Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 8

Ranve's P.O.V

Byłem zdrowo zmęczony tym wszystkim; ślub, firma, dzieci, rodzina. A na dodatek niedawno zaczęło dziać się coś dziwnego. Ze mną. Nie wiem czemu i czym to jest spowodowane, ale ostatnio jestem jakiś taki dziwnie pobudzony. Nie śpię po nocach, ciągle mam ochotę... Wystarczy, że Hailey przejdzie obok mnie, a ja już w pełnym stanie gotowości i w pełni napalony. Nigdy tak nie było. To znaczy tak, moja przyszła żona działa na mnie jak najlepszy afrodyzjak, aczkolwiek zwykle musiała mnie dotknąć, coś sprośnego powiedzieć, a nie tylko przejść obok! Do tego po każdym stosunku odczuwałem niewiarygodne zmęczenie i lekki ból w podbrzuszu. Hailey nic o tym nie wie i lepiej, żeby nie wiedziała, bo przed ślubem-jak już mówiłem-jest niewiarygodnie drażliwa.

- Panie prezesie.

Uniosłem wzrok z nad dokumentów, a moim oczom ukazała się moja sekretarka w przylegającej, żółtej sukience oraz białych szpilkach. Caitlin.

- Nie przeszkadzam?-mruknęła, nieśmiało wchodząc do pomieszczenia, czemu towarzyszył zgrzyt drzwi, które za sobą zamknęła.

- Nie, o co chodzi?-zapytałem dość chętnie, bo każda okazja, żeby odciągnąć się na chwilę od tych kalkulacji, propozycji i innych takich rzeczy powinna być przeze mnie wykorzystana.

- Pan Chillis czeka na pana w lobby.-wypowiedziała to zdanie i zagryzła wargę. Pewnie wiedziała, co za chwilę zrobię.

- No kurwa.-sapnąłem niedowierzająco.- Serio? Czy ten facet nie może zrozumieć, że nie jestem zainteresowany jego niedorzecznymi propozycjami.

- Mówiłam mu, że nie chce się pan z nim teraz widzieć i jest pan zajęty, ale on na to, że zaczeka.-powiedziała, na co przewróciłem oczami.

- Dobra, wpuść go.-mruknąłem, odchylając się na oparciu fotela, w którym siedziałem.

Kiwnęła tylko głową, a następnie wyszła. Niedługo potem do biura wszedł niewysoki staruszek w czarnym garniturze i czerwonym krawacie.

- Panie Collins.-rzucił na wejściu, a ja naprawdę musiałem się powstrzymać przed przewróciłem oczami. Już dwa miesiące mnie nęka, żebym zgodził się z nim na współpracę, ale chyba doskonale wiecie jakie są moje poglądy względem wspólnej działalności.- Mam dla pana ofertę nie do odrzucenia!-zasiadł na krześle przed biurkiem.

- Niech pan siada, oczywiście.-mruknąłem niedosłyszalnie dla niego.

- Słyszał pan o tym nowym koncernie sprawnościowym?

- Że jakim?-spojrzałem na niego jak na debila. Znowu mi będzie wciskał kit.

- Sprawnościowym!-powtórzył.- Wszyscy, co się liczą na giełdzie tam będą! Pan też musi być.-wskazał na mnie palcem, jednak ja zachowałem kamienną twarz.

- Po co?-rzuciłem, wzruszając ramionami, co chyba go lekko zbiło z tropu. Zamrugał parę razy i odchrząknął.

- Bo... No wie pan. Żeby pokazać, że jest pan znany i w ogóle.-mruknął już mniej entuzjastycznie.

- No dobrze.-westchnąłem.- Uznajmy, że mnie to w jakiś tam sposób interesuje.-przetarłem twarz dłonią.- To jaki ma pan w tym udział?

- Bo wszystkie miejsca na koncernie są wykupione.-uśmiechnął się zwycięsko. Nie dla mnie drogi panie.

- I co z tego?-uniosłem brew jeszcze bardziej go tym dezorientując.

- A jeżeli by pan chciał na to pojechać, to musi pan mieć wykupione miejsce.

- Słucham dalej.

- A ja znam kogoś, kto może zwolnić to miejsce. Za odpowiednią opłatą oczywiście.

- Aha i ja mam panu płacić za jakiś koncern, na który w ogóle nie chce mi się jechać a na dodatek mam tam pewnie jechać z panem?-skwitowałem, a on kiwnął głową. No chyba nie.- Wyjdź.-wskazałem drzwi.

- Co?

- Tam są kurwa drzwi!-krzyknąłem, chcąc już tylko być w domu wraz z moją narzeczoną i dziećmi.- W dupie mam twoje chore propozycje.-rzuciłem.

- Jeszcze tego pożałujesz, Collins.

Wstał i wyszedł, a ja odetchnąłem spokojem. Wreszcie. Jednak moja ulga nie potrwała długo, ponieważ ten znajomy ucisk w podbrzuszu pojawił się nagle i z ogromną siłą. Aż jęknąłem z bólu i zgiąłem się na fotelu. To zdecydowanie nie było normalne. Tylko co było tego przyczyną? Wstałem, chcąc zadzwonić po mojego szofera, który rzadko po mnie przyjeżdżał, ale z racji, że ledwo mogłem chodzi, to wolałem nie ryzykować jazdy samochodem o własnych siłach.

- Panie Collins, wszystko w porządku?-zapytał Marlo, mój osobisty szofer, gdy wyszedłem z budynku firmy, trzymając dłoń na podbrzuszu. Szedłem też lekko skulony, więc widać było po mnie, że nic nie jest okej.

- Tak.-wychrypiałem, wchodząc do tyłu czarnego mercedesa, którego drzwi otwarł mi Marlo.

- Nie wygląda.-skrzywił się, a ja westchnąłem.

- Nie, Marlo, nie jest w porządku.-przyznałem ,ale nie zamierzałem mu się zwierzać z tego, co mnie boli.- Jedź już do mojego domu, proszę.-pospieszyłem go, dzięki czemu kiwnął głową, zamknął drzwi od mojej strony i usiadł za kierownicą.

Postanowiłem, że powiem o tym Hailey zanim to przerodzi się w coś naprawdę groźnego. Wtedy dostałbym od niej porządną reprymendę za to, że wcześniej jej nie mówiłem. I tak pewnie dostanę ochrzan, ale cóż. Wybrałem jej numer w telefonie i wcisnąłem zieloną słuchawkę. Jeden sygnał... drugi... odebrała.

- No co tam?-zapytała, a w tle dało się usłyszeć szumy samochodów i ogólnie miejskiego życia.

- Skarbie, zarezerwuj mi miejsce u lekarza. Jeszcze dzisiaj.-cały czas masowałem swoje podbrzusze, bo ból narastał, a ja nie miałem pojęcia co mam zrobić, żeby sobie chociaż trochę ulżyć.

- Jak to?-zdziwiła się, ale zaraz jej głos przejęło zaniepokojenie.- Coś się stało?

- Wyjaśnię ci wszystko, tylko błagam, postaraj się zarejestrować mnie jak najszybciej.-przymknąłem oczy, odchylając głowę na oparcie fotela. Bolało jak cholera,a do tego pojawił mi się wzwód. Serio? Nawet w takim momencie? Nie jestem masochistą...

- Dobrze, już dzwonię.-rozłączyła się, dzięki czemu mogłem rzucić telefon na siedzenie obok i skupić się na łagodzeniu piekielnego bólu.

Niedługo potem Marlo zaparkował przed naszym domem, gdzie widziałem, że Ed razem z Rickiem grają w piłkę. Chłopak spojrzał na mnie, kiedy wychodziłem z samochodu, ale coś było nie tak. Zakręciło mi się w głowie, przez co musiałem oprzeć się o drzwi samochodowe, żeby nie upaść.

- Proszę pana.

Marlo podleciał do mnie i pomógł mi się utrzymać na nogach. Obraz miałem zamazany, ale mimo to widziałem jak Ed podchodzi do mnie. Nagle zaczął biec, a ja miałem wrażenie, że upadam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro