20 maja 2005, piątek
20 maja 2005, piątek
–Ada, musimy koniecznie zrobić wasze urodziny tutaj i go zaprosimy – mówiła Marta podekscytowana, gdy siedziałyśmy wieczorkiem u niej na działce.
–Czadowy pomysł! – zawołała Marcela.
Roześmiałam się.
–Czemu tutaj? – zapytałam. –Może lepiej zrobimy urodziny normalnie, u nas w domu, jak zawsze?
–Oj Adaa, weź – przewróciła oczami Marta. –Kończysz 14 lat! U mnie na działce będzie fajniej. Bez rodziców. Możemy robić, co chcemy. Możemy nawet kupić jakieś piwko.
–Tomek na pewno nie będzie chciał pić – powiedziałam. –Ja w sumie też nienawidzę piwa.
–A próbowałaś? – zdziwiła się Marcela.
–Jak miałam jakieś 6 lat – śmiałam się. –Mieliśmy imprezę rodzinną i spróbowałam trochę piwa z kufla taty, który stał na stole. Było tak obrzydliwe, że wyplułam wszystko z powrotem do tego kufla.
–Hahahahaha! – kumpele śmiały się jak nienormalne.
–No co? Piwo jest ohydne – wzdrygnęłam się.
–Dobra, to jest szczegół – machnęła ręką Marta. –Najważniejsza jest lista gości... My, Tomek... Modrzew... Może nawet zaprosimy nasze sympatie? – dodała, patrząc na Marcelę z gwiazdkami w oczach.
–Widzę, że plany macie niezłe – śmiałam się.
–To będzie super imprezka! – wołała Marcela.
Podekscytowane włączyłyśmy muzę na fulla i zaczęłyśmy śpiewać i tańczyć.
21 maja 2005, sobota
Czuję, że odbiła mi totalna wiosenna szajba.
Wróciłam właśnie z zajefajnego spacerku z ziomalkami. Włóczyłyśmy się po Tulipku z Martą i Marcelą, kiedy niespodziewanie spotkałyśmy Pamelę jadącą na rowerze.
Pogadałyśmy chwilkę. Okazało się, że Jolka też ją już denerwuje. Zjednoczyło nas to.
Poszłyśmy z nią do jej domu, by zostawiła rower i mogła do nas dołączyć.
Wydurniałyśmy się pół dnia – na przykład stawałyśmy jedną nogą na słupkach pod strażą pożarną i robiłyśmy konkurs, która najdłużej utrzyma równowagę.
Śpiewałyśmy i wygłupiałyśmy się. Udawałyśmy, że ja, Marta i Marcela jesteśmy Destiny's Child (jak zwykle), a ona Shakirą i, że nagrywamy razem nowy kawałek.
–Whenever, wherever! – wydzierała się Pamela.
–To chyba nie jest nowy kawałek, tylko mega stary – śmiałam się.
–Cicho! – zawołała tamta. –Jesteśmy w dwa tysiące pierwszym! Przeszłyśmy właśnie przez magiczny portal czasowy!
Wzięłyśmy się wszystkie pod ramię i udawałyśmy, że jesteśmy jednym wielkim czterogłowym potworem i nie możemy się rozdzielić.
Było genialnie!
ŻYCIE NIE MA SENSU!
Ale jest takie BOSKIE!
KOCHAM ŻYCIE, CHOCIAŻ NIE MA ONO SENSU!!!
ALE CO Z TEGO???
JEST WSPANIAŁE!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro