Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 23

Musiałem się przejść, żeby uspokoić emocje. Było na tyle gorąco, że nie chciałem daleko odchodzić. Poza tym znając mnie, zgubiłbym się zanim spostrzegłbym utracenie budynku z oczu. 

To naprawdę było jak Sahara... Albo wielka piaskownica. 

Fakt, że nienawidziłem, gdy poruszano temat Petera. Nie słyszałem tego imienia tak dawno... I nie chciałem go słyszeć. Niech skurwiel gnije jak najdłużej, oglądając niebo w kratkę. 

Czy nie byłem ciekawy co u niego? Nie. Wymazałem go z pamięci, odszedł. Dla mnie umarł. To Ranve zajął jego miejsce już wtedy, gdy odebrał telefon od pięciolatka, który oglądał jak tatuś 'uczy' mamusię. 

Aż pokręciłem głową. 

Jak bardzo musiałem mieć nasrane w głowie, że jako kilkulatek widziałem matkę w cierpieniach i uważałem, że to dobrze...? Że to tylko nauczka, bo mamusia zrobiła źle? 

Powracanie do tego było jak milion igieł powoli zatapiających się w sercu. Ranve, to bohater - tak przyjąłem i tak było, ale nie mogłem stawiać czoła faktom. Nie był moim prawdziwym ojcem. 

Tylko czemu Jackson o tym nie wiedział? Skoro on i tata byli kolegami, to powinien wiedzieć takie rzeczy. 

W sumie dużo miałem pytań, a prawie żadnych odpowiedzi. Jak zawsze. Ale z jakiegoś dziwnego powodu postanowiłem zaufać temu świrowi. Chociaż równo pod kopuła to on zdecydowanie nie miał... Ale widać, że chciał pomóc moim rodzicom. 

Wiązał nas ten sam cel. 

Ale nic oprócz tego... 

Promienie słońca dawały mi o sobie znak. Dostałem zadyszki, chociaż szedłem spacerem. To był znak, że czas na moje przemyślenia się skończył i czas wracać do Jacksona i jego 'laseczki'. Ciekawe czy któreś z nich odzyskało olej pod maską.

Na szczęście, gdy się odwróciłem, widziałem tą ruderę, która była jedynym naszym schronieniem przed palącym słońcem. Pokierowałem do niej swoje kroki z nadzieją, że Jackson miał tam gdzieś wodę. bo szczerze? Usychałem. 

Coś było zdecydowanie nie tak, gdy usłyszałem za sobą buczenie. 

Pszczoły na pustyni?

Zajrzałem przez ramię sprawdzając czy czasem nie przegapiłem jakiegoś programu na Nat Geo Wild o pustynnych pszczołach.

- Osz kurwa...

To nie były kurwa pszczoły! To było kilka terenowych Jeepów jadących prosto na mnie! Kurwa jak na jakimś filmie o wojnie, piasek unosił się z pod kół, a silniki wyły jak potłuczone. 

- JACKSON!

Zerwałem się do biegu ile miałem sił w nogach. 

Gdy wpadłem do domu (dosłownie wpadłem. Dziwię się, że drzwi to wytrzymały) popędziłem prosto do garażu, gdzie zamierzałem spotkać Jacksona. Facet grzebał coś przy tej jebanej wywrotce. 

- Jackson! JACKSON!

- Kurwa, co drzesz ryja?! - odkrzyknął. Biegłem w jego stronę, ale moja kondycja wołała o pomstę do nieba, więc musiałem oprzeć ręce o kolana w połowie garażu. 

- Kurwa - wydyszałem. 

- Słoneczko przygrzało? - uniósł brew. 

- Ja... Jadą thu... Thuthaj... - wskazałem na drzwi od garażu. 

- Okej, chyba powinieneś się położyć - podszedł do mnie, ale go odepchnąłem. 

- Ty pojebie... Kilka Jeepów... W naszą stronę kurwa...

Zmarszczył brwi, ale chyba połączył fakty, bo poszedł otworzyć drzwi garażowe. Rozsunęły się, a Jackson wyszedł na zewnątrz. Poszedłem za nim, bo nie chciałem sam ginąć, na wypadek, gdyby weszli przednimi drzwiami. 

Panikowałem jak mrówka w czasie okresu. Co śmieszniejsze, haha, Jackson był zupełnie spokojny. Tak, nie przejmuj się stary. Zaraz zginiemy, ale co tam u ciebie?

Po prostu staliśmy tam i patrzyliśmy na zbliżające się samochody. Pruły przez pustynię jak prawdziwe zwierzęta. Przez chwilę naprawdę poczułem się jak w filmie. Z tym, że nie chciałem odgrywać roli bohatera, który ginie jako pierwszy.

Kątem oka widziałem uśmieszek na twarzy Jacksona.

I naprawdę byłem w gotowości uciekać, gdy ostro zahamowali tuż przed nami. Na tyle blisko, że fala piasku powstała przez drifty poleciała prosto na mnie i Jacksona. 

Tyle, że ten skurwiel się odsunął. 

- Tfe - wyplułem garść piasku z ust i wyciągnąłem go sobie z oczu. 

- Długo wam to zajęło - usłyszałem głos Jacksona. Przeniosłem na niego przekrwiony od piasku wzrok, ale patrzył z zacieszem przed siebie, więc powędrowałem za jego wzrokiem. Z Jeepów wysiedli ludzie. Kilku facetów... Dość tęgich i... Na pewno większych ode mnie. 

Oprócz nich była też kobieta. Miała długie, ciemne, blond włosy, które związała w kucyka. Nosiła też okulary pilotki, jeansowe spodenki, koszulę w kratę i niebieski bezrękawnik. Bezrękawnik w pełne słońce? 

Widać było, że przewodziła całej tej grupie, bo wysiadła z pierwszego Jeepa no i widać było po niej postawę typowego przywódcy. 

- Spieszyliśmy się, ale ten piasek włazi dosłownie wszędzie - odezwała się. Miała przyjemny głos. 

Przywitali się z Jacksonem braterskim uściskiem dłoni. Potem spojrzała na mnie. Cholera... Co mam zrobić? 

- A ten sprinter to kto? 

- To kurwi... Eeee... Ed.

Jackson podrapał się w tył głowy 'zakłopotany'. Zmrużyłem na niego oczy. 

- Nieźle biegasz młody - powiedziała. 

- Ja? - zamrugałem na nią. Boże, zabierz mnie stąd. 

- Widać, że syn Collinsa, nie?

Odeszła do paki Jeepa, a ja i Jackson rzuciliśmy sobie znaczące spojrzenie. 

- Udało mi się załatwić prawie wszystko, co było na liście. Z wyjątkiem granatnika. Tego ci nie załatwię. Nawet, gdyby skały srały. 

- Dobra, nie ważne - Jackson podszedł do niej i również przyjrzał się czemuś, co leżało na pace samochodu, a czego ja nie byłem w stanie dostrzec. - Ale będzie zabawa - zaklaskał w dłonie. 

- Co tu się dzieje? - zapytałem w końcu i wszystkie spojrzenia spadły na mnie. 

- Co? - kobieta zmarszczyła brwi. 

- Wojskowa wywrotka, jakieś granatniki, Jeepy i kurwa cała paka goryli! - wskazałem na facetów. Kilku z nich założyło ręce na piersi. - Czy ktoś mi powie co tu się kurwa wyprawia i czemu szykujemy sprzęt jakbyśmy mieli ruszać na wojnę?! I gdzie moi rodzice?! 

- Dobra, uspokój się... - Jackson próbował interweniować. 

- Nie! To już nie jest śmieszne!

- A kiedy było? - wtrąciła blondyna, opierając się o Jeepa. 

Spojrzałem na nią z nienawiścią.

- Okej, załadujcie to na 'lalunię', ja pogadam z młodym.

Jackson podszedł do mnie i odwrócił mnie w stronę garażu, obejmując ramieniem.

- Ale...

- Stul pysk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro