2: rozdział 3
Ranve's P.O.V
Zgodnie z poleceniem krawca odwróciłem się do lustra tak, aby mężczyzna mógł skończyć poprawki.
To niesamowite i wciąż nie mogę uwierzyć, że za trzy miesiące Hailey będzie w końcu oficjalnie moja.
Pani Collins.
Ranve i Hailey Collins.
Pięknie to brzmi, prawda?
Przyjaciółki mojej przyszłej żony zadbały, żebym jej na oczy nie zobaczył w sukni ślubnej. Pamiętam, jak miesiąc temu niechcący wszedłem do naszej sypialni, kiedy przymierzała suknie. Dostałem w łeb już nawet nie wiem czym...
Ale nic nie widziałem!
Zapytacie czemu dopiero teraz się pobieramy? Cóż... Nasz związek potrzebował czasu, aby stać się stabilnym. Dzieci nie pomagały w opanowaniu sytaucji. Trzeba było im poświęcać uwagę, więc nie mieliśmy czasu na wspólne wieczory czy coś w tym stylu. Ale daliśmy radę.
Ed miał największe problemy z zaufaniem mi jako ojcu, ale w końcu poddał się w swojej zaborczości. Emily za to nie miała z tym problemów. Jako pierwsza powiedziała do mnie "tato". Pamiętam ten dzień doskonale. Siedziała mi na kolanach, a ja plotłem warkocza z jej długich do pasa włosów.
- A umiesz robić kłosa?-spytała bawiąc się różową frotką.
- Możliwe.-odparłem, starając się jej nie poplątać włosów.
- Zrobisz mi?
- Kochanie...
- Proszę, tatusiu!
Poczułem się wtedy tak... Dziwnie? Ale przyjemnie. Tatusiu...
- Czy tak dobrze, sir?-spytał, przykładając do mojej piersi granatowy krawat.
- Nie, nie chcę mieć krawata.-odwróciłem się i zszedłem z platformy.
- Muszka?-podążył za mną do przebieralni.
- Nie.
- Ale...
- Sama koszula, biała.-powiedziałem i nie czekając na jego odpowiedź, zasłoniłem kotare.
Szybko się przebrałem i wyszedłem z salonu, kierując się do samochodu. W domu byłem około godziny dwudziestej. Odwiesiłem marynarkę na wieszak i podciągnąłem rękawy koszuli do łokci.
- Tatuś?-blond główka wysunęła się zza rogu ściany, a ja się uśmiechnąłem.- Tatuś!-krzyknęła radośnie, podbiegając do mnie.
Chwyciłem ją w swoje ramiona i ucałowałem jej skroń oraz czoło. Uwielbiałem to, jaka była mała i urocza. Często przyłapywałem ją w łazience, malującą się kosmetykami mamy, albo chodzącą po domu w jej obcasach.
- Jak było w szkole?-spytałem idąc z małą do kuchni, bo nie ukrywajmy, że sześć godzin bez jedzenia działa na człowieka.
- Fajnie.-odparła zdawkowo, wskakując na stołek. Wskazała na mnie palcem. - Masz koszule mamy.-zachichotała, a ja odruchowo spojrzałem w dół.
- Co ty mówisz? To moja koszula.
- Ale mama w niej rano chodziła.
Otwarłem usta, aczkolwiek równie szybko je zamknąłem. Prawda, że Hailey lubiła chodzić w moich rzeczach i często się zdarzało, że robiła to rano, kiedy ja jeszcze chodziłem w dresach. To było miłe uczycie ubrać koszule, którą moja narzeczona wcześniej nosiła. W ten sposób nieco niwelowałem tesknotę do niej podczas pracy.
- Wiesz jak mama lubi mi kraść rzeczy.-zaśmiałem się akurat kiedy blondynka weszła do domu.
- Jestem!
- Słychać!-odkrzyknąłem, a zaraz mogłem zobaczyć jej piękną personę. Zagryzłem wargę obserwując zgrabne ruchy bioder, szczupłą talię oraz moje perełki ukryte w staniku.
- Hej.-przywitała się z córką, czochrając jej włosy, a mnie spotkał zaszczyt dotknięcia jej ust moimi własnymi.
Kochałem tą kobietę.
- Jak po przymiarkach?-spytała, sięgając do półki po szklankę. Nalała sobie soku porzeczkowego, za którym przepadała. Tak samo jak Emily.
- Jak na razie w porządku.-odparłem, patrząc na moją blond pociechę bawiącą się łyżeczką.
- Krawat czy muszka?-objęła moją szyję od tyłu i cmoknęła mój kark, na co zamruczałem.
- Koszula.
- Jak to?-czułem jak jej mięśnie się spinają. Hailey miała fioła na punkcie naszego ślubu i chciała mieć nad wszystkim kontrolę i wszystko wiedzieć. Najmniejszy błąd kogokolwiek, kto pracował przy naszym ślubie mógł skończyć się ochrzanem z jej strony.
- W krawacie wyglądam jakbym szedł do pracy, a to nie praca tylko nasz ślub!-rzuciłem, obracając się na krześle w jej stronę.- A w muszce wyglądam lamersko.
- Jak?-zaśmiała się.
- No głupio. Jak laluś.-wyjaśniłem.- Wolę być w samej koszuli i marynarce. Tak będzie moim zdaniem najlepiej.
- No dobrze.-stanęła między moimi nogami i przeczesała moje włosy palcami.- To teraz mam do ciebie kilka pytań.
- Słucham uważnie.-wyprostowałem się, będąc gotowym na morze pytań.
- Suknia biała czy perłowa?-zapytała z uśmiechem i tym błyskiem ekscytacji w oczach. Moje zdanie było dla niej bardzo ważne. Z resztą wszystkich zdanie brała pod uwagę.
- Białą ubierają dziewice, a ty masz dwoje dzieci.-zauważyłem, a ona przytaknęła i zapisała coś na telefonie.
- Czyli perłowa?-spojrzała na mnie spod rzęs.- Bo jest jeszcze kremowa, mleczna, w kolorze piany morskiej...
- Dla mnie tylko kremowa się wyróżnia.-wtraciłem. Nawet nie miałem pojęcia, że takie kolory istnieją.
- Ale... No dobra. Perłowa?
- Niech będzie.-westchnąłem, bojąc się następnych pytań.
- Jaki krój?-spojrzała na mnie a ja rzuciłem jej oczywiste spojrzenie, więc mi wytłumaczyła.- No jak ma wyglądać? Ma być przyległa do ciała czy puszysta? Może ma mieć tiulu?
- Nie wiem co to jest tiulu, ale myślę, że chciałbym cię zobaczyć w tej, co miałaś na początku.
- Skąd wiesz jaką miałam na początku?-rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie.
- Brook mi ją opisał.-wzruszyłem ramieniem.- Ładna, blado biała z rozkloszowaniem od pasa w dół.
- Och. Mówisz o tej? To był tylko szkic sukni. Taka próba, ale mi się nie spodobała.
- A ta druga?-wtrąciła Emily nagle pojawiając się obok nas. Wziąłem ją na jedno kolano, a Hailey zajęła miejsce na drugim.
- Ta z klejnotami svarovskiego?-zapytała moja przyszła małżonka. Słowo "kleojnot" kojarzyło mi się z czymś niewyobrażalnie pięknym, ale i drogim.
- I krojem syrenki.-dodała młoda. Syrenki? Że ogon będzie miała?
- Skarbie, wytłumacz tacie.-powiedziała przez śmiech, kiedy zobaczyła mój wzrok.
- Taka obcisła i długa.-mruknęła blondyneczka.
- Och.
- Można jeszcze pomyśleć nad trzecią.-rzuciła Hailey.
- Tą balową?-spytała Emily.
A ja siedziałem i nic nie rozumiałem.
Kiedy siedziałem w swoim gabinecie domowym,odrabiając zaległe dokumenty, usłyszałem jakieś odbijania. Zmrużyłem oczy starając się zidentyfikować co to, ale nie było to do niczego podobne... Wstałem zaciekawiony i zszedłem na dół. Cały dom spał, aczkolwiek na tylnim tarasie było zapalone światło. Uniosłem brwi orientując się, że stamtąd dochodzi ten dźwięk. Rozsunąłem szklane drzwi, przechodząc na zewnątrz. Ed grał w kosza, który był zawieszony na ścianie domu.
- Cześć młody.-rzuciłem, zasuwając za sobą drzwi, żeby nie zbudzić nikogo z domowników.
- Cześć.-odparł smętnie, nie przerywając swojej gry.
Wlożyłem dłonie w kieszenie swoich dresów i patrzyłem jak gra. Nie był jakimś profesjonalistą, ale grał lepiej niż nie jeden zawodowiec.
- Nie możesz spać?-odezwałem się w końcu. Wzruszył ramieniem i skrzelił czystego za dwa punkty.- Powiesz mi co się dzieje?
- Nic.
- Jasne.-parsknąłem.- Eddie jutro szkoła.-upomniałem go, bo było coś koło pierwszej w nocy.
- Nie idę jutro do szkoły.-stwierdził, a ja uniosłem brwi.
- Jak to nie idziesz?
- Po prostu.
- Eddie Drew Parker. Mów co się dzieje.-chwyciłem w locie jego piłkę i wrzuciłem ją do basenu.
Skrzywił się, ale w końcu na mnie spojrzał. Co prawda z niesmakiem i żalem, azkolwiek miałem zamiar się ich wyzbyć z mojego syna.
- Nie chcę o tym gadać.-kopnął jakiś kamień. Denerwował się?
- Przecież gadamy o wszystkim.
- Ale nigdy o tym.
- O czym?
- Niczym.
- Eddie...
- Jestem gejem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro