2: rozdział 1
- Tatusiu! Tatusiu!
Blondwłosa dziesięciolatka zbiegła ze schodów jakby w panice przed czymś uciekając. Na końcu jednak wpadła w ramiona szatyna, którego taki widok wcale nie dziwił.
- Co tam cukiereczku?-zagruchał do młodej Parker, już wiedząc jakie pytanie mu za chwilkę zada.
- Jedziemy do mamusi?
- To zależy od pana idealnego, który raczy się ruszyć na dół!-powiedział na tyle głośno, żeby dwunastolatek usłyszał.
- No już, już.-mruknął pojawiając się na schodach z deskorolką w dłoni.
- Zamierzasz jeździć na niej po korytarzach firmy?-szatyn uniósł brew, wskazując na deske w rękach chłopaka.
- A nie mogę?-spytał przedrzeźniając minę ojca, na co starszy się skrzywił.
- Możesz, ale potem będziesz jeździł na mopie, czyszcząc białe panele.-rzucił, odchodząc w stronę drzwi.
- Ha ha.-zakpiła blondynka, wystając język swojemu bratu, który zrobił do niej to samo.- Będziesz robił za sprzątacza.
- A ty za mojego mopa.
- Użyj swoich włosów, w sumie podobne do mopa.-założyła ręce na piersi uśmiechając się cwanie.
Ed (bo nie lubi już jak się mówi na niego Eddie) zrobił krok w jej stronę.
- Tatusiu!-zapiszczała i obiegła do ojca, który tylko przewrócił rozbawiony oczami.
Chłopak parsknął śmiechem, po czym ruszył w stronę drzwi. Niedługo potem wszyscy zapakowali się do samochodu.
- Tato?-zapytał niepewnie chłopak, a jego ojciec uśmiechnął się, wciąż patrząc na drogę.
Ed zawsze zaczynał tak zdania, w których prosił o coś ojca, jednak ten już dawno wyczuł metody chłopaka.
- Co ty na to, żebym w tym roku nie jechał na obóz?-zagryzł warge wyczekując relacji mężczyzny.
- Jak to "nie jechał"?-rzucił mi krótkie, ale znaczące spojrzenie.
- Bo Kylie...
- Jezu, Ed.-przewrócił oczami.- Kyle to, Kylie tamto. Ja rozumiem, że się zakochałeś, ale weź daj spokój.
- Tato, nic nie rozumiesz.-jęknął.
- Och tak, bo nigdy nie byłem młody.-zakpił.
- Ale to było czterdzieści lat temu...
- ILE?!
- No... A nie?
- MAM NIECAŁE TRZYDZIEŚCI LAT NA BOGA!
- Ale se nagrabiłeś!-zachichotała blondynka z tylnych miejsc.
- Mówi się "sobie", a nie "se".-wytknął jej brat, na co ta przewróciła oczami.- Poza tym nie moja wina, że tak wolno się starzejesz.-zwrócił się od ojca.
- Ed, błagam cię, bo za chwilę wyjde z siebie i wypadne z auta.-westchnął szatyn.- Pojedziesz na ten obóz czy ci się to podoba czy nie.
- Ale jeżdżę na niego co roku odkąd skończyłem sześć lat!
- I co roku twoje szanse na dostanie się do American Official Football Gropu rosną!
- Nie ma innego sposobu, żeby mnie tam przyjęli?-spytał zrezygnowany.
- Owszem jest.
- Jaki?
- Czekanie na cud.
Kilka chwil później Ranve zaparkował samochód na podziemnym parkingu pod budynkiem firmy.
- Tatusiu?-spytała blondynka, łapiąc ojca za rękę, gdy kierowali się do windy.
- Tak myszko?
- Czemu Jackson może biegać po parkingu, a ja nie?
Szatyn spojrzał na swojego syna, który zygzakiem przemierzał drogę do windy na deskorolce.
- Bo Jackson zna zasady i wie jak i co powinien robić, kiedy jeździ.-odparł, co nie spodobało się młodej i zmarszczyła nosek.
Mężczyzna zachichotał na ten widok. Od razu na myśl przyszło mu, że jego narzeczona robi tak samo, gdy coś się jej nie podoba.
- A dlaczego on mógł zabrać deskorolke, a ja nie mogłam hulajnogi?
- Bo mnie o to nie prosiłaś.-wszedł do windy z dzieciakami i przucisnął odpowiednie piętro.- Ed, mógłbyś mi proszę powiedzieć na co ty się tak stroisz?-zapytał widząc jak nastolatek poprawia swoje włosy w lustrze.
- Na nic.-wzruszył ramionami, a szatyn i blondynka wymienili spojrzenia.
- Ed ma dziewczynę.-stwierdziła młoda, przez co ojciec dwójki uniósł brwi.
- Naprawdę?-zapytał przenosząc wzrok na chłopaka.
- To tylko koleżanka.-stwierdził młody, chowając ręce w kieszenie spodni.
- Jasne.-zakpił Collins.
Niedługo potem wysiedli na odpowiednim piętrze i wznowili swój spacer, ale tym razem przez biało-czarne korytarze.
- Whoa, wait młody.-mruknął szatyn, łapiąc swojego syna za kołnierz bluzki, kiedy ten chciał dyskretnie oddalić się do jednego z gabinetów.- Gdzie ci tak spieszno, że nawet z mamą się nie przywitasz?
- Jezu, tato.-jęknął młody, wyrywając się ojcu.- Nie mogę się przejść?-uniósł brwi.
- Nie, a wiesz czemu?-założył ręce na piersi, uniósł brew i przechylił głowę w bok.
- Oświeć mnie.-westchnął, przybierając podobnej postawy, co Collins.
- Bo kobiety, które tu pracują mają powyżej dwudziestu lat, a ty masz ich dwanaście.
- I co?
- A to, że romanse z takimi rocznikami pozostaw licealistom.-skwitował i pociągnął swojego syna za ramię do gabinetu matki.
Kobieta siedziała na skraju biurka, przeglądając dokumenty i od czasu do czasu popijając kawę z białej filiżanki.
- Kochanie.-zamruczał szatyn, kiedy tylko wszedł do jej biurka.
Dzieciaki trzymały się jak zawsze z tyłu, bo doskonale wiedzieli, że rodzice chcą się ze sobą przywitać. Tak też się stało.
- Och hej.-uradowana blondynka zaskoczyła z biurka i wtuliła się w swojego ukochanego, potem całując jego usta.
Ed pochylil się w przód i udawał, że wymiotuje, wskazując palcem swoje otwarte usta.
- Głupek.-prychnęła jego siostra, która zawsze uważała, że miłość jest piękna i lubiła obserwować jak jej rodzice ją sobie okazują.
- Odezwała się mądrala z pałą z matmy.-wytknął jej.
- Ja przynajmniej wiem, co to ułamek.
- Ja też wiem...
- Dzieciaki.-pisnęła ich matka, tym samym przerywając nadchodzącą burze słów.
Przytuliła naraz oba dzieciaki, tęskniąc za takimi chwilami.
- Mamo, dusisz.-wybełkotał chłopak, wyciągając rękę w górę, symulując brak tlenu.
- A ja to lubię.-mruknęła blondyneczka, mocniej wtulając się w pas matki.
- Co tam u moich skarbów?-zagruchała smyrając Emily w nosem swoim własnym.
- Ed ma dziewczynę.-zakpił Collins.
- Która to? Znam ją?-od razu mama zalała go falą pytań, na co on tylko jęknął zażenowany i usiadł na eleganckim narożniku.
- Nie mamo, nie znasz.-westchnął.
- Na pewno?-uniosła brew z cwaniackim uśmiechem.
- Tato.-jęknął chłopak do swojego ojca, który zachichotał chropowacie.
- Daj mu spokój, żeby tylko dzieciaka jej nie zrobił.-powiedział, zajmując miejsce obok syna.
Wiem, że miało być dziesiątego, ale nie mogłam was dłużej przetrzymywać😋 Piszcie jak wrażenia😊
I krytykujcie bez krempacji... Przyjmę to na klatę😎
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro