2: rozdział 11
Ranve's P.O.V
Siedziałem na kanapie z laptopem na kolanach. Usłyszałem, jak moja maleńka wchodzi do domu i wiedziałem, że to ona, bo tylko Hailey w tym domu nosi obcasy. Eh, no i Emily czasami, ale ona tylko dla zabawy i gdy myśli, że nikt nie widzi.
A widzą wszyscy.
- Hej, kochanie.-mruknąłem, widząc moją przyszłą żonę wychodzącą z ganku. Była piękna, a ja chciałem jej to mówić codziennie. Czasem, porankami, gdy jeszcze spokojnie spała, ja przyglądałem się jej z niesamowitym zacieszem na twarzy. Była moja. Będzie moja. Już niedługo.
- Cześć.
Od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Była jakaś taka... pochmurna? Jakby przegrała milion dolarów na loterii. Do tego miała podkrążone, mokre oczy i czerwone ślady na nadgarstkach.. Zaraz... ŚLADY?!
- Mój Boże.-sapnąłem, odkładając laptopa na bok, a kiedy usiadła obok mnie, wziąłem jej twarz w dłonie i uważnie się jej przyglądnąłem w poszukiwaniu czegoś jeszcze, co nie powinno się znajdować na tak cudownej buźce, jaką posiadała ta blondynka. Niczego jednak nie zauważyłem, co trochę mnie uspokoiło, ale i tak pozostało pytanie. Czemu? Kto? Kiedy? I po co?
Przypomniał mi się... Ugh, Peter. Gnije teraz w więzieniu i ja o tym wiem, ale i tak pozostaje ten strach, że wróci i zrobi jej krzywdę albo gorzej. Jeżeli by wyszedł, to wiedziałbym o tym pierwszy, dzięki moim znajomościom w więzieniu, gdzie siedzi ten gnojek. Miałem całkowitą pewność, że moja ukochana jest bezpieczna, jednak siedziała przede mną prawdopodobnie po płaczu i z siniakami na nadgarstkach.
- Co się stało?-zapytałem, głaskając kciukami miękką skórę na jej policzkach, co wyraźnie ją uspokoiło i wtuliła się w moje dłonie, jakby szukała pocieszenia i ciepła. A ja chciałem jej to dać, tylko że musiałem wiedzieć co jest powodem jej cierpienia, żeby móc dać jej to, czego potrzebuje.
- Nic.-odparła wymijająco, mając zamknięte oczy, dzięki czemu nie musiałaby kłamać mi w oczy, Sprytnie, ale nie jest idiotą moja droga.
- A ja jestem księciem z Nibylandii.-prychnąłem, przez co otwarła oczy. Teraz miałem szansę wyciągnąć z niej prawdę, która musiała być brutalna.- Powiedz mi. Obiecałaś, że jak coś się stanie, to powiesz mi pierwszemu.-przypomniałem, co wydawało się ją ruszyć.
- Ranve.-westchnęła, przymykając na chwilę oczy, a potem się odsunęła. Wziąłem ręce, chcąc dać jej nieco wolnej przestrzeni.- To nic takiego. Jakiś chłopak mi dogryzał, kiedy oprowadzał mnie po wyremontowanej części sali. Tyle.-mówiła, patrząc mi w oczy, więc nie kłamała. Nie umie kłamać mi prosto w oczy. To jej czuły punkt i mój sposób na wyciągnięcie z niej prawdy.
- A to?-ująłem jej nadgarstek i przejechałem po nim kciukiem, chcąc podkreślić swoje obawy.
- Um...-nie umiała się wytłumaczyć i uratował ją Ranve z Rickiem, wchodzący do domu z niesamowitym hałasem. Kiedyś zrobię im krzywdę, przysięgam... Tak czy siak wiedziałem, że jeszcze do tego wrócę.
- Cześć chłopaki.-rzuciłem z uśmiechem, podczas gdy Hailey ogarniała swoją zapłakaną twarz, która nie pozostała niezauważona przez nastolatków.
- He-co się stało?-zapytał Ed, kiedy tylko zobaczył mamę ze załzawionymi oczami.
- Nic takiego.-odparła blondynka i wstała, zmuszając się do krótkiego uśmiechu.- Kto chętny na szarlotkę? Jest trochę w lodówce.-wskazała kciukiem w stronę kuchni, a chłopaki spojrzeli na mnie oczekując wyjaśnień. Pokręciłem głową.
- To...-odezwał się Rick, leniwie przenosząc wzrok na Hailey- Ja poproszę.
Kobieta uśmiechnęła się, po czym odeszła do kuchni. Oczywiście chłopaki nie zamierzali odpuścić tematu.
- Co się stało mamie?
- Nic.
- Przecież widać, że płakała, no to jak nic?
- Odpuść.
Wstałem, żeby udać się do biura, gdzie mógłbym pozbierać swoje myśli, ale wtedy zadzwonił mój telefon. Na ekranie pojawiło się imię mojego przyjaciela, Brooklyna, ale i tak byłem zaskoczony, bo nie odzywał się przez jakiś czas.
- Halo?-spytałem dość niepewnie.
- X.
I z tym się rozłączył.
X?
Co mógł oznaczać ten X?
To był jego głos oraz numer, więc nie ma opcji, że żartował. Prima Aprilis to też nie było. No to co? X... X... X...
Nic mi nie przychodziło do głowy.
- Tato?
- Hm?-ocknąłem się i uniosłem wzrok z nad ekranu telefonu, który już zgasł.
Ed patrzył na mnie jakbym miał siedem nóg.
- Wszystko okej?
- Tak, czemu miało by nie być?-prychnąłem, nadal błądząc myślami koło litery X. Może to nic takiego, a ja się przejmuję? Na pewno tak jest. Mam w zwyczaju brać rzeczy nazbyt serio.
- Bo patrzysz w ten telefon dobre kilka minut, jakbyś miał za to milion dolarów dostać.-przewróciłem oczami na jego porównanie.- Poza tym mama cię wołała, a ty ją zignorowałeś.-dodał.
- Zamyśliłem się tylko.-powiedziałem, a następnie udałem się do narzeczonej. Siedziała sobie na blacie, patrząc w telefon. Uśmiechnąłem się na ten widok jej skupionej buźki. Zawsze lekko rozchylała usta, podczas skupiania się lub wystawiała języczek. To było urocze.
- Wołałaś.-stanąłem przed nią, a ona dosłownie przystawiła mi ekran telefonu do twarzy.
- Patrz!
Wziąłem jej telefon, żeby móc wyraźnie widzieć co takiego mam zobaczyć. Omal nie upuściłem telefonu, gdy zobaczyłem, że to wiadomość od Brooka.
- Co. To. Jest.
- Nie mam pojęcia.-odpowiedziałem zgodnie z prawdą.- Przed chwilą dzwonił do mnie Brook i powiedział tylko "X". Tyle. Potem się rozłączył.-wyznałem, wciąż wpatrując się w ekran telefonu.
- O co może chodzić?
Nie odpowiedziałem, bo niby co miałem powiedzieć skoro wiem tyle sam co ona?
- Ranve.-powiedziała zmartwionym głosem, więc automatycznie na nią spojrzałem.- Co jeżeli to coś złego? Albo sama nie wiem... Jeżeli zagrozi komuś z naszej rodziny?-zapytała, a w jej oczach błysnęło to, co dawno temu zgasło i już nigdy miało nie powrócić do jej pięknych oczu. Strach.
- Nie martw się.-uspokajałem.- Wyjaśnię to.-westchnąłem.
Nie wiedziałem o co w tym chodzi, ale teraz, gdy opowiadam wam tą historię... Wiem, że w tamtej sytuacji trzeba było wyjechać, uciec.
Ale wtedy tego nie wiedziałem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro