Wpis czwarty
Jakiekolwiek próby rozmowy z moją mamą spełzły na niczym. Z resztą, nie spodziewałem się niczego innego. Ta kobieta, gdy się uprze, jest w stanie osiągnąć wszystko, nawet cudzym kosztem. Na przykład moim.
17 marca c.d.
- Mamo, ale czy ja naprawdę muszę?
- Nie wygłupiaj się, kobieta na randce musi dobrze wyglądać... I nie wierć się, bo wbiję ci kredkę w oko! - Westchnąłem ciężko, ale już się nie ruszałem. Groźba wybicia oka była gorsza od zostania wymalowanym jak laska z burdelu. Poza tym makijaż zawsze można zmyć, a oka raczej bym nie odzyskał.
Siedziałem więc tak już pół godziny na kuchennym blacie i dawałem się malować. Nigdy nie korzystałem z kosmetyków do makijażu, już jak byłem mały i patrzyłem na malującą się mamę, nie potrafiłem tego zrozumieć. Zawsze mi wtedy mówiła, że "zrozumiem, gdy dorosnę". No więc dorosłem i nadal nie rozumiem.
- No, skończyłam! - Wzdrygnąłem się aż przez dźwięk głosu kobiety, bo ona jak czasem krzyknie, to nie ma zmiłuj. Dziwię się w sumie, że moje uszy jeszcze ani razu nie krwawiły. Poręczne lusterko zostało mi podstawione niemal pod sam nos, bym mógł obejrzeć "dzieło życia" mojej matki. I nie, wcale nie chodziło jej o mnie, tylko o makijaż. Z drugiej strony musiałem przyznać, że nie wyglądało to jakoś tragicznie. Makijaż nie był zbyt mocny, podkreślał jedynie moją naturalną urodę (którą nie wiem, po kim odziedziczyłem, bo moi rodzice pięknem nie handlują) i krył ewentualne niedoskonałości, których też nie było jakoś specjalnie dużo. Musiałem więc przyznać, chociaż niechętnie, że była ze mnie śliczna laska. Chociaż i tak nie byłbym w stanie zmuszać się do chodzenia w makijażu na co dzień.
Później nadszedł czas na wybór ubrań. Moja matka uparła się na sukienkę. Ja uparłem się, że w życiu tego cholerstwa nie założę. Ani w tym, ani w żadnym innym. W końcu doszliśmy do kompromisu, przez który z jednej strony mogłem zachować spodnie, ale musiałem wcisnąć się w jakąś tandetną koszulkę z falbankami. Nie było to wcale najgorsze wyjście, bo w końcu od czego są bluzy?
Tak więc równo o dwunastej w sobotę 17 marca wyszedłem z domu. Potem rozpętało się piekło.
***
Przed wejściem do ZOO, w którym miała się odbyć ta niby-randka, znalazłem się pół godziny później. Ze stresu nie zjadłem śniadania, więc ssało mnie w żołądku. Z drugiej strony było mi niedobrze i nic bym w siebie nie wcisnął. Musiałem przeżyć.
Mój towarzysz, z którym miałem spędzić najbliższe kilka godzin, przyszedł zaraz po mnie. W pierwszym momencie nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ściągnąłem okulary, przetarłem je rękawem bluzy i z powrotem wcisnąłem na nos, jednak obraz się nie zmienił. Czyli to nie żadna fatamorgana, zero złudzeń, nikt nie robi sobie ze mnie żartów, a ja nie jestem w ukrytej kamerze. Powód mojego rozkojarzenia - w negatywnym sensie - stał właśnie przede mną z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Był to mój znajomy z klasy, Paweł. Chłopak w sumie jak każdy inny - bezczelny i chamski, popisujący się przed swoimi znajomymi. Przynajmniej takiego Pawła znałem ze szkoły. Mogło się okazać, że bez swoich przydupasów to całkiem spoko koleś... Ale bez nadziei, nie jestem dziewczyną, o związku może sobie pomarzyć. Bo jeśli przyszedł tu z własnej woli i wiedział, z kim miał się spotkać, to chyba miał jakieś nadzieje, co nie? Skrzywiłem się i wcisnąłem ręce do kieszeni spodni. Aż mi się niedobrze zrobiło.
Ale dzień, o dziwo, minął całkiem przyjemnie. Na początku co prawda było dość sztywno, oboje milczeliśmy i tylko chodziliśmy bez celu po ogrodzie zoologicznym, ale z czasem zaczęliśmy rozmawiać, bariera nieśmiałości i niezręczności pękła i okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Poza tym Paweł okazał się być naprawdę ciekawym człowiekiem. Może właśnie przez to praktycznie przez cały czas kładłem nacisk na jedynie przyjacielskie stosunki między nami, co z resztą, jak na inteligentnego człowieka przystało, przyjął do wiadomości. Nie byłbym w stanie żyć z myślą, że ktoś mógłby coś do mnie poczuć bez wzajemności. Poczucie winy zjadłoby mnie od środka.
Pod sam koniec naszej wizyty w ZOO postanowiliśmy przejść się do zagrody z małymi zwierzętami. Były tam młode kózki, króliki i tym podobny zwierzyniec. Najczęściej przesiadywały tu dzieci, które za bardzo bały się podejść do takiej klatki z tygrysem czy lwem. Co więc my mieliśmy tam robić? Karmić te słodziaki, a jakże. W końcu codziennie przychodzi do nich stanowczo za mało karmiących rąk, to jakoś trzeba te ubytki zapełnić. Naśmialiśmy się przy tym w zapas na przyszły rok, gdy niemal wszystkie futerkowe kuleczki - to znaczy króliki - obskoczyły Pawła, próbując dobrać się do karmy, którą trzymał w rękach, przez co w końcu chłopak wylądował na ściółce. Na szczęście czystej.
Po wyjściu z terenu ogrodu zoologicznego mieliśmy się pożegnać i każde miało iść w swoją stronę, czyli do domów. Los - albo może jakieś przeklęte fatum - chciał jednak inaczej. W momencie, gdy odwracałem się już, by czym prędzej wrócić, z mojego brzucha wydobył się odgłos jakby ryczącego T-Rexa czy Godzilli. W rzeczywistości był to mój żołądek, który, już rozluźniony po zżerającym go kilka godzin temu stresie, stwierdził, że jest głodny i nie ruszy się stąd, dopóki nie dostanie porządnego żarcia. No tak, w końcu do tej pory żyłem tylko na wacie cukrowej i kolacji z dnia poprzedniego.
- Jesteś głodna? - No to są chyba jakieś jaja. Czy on naprawdę tego nie słyszał? A może myślał, że to ktoś inny? Spojrzałem na niego. Nie, nie był głuchy. To było pytanie zadane z grzeczności. - Może poszlibyśmy jeszcze na pizzę czy coś? Ja stawiam. - Odwróciłem się powoli przodem do niego. Z jednej strony w domu na pewno czekał na mnie obiad, a z drugiej... No skoro stawiał, to jak mogłem odmówić?
- Wolę kebaba. - powiedziałem tylko, w niebezpośredni sposób zgadzając się na jego propozycję. A czemu kebab? Bo pizzą bym się nie najadł, a kebsy to akurat w naszym mieście są duże i tanie, więc w sam raz. Przynajmniej mniej będę musiał mu później oddawać.
***
Do domu wróciłem koło osiemnastej. Planowo miałem wrócić przed piątą, ale widocznie mojej matki nie obchodziło moje spóźnienie. Wręcz przeciwnie - wydawała się całkiem zadowolona z tego faktu, jakbym z Pawłem miał zaraz przez tę godzinę robić nie-wiadomo-co. Wzdrygnąłem się i zamknąłem w swoim pokoju. Po tym wszystkim będę musiał porządnie się umyć, bo czuję, że to spotkanie i dość jednoznaczne spojrzenia mojej matki w stylu "wybrałam ci już suknię ślubną" doszczętnie przeżarły mi skórę, wszystkie organy i dotarły do mózgu.
***
Potem w moim życiu było względnie spokojnie. Gdzieś po drodze raz się zgubiłem, przelewając swoje żale na ramię przyjaciółki, która następnego dnia zerwała ze mną kontakt. Zostałem sam. A przynajmniej takie miałem wrażenie. Moje życie toczyło się dalej, z nią czy bez. Na stratę nic nie mogłem poradzić. Trochę popłakałem w poduszkę, w końcu kilka lat wyrwanych z życia jednak nie jest czymś, obok czego można tak po prostu przejść z kamienną twarzą. Szybko jednak udało mi się pozbierać. Wszystko dzięki ludziom z klasy, w których miałem jako-takie oparcie, którzy nie pozwolili mi myśleć o moich problemach, tworząc swoje własne w szkole, dzięki czemu chociaż przez chwilę potrafiłem się uśmiechnąć. Był też Paweł, z którym przez te półtora miesiąca między spotkaniem w ZOO a moim małym upadkiem zdążyliśmy się zakumplować. Dużo rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się i dość często wychodziliśmy gdzieś na miasto, chociażby po to, by coś zjeść w trakcie okienka między lekcjami, gdy nadarzała się okazja. Nadal jednak nie powiedziałem mu, kim naprawdę jestem. Nie wiedział ani on, ani nikt i tak miało pozostać do czasu mojej "przemiany". Przynajmniej według mojego planu. Plany często mają jednak to do siebie, że nie wychodzą. A ja nie przygotowałem sobie zawczasu żadnego wyjścia awaryjnego.
27 kwietnia
Piątek, piąteczek, piątunio. Czekałem na ten dzień z niecierpliwością tak ogromną jak czoło mojego nauczyciela geografii. A czoło to on miał wielkie. Powód mojej radości był jasny - premiera "Avengers", na którą miałem pojechać do kina zaraz po szkole. W dodatku tego dnia lekcje zostały skrócone przez uroczystość pożegnania maturzystów, więc ze szkoły wyszedłem chwilę po dwunastej. Miałem mnóstwo czasu, by się przygotować, bo bilet miałem zarezerwowany dopiero na 18:30, a do kina też nie było daleko. Same przygotowania nie były jakoś specjalnie ciekawe, film... Cóż, nie będę spoilerować. Muszę sobie tylko zapamiętać, że za rok wychodzi kolejna część i tego chcę się trzymać. W kinie spotkałem jednak kogoś, kogo spodziewałbym się tam najmniej. Tak, dokładnie. Spotkałem tam Pawła, który ani razu nie wspomniał mi, że też lubi filmy Marvela. Dobrze się jednak złożyło, bo przynajmniej nie siedziałem sam, a że ludzi też nie było jakoś wyjątkowo dużo, to zajęliśmy sąsiednie miejsca. Jak zwykle trochę się pośmialiśmy w trakcie reklam, ale już podczas filmu oboje byliśmy cicho. Mimo to wydawało mi się, że obaj przeżywamy dokładnie te same emocje dokładnie w tym samym momencie. Było to dziwne uczucie, ale nie wnikałem zbytnio. Wolałem skupić się na filmie... po którym to Paweł znów zaprosił mnie na jedzenie. I znów trafił w sedno, bo gdy wyszliśmy z sali kinowej, mój żołądek znów się odezwał, tak jak za pierwszym razem. Teraz na moje szczęście nie był całkiem pusty, bo w trakcie filmu jadłem popcorn. To jednak nie mogło zastąpić porządnej kolacji, na którą poszliśmy. Potem odprowadził mnie też do domu. Mówiłem, że nie trzeba, że sobie poradzę, ale dureń się uparł, no to co mogłem zrobić? No niewiele, zwłaszcza że jest ode mnie wyższy i silniejszy.
- No to ten... Cześć czy coś. Do zobaczenia w szkole! - powiedziałem szybko i już miałem zniknąć za drzwiami klatki schodowej, gdy poczułem jego dłoń na swoim nadgarstku.
- Karolina, poczekaj. Bo ja muszę ci coś powiedzieć. - Spiąłem się cały i zacisnąłem mocno wolną dłoń w pięść. To brzmi jak kiepski żart albo scenariusz z taniej komedii romantycznej. Niech on mi teraz nie wyznaję miłości, jak Boga kocham.
Dobra, w Boga nie wierzę. Ale jeśli ktoś tam na górze naprawdę jest, to powinien tego chłopaka przywrócić do porządku!
- Podobasz mi się. - A nie mówiłem? Mówiłem! Dobra, nie mówiłem, bo pomyślałem, ale i tak! To się w mojej nieistniejącej (jeszcze) pale nie mieści! Poczułem, jak zaraz robi mi się gorąco i lodowato naprzemian, a serce zaczyna walić dwa razy szybciej. Żebym tylko jakiegoś zawału nie dostał czy coś. Odwróciłem się przodem do chłopaka i powoli, jakbym miał przed sobą dzikie zwierzę, które mogę spłoszyć w każdej chwili i które w każdej chwili może mnie zaatakować i zabić, cofnąłem rękę, przyciskając ją do klatki piersiowej. Serce, uspokój się. To tylko lekki stres. Zaraz złamię temu człowiekowi serce i pogrzebię jego uczucia, a on w zamian pogruchota mi szczękę, to nic wielkiego... Dobra, przesadzam.
- Ja też muszę ci coś powiedzieć. - mruknąłem i wziąłem głęboki oddech. Jeślibym mu się nie przyznał, dręczyłby mnie przez cały czas, dopóki nie znalazłby sobie innego obiektu westchnień. A to mogłoby zająć równie dobrze tydzień albo rok. O nie, nie. Ja się tak bawić nie będę. - Bo ja to tak naprawdę jestem chłopakiem. To znaczy, nie zrozum mnie źle! Nie przebieram się za dziewczynę czy coś. Fizycznie jestem dziewczyną, ale psychicznie czuję się chłopakiem. Rozumiesz, prawda? - spytałem i zaśmiałem się nerwowo, a kąciki moich ust niekontrolowanie drgnęły, wyginając się w połamanym uśmiechu. Cisza, jaka nastąpiła po moim wyznaniu, była przytłaczająca. Spojrzałem na Pawła, który wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć i porzygać się jednocześnie. Byłem przygotowany na jakieś krzyki, wyzwiska czy obelgi... A on po prostu odwrócił się i poszedł. Nie rozumiałem tego, naprawdę. Postanowiłem jednak nie drążyć i wróciłem do domu. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak wielki błąd popełniłem.
***
Zwyrolka nie da się tak łatwo złamać.
Chociaż pewnie nie napisałbym tego rozdziału tak... ekhem... "szybko", gdyby nie jedna osoba, która jedną krótką rozmową sprzedała mi takiego motywującego kopniaka w tyłek, jakiego nie dostałem przez całe swoje życie. Mowa tu o Kuki445, której dedykuję ten rozdział. Pomogła mi zrozumieć, że w życiu nie zawsze należy kierować się sercem, że czasem potrzeba tej chłodnej mózgowej kalkulacji i obiektywnego podejścia, za co serdecznie dziękuję.
Następny rozdział pojawi się... Bo ja wiem? Jak go napiszę. Mogę tylko powiedzieć, że będzie dość ciężko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro