Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 9

Ed's P.O.V

- Nudzi mi się.-marudził Rick, siedząc po turecku na moim łóżku. Był wpatrzony w telefon, a ja siedziałem przy biurku i grałem na laptopie w jakąś internetową gierkę, która kompletnie mnie nie interesowała, ale lepsze to niż słuchać jego marudzenia.- Słyszysz?-powiedział głośniej, a kiedy nie odpowiedziałem, rzucił we mnie poduszką.

- Co?-spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Nudzi mi się.

- Znajdź sobie jakieś twórcze zajęcie.-prychnąłem, powracając do ekranu laptopa. Tym zdaniem popełniłem mój największy, życiowy błąd. Chociaż jak tak na to patrzeć, to wcale nie był błąd...

- Tak?-zamruczał jakoś tak dziwnie, a jego oddech poczułem na swoim karku. O Boże.- Twórcze mówisz?-zaczął całować moją szyję, aczkolwiek nie zwracałem na to uwagi, bo moje serce chciało wyskoczyć z piersi. Nie miałem pojęcia, co robić.

- N-nie.-zatrzymałem go, gdy chciał ze mnie zdjąć koszulkę. Nie byłem gotowy na takie coś. Westchnąłem, odchylając głowę na oparciu krzesła.

- O co chodzi?-spytał łagodnie, a mnie to podpasowało. Moje policzki piekły niemiłosiernie, więc zakładam, że było krwisto czerwone.

- Bo... Nie wiem.-zakryłem twarz dłońmi.- Chyba nie jestem... Gotowy.

- Myślisz, że co chciałem z tobą zrobić?-prychnął.

- Chciałeś mnie rozebrać.-spojrzałem na niego jak na idiotę.- A skoro chciałeś mnie rozebrać, to chyba nie muszę mówić, co mi się z tym kojarzy.

Patrzył na mnie tymi swoimi przenikliwie skupionymi oczami. Za każdym razem, gdy to robił, przechodziły mnie przyjemne ciarki, ale nigdy mu tego nie pokazywałem.

- Strasznie spięty jesteś.-zauważył.- Nigdy przy mnie taki nie byłeś.-stwierdził i w sumie miał rację, no ale kiedyś tak na siebie nie patrzyliśmy.- Trzeba cię rozluźnić.-wstał, a ja się bałem co tym razem zechce ze mną zrobić.

Ale on tylko poszedł w stronę wyjścia z mojego pokoju...

- No idziesz?-zapytał, unosząc brew.

- Ale gdzie?

- Grać w piłkę.-zaśmiał się, a ja spaliłem buraka.- A ty co myślałeś?-wyszedł z pokoju. Nie odpowiedziałem mu na to pytanie, tylko poszedłem za nim. Zeszliśmy na dół, a dalej do garażu skąd wzięliśmy piłkę do nogi.

Wyszliśmy przed dom, żeby mieć większe pole do gry. Graliśmy na gole, czyli staliśmy na przeciwko siebie i kopaliśmy piłkę tak, jakbyśmy chcieli trafić gola. Oczywiście to Rick był ten od koszykówki, a ja od nogi, więc szło mi lepiej.

- Ej no!-jęknął, kiedy piłka przeleciała dokładnie pomiędzy jego nogami.- To nie fair!-zaczął się stawiać, na co tylko wystawiłem mu język.

Graliśmy dalej, ale coś zwróciło moją uwagę. Czarny mercedes podjechał pod dom i stanął na podjeździe. Od razu rozpoznałem, że to auto Marlo, ale co on tu robił? Przecież tata miał pracować dzisiaj do wieczora, a tym czasem było może dziesięć po jedenastej. Dłuższą chwilę nic się nie działo, ale w końcu tata wysiadł z tylnich drzwi. Wyglądał... blado. Trzymał się za podbrzusze i był lekko pochylony w przód. Nagle oparł się o otwarte drzwi. Zaniepokoiło to zarówno mnie jak i Ricka, z którym wymieniłem spojrzenie. Ruszyliśmy w kierunku samochody. Marlo pomagał tacie trzymać się na nogach, ale pomimo to tata nagle zaczął się osuwać z ramion szofera.

- Tato!-krzyknąłem, podbiegając do niego jak najszybciej potrafiłem.

Ukląkłem przy nic tak samo jak szofer. Mężczyzna przewrócił tatę na plecy i sprawdził czy oddycha.

- Jest w porządku.-stwierdził, ale ja byłem taki przejęty, że nie mogłem wydać z siebie ani słowa.

Nie dbałem o to, co inni wtedy robili. Mój tata zasłabł na betonie, a ja nie miałem pojęcia czemu się tak stało. Moje myśli były zaćmione do tego stopnia, że głos Ricka, wzywającego pogotowie przez telefon był zamazany i nie wyraźny. W szpitalu nie mogłem wysiedzieć na miejscu. Chodziłem w te i we wte, czekając na kogoś, kto byłby zdolny wyjaśnić mi, co się dzieje z moim ojcem. Rick był cały czas ze mną. Dodawał mi otuchy i podnosił na duchy, gdy tak patrzyłem na zielone drzwi, gdzie mój ojciec walczył o przytomność.

- Ed?-usłyszałem głos mamy, więc spojrzałem w jej kierunku, ale zanim ją zauważyłem, ona już była w moich ramionach.- Co się stało? Gdzie tata?-zadawała pytania, ale tylko na kilka z nich byłem w stanie odpowiedzieć. 

Siedzieliśmy we trójkę, podczas gdy Emily była u przyjaciółki mamy. W sumie to lepiej, bo ona nie potrafiłaby wysiedzieć w miejscu i ciągle by nudziła, a ja i tak jestem już nieźle podirytowany, że nikt nie chce wyjść i powiedzieć jednego pierdolonego zdania! Że jest okej...

- Ed, wejdziesz?

Uniosłem wzrok na mamę, która stała obok lekarza, a w progu drzwi. Musiałem przysnąć na chwilę. Pokiwałem głową, więc zaprosili mnie do środka. Boże... Zastygłem widząc tate całego i zdrowego. Nawet nie był przykryty kołdrą, tylko w samych dresach leżał na łóżku. Uśmiechnął się do mnie.

- Ja cię kiedyś uduszę.-obiecałem, podchodząc do niego z niesamowitą ulgą na twarzy. 

- Ah, ile jeszcze razy to usłyszę?-mruknął, a ja się zaśmiałem, bo nawet w takiej chwili potrafił żartować.

- To co jest tak właściwie grane?-zapytała mama w pewnej chwili. Lekarz sprawdzał kroplówkę taty. Nie lubiłem szpitali i ogólnie takiego klimatu, dlatego chciałem się stąd wyrwać jak najszybciej.

- Pan Collins ma rzadko spotykane zjawisko.-stwierdził lekarz, przez co na twarzy mamy pojawiła się panika. Szybko jednak została uspokojona.- Nie, nie. Proszę się nie bać.-zaśmiał się lekarz.- Akurat to, że tutaj jest, było najlepszym, co mu się przytrafić mogło w takiej chwili. 

- Ale...-zaczęła mama-... Co mu jest?

- Pan Collins był bezpłodny, ale coś się odblokowało w jego psychice i przez to właśnie plemniki zaczęły... Tak jakby działać. Ból w podbrzuszu był spowodowany nagłym pobudzeniem narządów rozrodczych. Jednym słowem... Znów jest pan płodny.-uśmiechnął się do taty, ale coś mi się wydaję, że on już o tym wiedział przed nami, bo tylko się uśmiechnął. 

- Jezu, naprawdę?-zapytała mama, która miała łzy w oczach. Czyli mogę liczyć na nowe rodzeństwo?

- Tak, maleńka.-mruknął tata.- Będziemy mogli mieć dziecko.-zauważył i okej... Jęki w nocy będą głośniejsze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro