dla mnie napisanie wszystkich sprawdzianów. Ostatecznie pisałem średnio po cztery-pięć testów tygodniowo, czasem zdarzało się, że zaliczałem tyle egzaminów jednego dnia, co było dla mnie udręką. Szczerze mówiąc bałem się, że nie dam sobie rady. Na szczęście istniał Tedi, który był świetnym nauczycielem. Miał może nieco gorsze oceny ode mnie, ale potrafił świetnie tłumaczyć, przez co materiały, których nie dałbym rady zapamiętać nawet i przez kilka tygodni nauki, opanowywałem w trakcie dwóch-trzech godzin. Bardzo pomagał mi fakt wcześniejszego przeprowadzenia się do akademika, gdzie razem z Tedim mogliśmy zamknąć się w moim pokoju, którego z nikim nie dzieliłem, siedzieć tam aż do późnego wieczora i kuć, ile się tylko dało. Takie zabiegi tylko bardziej nas do siebie zbliżyły i jak wcześniej się tego bałem, z czasem stopień zaufania, jakim darzyłem chłopaka, przestał napawać mnie strachem. Nie zorientowałem się nawet, kiedy mój mur zaczął się rozpadać. Na początku samodzielnie wyciągałem z niego cegiełki, gdy byłem na to gotowy. Potem jednak Tedi sam zaczął niszczyć ścianę. Nie robił tego na szczęście nagle i gwałtownie, a powoli, jakby wiedząc, że w takich przypadkach jak mój należało stosować metodę małych kroczków. Za każdym więc razem, gdy decydowałem się wyciągnąć kolejną cegiełkę z muru, za którym chowałem się przed ludźmi, wyciągane były dwie bryły. Jedna z mojej strony, druga z zewnątrz, ruszana przez Tadeusza. To też jakoś nieszczególnie mi przeszkadzało.
Po zaliczeniu wszystkich zaległości nadszedł czas na zasłużony odpoczynek. Miałem o wiele więcej czasu po szkole, nie musiałem codziennie siedzieć z nosem w książkach, mogłem odetchnąć i się zabawić. Tedi znał idealny sposób na wprawienie mnie w dobry humor. Zupełnie jakby czytał mi w myślach.
12 października
Dzień ten z pewnością miał zadatki do przejścia do historii. Przynajmniej według mnie i Tediego. Praktycznie od razu po lekcjach wybraliśmy się w piątek na miasto. Dokładniej mówiąc, za cel obraliśmy toruńską starówkę, na terenie której znajdowało się nasze liceum, a której zwiedzić jeszcze nie miałem okazji. Tadeusz, jako urodzony torunianin, znał doskonale każdy zakamarek miasta, dzięki czemu czułem się tak, jakbym miał swojego własnego przewodnika. W trakcie niecałych trzech godzin obeszliśmy prawie całe Stare Miasto, koncentrując się głównie na ważniejszych zabytkach, jak zamek krzyżacki, bramy, które kiedyś służyły za wjazdy do miasta, zaliczyliśmy krzywą wieżę, przy okazji dużo się przy niej śmiejąc, przeszliśmy się rynkiem w stronę kościołów, które też obejrzeliśmy, mimo że byłem ateistą i w boga nie wierzyłem. Brak wiary nie wykluczał jednak zainteresowania historią budowli i jej architekturą. Na koniec wróciliśmy się na rynek, by stamtąd przejść do niewielkiej restauracji, w której zjedliśmy późny obiad. W planach mieliśmy jeszcze zakupy w toruńskiej Plazie, do której dotarliśmy około godziny osiemnastej po niedługiej podróży pociągiem i tramwajem. Nawet tam nie potrafiliśmy zachować powagi. Wygłupialiśmy się jak starzy dobrzy znajomi, zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy znali się od zawsze i wiedzieli o sobie wszystko. To sprowadzało mnie za każdym razem z powrotem na ziemię. Przecież nie wiedzieliśmy o sobie wszystkiego. Nawet jeśli Tedi mówił mi o samym sobie tyle, że mógłbym zacząc pisać jego biografię, tak ja nie mówiłem prawie wcale. Mogłoby się zdawać, że taki stan rzeczy nam pasował. Jeden mówi, drugi słucha. Prawda była jednak taka, że Tedi był mnie ciekaw tak samo, jak ja jego i obaj to wiedzieliśmy. A ja nie miałem pojęcia, co mogę mu wyjawić, a czego nie. Próbowałem jakoś nakierować temat rozmowy na mnie, ale zawsze kończyło się to moim tchórzostwem i rezygnacją w ostatnim momencie. W końcu miałem dość sam siebie. Zatrzymałem różowowłosego, usiadłem razem z nim przy stoliku. Obok nas stało stoisko z lodami, przy którym kręcili się ludzie. Szczególnie rodzice z dziećmi.
- Posłuchaj... - zacząłem cicho, w nerwowym geście szczypiąc palcami jednej dłoni skórę po wewnętrznej stronie drugiej ręki. Zaraz przygryzłem też wargę i zerknąłem szybko na Tadeusza, który uważnie mi się przyglądał. Cierpliwie czekał, aż się odezwę. Widziałem, że brał mnie na poważnie. Przez to tylko bardziej się stresowałem.
- Bo ja...
- Tadeusz, co ty tu robisz? - Na dźwięk nowego głosu obaj podnieśliśmy głowy. Mimo górującego nade mną stresu byłem zirytowany, że ktoś wtrąca się w tak istotnym momencie. Tedi, o dziwo, wyglądał na tak samo zirytowanego jak ja. I to chyba nie przez to, że ktoś zwrócił się do niego pełnym imieniem.
- Krzysztof... - mruknął w końcu różowowłosy, a z moich ust wyrwało się bardzo ciche, acz adekwatne do sytuacji "O kurwa", którego na szczęście nikt jednak nie usłyszał.
Bo to był Krzysztof. Były chłopak Tediego. Prawie zawodowy bokser, gość o wzroście przekraczającym dwa metry i bicepsie, który rozluźniony w obwodzie miał więcej, niż moje udo. Gość o łapach tak wielkich, że jedną byłby w stanie złapać mnie za głowę i podnieść z podłogi na kilkadziesiąt centrymetrów, który codziennie zjadał więcej, niż ja sam ważę. Gość, który osiągał sukcesy w zapasach już na scenie światowej, który w wieku piętnastu lat wyciskał setkę na klatę, który mógłby śmiało konkurować z Pudzianowskim. W końcu gość, który ponoć nie miał nawet jednego iloraza inteligencji.
Ciekaw jestem, co Tedi miał wcześniej w głowie, że spotykał się z takim gościem.
- A gdzie się podziało "kochanie"? Co, znowu się na mnie obraziłeś? - spytał Krzysztof, podchodząc bliżej naszego stolika. Patrzył jednak tylko na mojego towarzysza, więc mnie mógł nie zauważyć. Z resztą, miałem wątpliwości co do jego podzielności uwagi, bo przecież koncentrowanie się na dwóch obiektach jednocześnie jest bardzo, ale to bardzo trudne. Co nie?
- Krzysztof, przecież zerwaliśmy. Ja zerwałem. Jakieś pół roku temu. Odpuść wreszcie, co? - Błękitne oczy spojrzały na mnie, jakby przepraszająco. Nie wiem czy przez niezręczną sytuację, czy może przez kłamstwo, jakim poczęstował mnie na samym początku znajomości. Nie zamierzałem jednak czepiać się o takie szczegóły, które nie miały w końcu znaczenia. Zerwał, to zerwał. Po co drążyć kiedy?
Zacznijmy od tego, że w ogóle mnie to nie interesowało. Ważniejsze było to, co działo się aktualnie. A aktualnie byłem wkurwiony, bo pewien gość na sterydach nie dawał nam spokoju. Szczególnie mojemu przyjacielowi.
- Tedi, powiedz mi. Co ty miałeś w głowie, kiedy spotykałeś się z kimś takim? - spytałem na tyle głośno, by zwrócić na siebie ich uwagę, ale na tyle cicho, by zaraz nie krzyczeć. Nie wszyscy musieli przecież wiedzieć. Wziąłem głęboki oddech i wstałem, z rękami w kieszeniach stając między nimi. Obaj nie wiedzieli, co powiedzieć. Pan kulturysta ogarnął się o dziwo pierwszy.
- A ty to kto? - Spojrzałem na niego, a moje serce ze strachu biło jak szalone. Jakbym zaraz miał zejść na zawał czy coś. Powinienem był się jakoś uspokoić, tylko za cholerę nie wiedziałem jak.
- Jestem kimś, kogo bardzo irytuje twoje zachowanie. - Dziwiłem się wewnątrz siebie, jak mogłem nadal udawać takiego odważnego na zewnątrz, jeśli w środku prawie robiłem pod siebie.
- Co ty do mnie mówisz?
- No tak, tak. Wybacz, zapomniałem że do idiotów należy mówić prostymi słowami, bo inaczej nie zrozumieją. Powiem jeszcze raz, żeby idiota zrozumiał. Nie podoba mi się to, że zaczepiasz mojego przyjaciela. Dociera to do ciebie, ptasi móżdżku? - spytałem, robiąc krok w jego stronę. Widziałem, jak robi się czerwony na twarzy ze złości, jak zaciska pięść. Ja momentalnie zrobiłem się blady.
- Igor! - Nie zauważyłem nawet, kiedy ta pięść zetknęła się z moją twarzą. Zrobiło mi się tylko ciemno przed oczami, a ja upadłem po części na podłogę, po części zahaczając także o stolik, przy którym wcześniej siedzieliśmy z Tedim.
- Kurwa... Jedna pizda goni drugą.
Otworzyłem powoli oczy i skrzywiłem się, bo dostałem wcale nie lekko. Jakbym dostał pałką po głowie, a nie ręką. Tyle chociaż dobrego, że ten dryblas sobie poszedł. Spojrzałem na Tediego, ale przed oczami nadal miałem ciemne plamy.
- Hej, tylko mi tu nie mdlej! Jesteś za ciężki, żebym cię niósł! - zawołał różowowłosy niby w żartach, ale słyszałem, że w ten sposób próbował ukryć czające się w głosie zmartwienie. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- Daj mi tylko tak chwilę poleżeć, zaraz mi przejdzie.
***
Nie przeszło. Absolutnie nie przeszło. Leżałem tak kilkadziesiąt minut, przez cały czas odciągając Tediego od próby dzwonienia po pogotowie. Nie chciałem do szpitala, bo nic mi nie było. Bo prostu bolało. Tylko że przewrażliwiony Tedi był przewrażliwiony i za nic w świecie nie pozwolił mi w takim stanie wracać pociągiem do domu. Zadzwonił więc chociaż po swoją mamę, która przyjechała po nas do galerii, wcześniej odbierając z akademika moją walizkę, którą spakowałem jeszcze przed wyjściem na miasto. Całą trójką pojechaliśmy do domu Tadeusza, gdzie spędziłem weekend. W ten zabawny dla mnie sposób poznałem też całą jego rodzinę, to jest mamę i babcię. Ojciec Tediego zginął, gdy chłopak był małym dzieckiem. Przed pójściem spać w piątek chciałem jeszcze zadzwonić do rodziców, by się nie martwili, że nie przyjechałem po szkole do domu, ale różowowłosy mnie zagadał i zupełnie o tym zapomniałem.
Rodzice nie zadzwonili ani razu.
***
Znowu mi się rozdział skurczył do 1600 słów c':
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro