2: rozdział 18
Ranve's P.O.V
Hailey nie była przyzwyczajona do takiego trudu życia, jakim jest ścieżka przestępcza, nie była też mistrzynią planowania, ale nawet Sophia musiała przyznać, że uratowała nas swoim pomysłem na kryjówke.
- Zapomniałem już jak kurewsko daleko to jest.-sapał Bone, a ja przewróciłem oczami, bo narzekał gorzej od kobiety w ciąży.
A szliśmy niecałe pięć minut.
- Jesteście pewni, że pamiętacie drogę?-zapytała Sophia, na co zgodnie z Bonem prychnęliśmy.
- Spędziliśmy tu całe nastoletnie życie!-zacząłem.- Nie moglibyśmy zapomnieć czegoś, co nie raz uratowało nam dupy.
Po dotarciu do drzwi starej, drewnainej chatki musieliśmy niemal wyważać drzwi, żeby móc postawić nogę w środku domu. Wiele się tam zmieniło odkąd ostatni raz to widziałem. Niegdyś dostojne, elegancko urządzone wnętrze teraz zamieniło się w hodowlę grzybów ściennych i odpadających tapet. Panele podłogowe też nie były w najlepszym stanie, dlatego trzeba było bardzo uważać, żeby nie zaliczyć lotu do piwnicy.
- Chyba dawno nikogo tu nie było - stwierdziła zniesmaczona Sophia, przejeżdżając opuszkiem palca po zakurzonym kominku. Skrzywiła się widząc ile kurzu pozostało na jej skórze.
Wszystko było tam takie... Dziwne. Dopiero widząc w jakim stanie jest ten dom, zrozumiałem ile lat upłynęło.
- Budynek postarzał się razem z nami - rzuciłem. To była prawda. Starzejemy się, co odznacza się na naszym wyglądzie. Tak jak ten dom.
Z pozostałości oderwanych paneli, lub takich, co przez upływ czasu same odeszły od podłoża, rozpaliliśmy w kominku. Nadało to atmosferę luzu i spokoju. Było to potrzebne w naszej napiętek jak lina sytuacji.
- Jeżeli dobrze pamiętam... - mruknął Bone, zdejmując staru obraz ze ściany. Naszym oczom ukazała się wyrwa w ścianie, którą sam własnoręcznie zrobiłem. Zawsze chowaliśmy tam słodycze, chipsy czy słodkie batoniki.
- Nie sądzę, żebym to zjadła - powiedziała Hailey i w sumie miała rację. Ich data ważności zdecydowanie minęła.
- Nie, to nie.
Patrzyliśmy jak Bone ugryza kawałek batonika z czekoladą i orzechami, a zaraz potem wypluwa to z torturującym jękiem.
- Może chcesz jeszcze gryza? - droczyłem się, na co zostałem obrzucony kilkoma chipsami bekonowymi.
- Ej - przeszkodził nam Jake, który właśnie zszedł ze.schodów, mierząc w nas spluwą.
- Mogę się zapytać co ty tu kurwa robisz?! - krzyknąłem.
- A wy?! Mogłem was zastrzelić! Jełopy - mruknął, przyciągając każdego do braterskiego uścisku. Było widać, że się cieszy na nasz widok.
- Chowasz się tu?
- Nie, wpadłem zabrać cokolwiek co jest przydatne, ale wydaję mi się, że ktoś tu był przed nami.
- Czemu? - wtrąciła Sophia, podchodząc do nas, podczas gdy Hailey siedziała przy ognisku i patrzyła w płomień.
Wydawało mi się, że coś jest z nią nie tak, ale obiecałem sobie porozmawiać z nią o tym później.
- Brakuje naboi do obrzyna i tych specjalistycznych kulek Bone'a - powiedział, a ja zastanawiałem się nad tym kto jeszcze wiedział o istnieniu tego domu.
Przecież stoi on na totalnym zadupiu, pośród liści i drzew, zupełnie nie widoczny dla kogoś, kto nie wie o jego bycie.
- Znalazłem za to trochę naboi umiwersalnych, jakiś granat i części, ale nie mam pojęcia jak z nich zrobić coś, co chociaż w minimalnym stopniu może nam uratować tyłki.
I tak Brooklyn skończył pomagając Jake'owi złożyć broń z części, a Sophia robiła za ich posłańca, latając po całym domu w poszukiwaniu jakichś - prawdopodobnie nieistniejących - części.
Ja chciałem w końcu porozmawiać z moją narzeczoną i dowiedzieć się o co chodzi.
- Kochanie - szepnąłem zaraz po ukucnięciu obok niej. Gdy podniosła na mnie swoje załzawione, duże oczka, od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy. - Chodź na taras, chcę pogadać - wyjaśniłem, na co skinęła głową i ruszyła za mną.
Zamknąłem za nami tarasowe drzwi, tym samym odcinając nas od reszty grupy, ale dając nam nieco prywatności.
Chwilę na nią patrzyłem, gdy obejmowała się ramionami. Nie było jakoś super zimno na zewnątrz, aczkolwiek wolałem się upewnić, czy nie zmarzła i oddałem jej swoją bluzę.
- Dziękuję - jęknęła cichutko, opatulając się ubraniem jak kocykiem. Wtuliła w materiał swój zaczerwieniony nosek i zaciągnęła się zapachem.
- Wiesz, że jeżeli coś się dzieje, możesz, a nawet powinnaś mi powiedzieć, tak?
- Ale nic się nie dzieje - wmawiała mi to, co wiedziałem, że jest nieprawdą.
- Naprawdę nie wygląda.
Westchnęła.
A potem szybko starła tą jedną łze, która wypłynęła z jej oka prosto na rozgrzany, czerwony policzek.
- Ha...
Nawet nie zdążyłem podjąć kolejnej próby wymuszenia u niej wyjaśnień, gdy sama wtuliła się we mnie, obejmując mój tors swoimi malutkimi ramionami.
Nie traciłem ani chwili na to, aby poczuć jej bliskość przy sobie. Przez to całe zamieszanie nie zauważyłem nawet, że nasz kontak się urwał. Brakowało mi jej tak bardzo. Schowałem twarz w jej włosach, zaciągając się ich pięknym zapachem.
Jednak nadal czułem, że coś jest nie tak. Wszystko co trzymała w sobie wypływało wraz z jej łzami i spazmami dreszczy w jej ciele.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro