Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 2

Ed's P.O.V

Siedziałem za biurkiem matki i starałem się jej pomagać w tym, z czym sobie dawałem radę. Nie było tego dużo z racji tego, że mama ma firmę kosmetyczną, a ja jestem facetem, ale jednak sobie poradziłem.

- Och, Ed, mógłbyś proszę powiedzieć Elenie z księgowości, że inwestor przysłał nowe dokumenty do kseru?-spytała wodząc wzrokiem po ekranie swojego laptopa.

- Jasne.-skinąłem głową, bo szczerze? Nienawidzę papierkowej roboty i siedzieniem za biurkiem.

Nie wiem jak rodzice tak mogą. Chociaż moim zdaniem to tata ma ciężej, bo to on jest prezesem banku Chilijskiego. Nierzadko zdarza się, że ojciec wracał do domu w porannych godzinach, albo wyjeżdżał w delegację na kilka tygodni.

Bez większego namysłu przemierzałem korytarze firmy w poszukiwaniu księgowości. Już nie raz tam byłem, ale ciągle gubię się w tym budynku. W końcu znalazłem to, czego szukałem. Pociągnąłem za klamkę i wparowałem do środka.
- Elena...

- Dla ciebie pani Elena.-zaznaczyła, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.

Przewróciłem oczami.

- Mama kazała mi cię zawiadomić, że są nowe papiery do inwestora do kseru.

- Dobrze, dziękuję.-skinęła głową, a ja zamknąłem za sobą drzwi i do niej podszedłem.

Ponownie zeskanowała mnie wzrokiem.

- Masz zamiar mnie zgwałcić?

- Nie pociągasz mnie.-odparłem, na co ona uniosła brwi i parsknęła śmiechem.

- Mamusia wie jak się zwracasz do jej pracowników?

- Wie, zwracam się kulturalnie.-wzruszyłem ramionami, chowając ręce w kieszenie spodni.

- Kulturalnie?-oparła rękę na biodrze.- To ma być według ciebie kultura?-uniosła brew.

- Nie do ciebie.-parsknąłem.

- Też jestem pracownikiem w tym miejscu, a jakoś kultury mi nie okazujesz.

- Bo cię nie lubię.

Proste? Proste.

- Ha! Ty lepiej uważaj z kim zadzierasz młodziaku.-wysunęła w moją stronę palec.

- Ty uważaj do kogo mówisz.-odparłem, po czym odwróciłem się na pięcie i... Doznałem szoku.

Mój ojciec.

W progu.

Kurwa.

- Tato...-próbowałem się wyratować, ale mi przerwał.

- Ed, do samochodu.-polecił, a ja przygryzłem warge i spuściłem głowę, wychodząc z pomieszczenia, przy czym minąłem go w progu.

Panie Boże... Ratunku...

Grzecznie pomaszerowałem na parking i wsiadłem do samochodu. Na szczęście Emily była z mamą, więc nie musiałem słychać jej jazgotu, ale z drugiej strony tata nigdy przy niej nie dawał mi reprymendy.

Zjechałem nieco w dół na fotelu i oparłem łokieć o drzwi samochodu, już wyobrażając sobie piekło bez telefonu, komputera, telewizji i kolegów.

A co najważniejsze...

Bez deskorolki.

Widziałem go jak idzie. Był wkurwiony. Miał zaciśniętą szczękę oraz pięści. Gdy wsiadał, zacisnąłem oczy, bo dupnął drzwiami z niezłym pierdolnięciem.

Otwarłem jedno oko tylko po to, żeby zobaczyć, że zacisnął dłonie na kierownicy. Jego wzrok błądził gdzieś w oddali, a ja modliłem się, że może dzisiaj mi odpuści...

- Ed?-zapytał w miarę spokojnie, co uznałem za ciszę przed burzą.

- T-tak?-zająknąłem się, ale szybko odchrząknąłem.

- Wiesz, że nie jestem twoim ojcem, tak?-to pytanie wprawiło mnie w szok, bo owszem, wiedziałem to, ale Ranve zawsze był mi jak ojciec i tak go traktowałem.

- No wiem?-wyszło bardziej jak pytanie, ale lać to. Jestem w niebezpieczeństwie.

- I wiesz jaki był twój biologiczny ojciec, prawda?

- Wiem, ale...

- Nie skończyłem.-wtrącił, a ja zasznurowałem usta, żeby nie pogorszyć swojej sytuacji.- Peter był patologią samą w sobie, a ty widzę chcesz skończyć tak samo jak on. W więzieniu, a potem ostatecznie powiesić się na kratach.-mruknął, dzięki czemu poczułem się jak wtedy, gdy Peter bił matkę. Bezradny i bezbronny.

- Nie chcę.-szepnąłem, jednak to było cichsze niż szept, ale naprawdę nie chciałem być taki jak Peter. Wolałbym skończyć pod mostem niż takim się stać.

- Masz dwanaście lat, przeżyłeś bardzo dużo, bardzo wiele na tym ucierpiałeś i jestem z ciebie dumny, że sobie radzisz z przeszłością... Ale to, co cię spotkało nie daje ci prawa do tak niekulturalnego zachowania.-spojrzał na mnie tym swoim ojcowskim wzrokiem, przez co zachciało mi się rozpłynąć w powietrzu.- To było po prostu hamskie. Zwłaszcza, że Elena to ceniona pracownica i trzy razy starsza od ciebie.-dodał, na co tylko pokiwałem głową.- Miej na uwadze, że nie jesteś prezesem tej firmy, a tylko synem właścicielki.-mówiąc to odpalił samochód. Już wiedziałem, że jest dobrze.- I powinieneś mi dziękować, że to ja cię przyłapałem, a nie mama, bo już dawno nie miałbyś zdolności mowy po jej reprymendzie.

Pokiwałem głową nagle nie mogąc niz powiedzieć. Chociaż ojciec nie krzyczał na mnie, jakby nigdy, to umiał przemówić do rozsądku.

- Gdzie jedziemy?-zapytałem po chwili, gdy miałem pewność, że ta droga nie prowadzi do domu.

- Odpracować winy.-odparł.

Czyli jedziemy do jego banku...

Wolę to od wąchania kosmetyków matki w jej firmie.

Niedługo potem szliśmy korytarzem do gabinetu ojca. Wszyscy mówili mu "dzień dobry" lub inne powitania, na co on tylko przytakiwał. Pracownicy mieli do niego szacunek albo najzwyczajniej się go bali. Tak czy siak uważali na słowa, które do niego kierowali. Odwrotnie do ludzi w firmie matki, pracownicy taty bali się również mnie. Nie powiem, że mi to nie schlebiało. Pomimo mojego młodego wieku byłem dość rozgarniętym dzieciakiem, na którego trzeba było uważać.

- O nie młody.-ojciec szarpnął mnie, kiedy oparłem się o ścianę.- Zajmiesz się dokumentami.-stwierdził, na co jęknąłem, bo ta robota naprawdę mnie nudziła.- No dalej, pozwole ci jeździć na desce po korytarzach.

- Serio?-uniosłem brew.

- Serio, tylko to dokończ.-pchnął moje barki w dół, dzięki czemu usiadłem na jego fotelu prezesa za biurkiem.

Za każdym razem, gdy w nim siadałem; a nie zdarzało to się często, myślałem o tym co mi tata mówił. Że kiedyś to wszystko będzie moje.

Westchnąłem ciężko, porządkując dokumenty w równe kupki.

Moje? Mam być prezesem tego wszystkiego? Widzę jaki ojciec wraca zmęczony do domu i często o późnych godzinach. Nie marzy mi się tak skończyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro