2: rozdział 8
Ranve's P.O.V
Byłem zdrowo zmęczony tym wszystkim; ślub, firma, dzieci, rodzina. A na dodatek niedawno zaczęło dziać się coś dziwnego. Ze mną. Nie wiem czemu i czym to jest spowodowane, ale ostatnio jestem jakiś taki dziwnie pobudzony. Nie śpię po nocach, ciągle mam ochotę... Wystarczy, że Hailey przejdzie obok mnie, a ja już w pełnym stanie gotowości i w pełni napalony. Nigdy tak nie było. To znaczy tak, moja przyszła żona działa na mnie jak najlepszy afrodyzjak, aczkolwiek zwykle musiała mnie dotknąć, coś sprośnego powiedzieć, a nie tylko przejść obok! Do tego po każdym stosunku odczuwałem niewiarygodne zmęczenie i lekki ból w podbrzuszu. Hailey nic o tym nie wie i lepiej, żeby nie wiedziała, bo przed ślubem-jak już mówiłem-jest niewiarygodnie drażliwa.
- Panie prezesie.
Uniosłem wzrok z nad dokumentów, a moim oczom ukazała się moja sekretarka w przylegającej, żółtej sukience oraz białych szpilkach. Caitlin.
- Nie przeszkadzam?-mruknęła, nieśmiało wchodząc do pomieszczenia, czemu towarzyszył zgrzyt drzwi, które za sobą zamknęła.
- Nie, o co chodzi?-zapytałem dość chętnie, bo każda okazja, żeby odciągnąć się na chwilę od tych kalkulacji, propozycji i innych takich rzeczy powinna być przeze mnie wykorzystana.
- Pan Chillis czeka na pana w lobby.-wypowiedziała to zdanie i zagryzła wargę. Pewnie wiedziała, co za chwilę zrobię.
- No kurwa.-sapnąłem niedowierzająco.- Serio? Czy ten facet nie może zrozumieć, że nie jestem zainteresowany jego niedorzecznymi propozycjami.
- Mówiłam mu, że nie chce się pan z nim teraz widzieć i jest pan zajęty, ale on na to, że zaczeka.-powiedziała, na co przewróciłem oczami.
- Dobra, wpuść go.-mruknąłem, odchylając się na oparciu fotela, w którym siedziałem.
Kiwnęła tylko głową, a następnie wyszła. Niedługo potem do biura wszedł niewysoki staruszek w czarnym garniturze i czerwonym krawacie.
- Panie Collins.-rzucił na wejściu, a ja naprawdę musiałem się powstrzymać przed przewróciłem oczami. Już dwa miesiące mnie nęka, żebym zgodził się z nim na współpracę, ale chyba doskonale wiecie jakie są moje poglądy względem wspólnej działalności.- Mam dla pana ofertę nie do odrzucenia!-zasiadł na krześle przed biurkiem.
- Niech pan siada, oczywiście.-mruknąłem niedosłyszalnie dla niego.
- Słyszał pan o tym nowym koncernie sprawnościowym?
- Że jakim?-spojrzałem na niego jak na debila. Znowu mi będzie wciskał kit.
- Sprawnościowym!-powtórzył.- Wszyscy, co się liczą na giełdzie tam będą! Pan też musi być.-wskazał na mnie palcem, jednak ja zachowałem kamienną twarz.
- Po co?-rzuciłem, wzruszając ramionami, co chyba go lekko zbiło z tropu. Zamrugał parę razy i odchrząknął.
- Bo... No wie pan. Żeby pokazać, że jest pan znany i w ogóle.-mruknął już mniej entuzjastycznie.
- No dobrze.-westchnąłem.- Uznajmy, że mnie to w jakiś tam sposób interesuje.-przetarłem twarz dłonią.- To jaki ma pan w tym udział?
- Bo wszystkie miejsca na koncernie są wykupione.-uśmiechnął się zwycięsko. Nie dla mnie drogi panie.
- I co z tego?-uniosłem brew jeszcze bardziej go tym dezorientując.
- A jeżeli by pan chciał na to pojechać, to musi pan mieć wykupione miejsce.
- Słucham dalej.
- A ja znam kogoś, kto może zwolnić to miejsce. Za odpowiednią opłatą oczywiście.
- Aha i ja mam panu płacić za jakiś koncern, na który w ogóle nie chce mi się jechać a na dodatek mam tam pewnie jechać z panem?-skwitowałem, a on kiwnął głową. No chyba nie.- Wyjdź.-wskazałem drzwi.
- Co?
- Tam są kurwa drzwi!-krzyknąłem, chcąc już tylko być w domu wraz z moją narzeczoną i dziećmi.- W dupie mam twoje chore propozycje.-rzuciłem.
- Jeszcze tego pożałujesz, Collins.
Wstał i wyszedł, a ja odetchnąłem spokojem. Wreszcie. Jednak moja ulga nie potrwała długo, ponieważ ten znajomy ucisk w podbrzuszu pojawił się nagle i z ogromną siłą. Aż jęknąłem z bólu i zgiąłem się na fotelu. To zdecydowanie nie było normalne. Tylko co było tego przyczyną? Wstałem, chcąc zadzwonić po mojego szofera, który rzadko po mnie przyjeżdżał, ale z racji, że ledwo mogłem chodzi, to wolałem nie ryzykować jazdy samochodem o własnych siłach.
- Panie Collins, wszystko w porządku?-zapytał Marlo, mój osobisty szofer, gdy wyszedłem z budynku firmy, trzymając dłoń na podbrzuszu. Szedłem też lekko skulony, więc widać było po mnie, że nic nie jest okej.
- Tak.-wychrypiałem, wchodząc do tyłu czarnego mercedesa, którego drzwi otwarł mi Marlo.
- Nie wygląda.-skrzywił się, a ja westchnąłem.
- Nie, Marlo, nie jest w porządku.-przyznałem ,ale nie zamierzałem mu się zwierzać z tego, co mnie boli.- Jedź już do mojego domu, proszę.-pospieszyłem go, dzięki czemu kiwnął głową, zamknął drzwi od mojej strony i usiadł za kierownicą.
Postanowiłem, że powiem o tym Hailey zanim to przerodzi się w coś naprawdę groźnego. Wtedy dostałbym od niej porządną reprymendę za to, że wcześniej jej nie mówiłem. I tak pewnie dostanę ochrzan, ale cóż. Wybrałem jej numer w telefonie i wcisnąłem zieloną słuchawkę. Jeden sygnał... drugi... odebrała.
- No co tam?-zapytała, a w tle dało się usłyszeć szumy samochodów i ogólnie miejskiego życia.
- Skarbie, zarezerwuj mi miejsce u lekarza. Jeszcze dzisiaj.-cały czas masowałem swoje podbrzusze, bo ból narastał, a ja nie miałem pojęcia co mam zrobić, żeby sobie chociaż trochę ulżyć.
- Jak to?-zdziwiła się, ale zaraz jej głos przejęło zaniepokojenie.- Coś się stało?
- Wyjaśnię ci wszystko, tylko błagam, postaraj się zarejestrować mnie jak najszybciej.-przymknąłem oczy, odchylając głowę na oparcie fotela. Bolało jak cholera,a do tego pojawił mi się wzwód. Serio? Nawet w takim momencie? Nie jestem masochistą...
- Dobrze, już dzwonię.-rozłączyła się, dzięki czemu mogłem rzucić telefon na siedzenie obok i skupić się na łagodzeniu piekielnego bólu.
Niedługo potem Marlo zaparkował przed naszym domem, gdzie widziałem, że Ed razem z Rickiem grają w piłkę. Chłopak spojrzał na mnie, kiedy wychodziłem z samochodu, ale coś było nie tak. Zakręciło mi się w głowie, przez co musiałem oprzeć się o drzwi samochodowe, żeby nie upaść.
- Proszę pana.
Marlo podleciał do mnie i pomógł mi się utrzymać na nogach. Obraz miałem zamazany, ale mimo to widziałem jak Ed podchodzi do mnie. Nagle zaczął biec, a ja miałem wrażenie, że upadam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro