Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: rozdział 5

Chwyciłem go za koszule i podniosłem lekko w górę, dzięki czemu nasze twarze praktycznie się dotykały. W jego oczach zauważyłem furie, tak samo jak w moich, ale oczy dziewczyny były przestraszone i rozszerzone.

- Słuchaj mnie uważnie, lalusiu.-warknąłem próbując zapanować nad sobą, jednak agresja znów wzięła górę.- Może i o siebie dbam, ale taki prestiż mojej pracy, więc swojej zasady mam. Ty, kim byś nie był, nie masz prawa tak do niej mówić.

- Puść mnie, albo ci pysk rozwalę.-zagroził, na co tylko prychnąłem, a on się zamachnął i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, z mojego nosa poleciała krew.

- Panowie!

Przez krzyk funkcjonariuszki oboje spojrzeliśmy na nią, jak idzie w naszym kierunku.  Postanowiłem odpuścić, żeby nie mieć większych problemów niż już miałem.

- Co to ma być? To jest komisariat a nie ring.-powiedziała łapiąc mężczyzne za ramię.- Jestem zmuszona pana skuć.-oznajmiła i przystąpiła do zakuwania faceta w kajdany.- Wezwać higienistkę?-zwróciła się do mnie, a ja pokręciłem głową, ścierając krew z nosa.

- Nic mi nie jest.-powiedziałem.

- Niech panu będzie.-prychnęła, odprowadzając mężczyzne w nieznanym mi kierunku.

- Asz.-warknąłem usiłując zatamować krwawienie z nosa, jednak nie miałem przy sobie nic, czego mógłbym użyć do zatamowania krwotoku.

- Czekaj, pomogę.-powiedziała i popchnęła moje ramię w dół, abym usiadł na krześle, ponieważ wciąż jestem dla niej za wysoki.- Na prawdę cię za niego przepraszam.-mruknęła wyjmując z kieszeni jeansowych spodenek paczkę chusteczek.- On ma problemy z agresją i nie wie jak to kontrolować, ale się staramy.-mówiła oczyszczając mój nos z krwi.

- To twój facet?

- Um, tak.

- Hah, w domu musicie mieć wesoło.-zażartowałem, ale ona pozostała poważna, przez co zaniepokoiłem się.

Czemu się nią przejmujesz?!

Zapanowała niezręczna cisza, podczas której kobieta po prostu ścierała mi krew z ust oraz nosa.

- Dawno cię nie widziałam.-powiedziała po chwili, patrząc na miejsce, które aktualnie przecierała.- Zmieniłeś się.-zauważyła.

- Ty też.-odparłem mając na myśli to, że zmarniała, schudła i pobladła.

Uśmiechnęła się do mnie słabo, wyrzucając zakrwawioną chusteczke do kosza obok.

- Gotowe.-oznajmiła, wzdychając.

- Dzięki.-mruknąłem, wstając, po czym wlepiłem wzrok w jej blade oczy. Chrząknęła, spuszczając wzrok pod nogi, a potem odwróciła się i odeszła. Moje wewnętrzne "ja" dało o sobie znać i nie.mogłem pozwolić jej tak odejść. To było silniejsze ode mnie.- Hailey.-zawołałem ją, dzięki czemu stanęła, ale nie odwróciła się do mnie.- Czemu nie odwiedziłaś mnie w więzieniu, ani nie dzwoniłaś?

Pochyliła głowę, po czym odwróciła się do mnie z załzawionymi oczami. Poczułem, jakby ktoś ścisnął moje serce.

- Mój ojciec...-sapnęła usiłując się nie rozpłakać.- Mój ojciec nie pozwolił mi d-do ciebie przychodzić.-zaszlochała, jednak udało jej się powstrzymać łzy.- Więc pisałam listy, a-ale o-on je br-brał i...-urwała nie mogąc już nic więcej powiedzieć przez strumień łez, które wydostały się na jej policzki.

Zagryzłem warge i zacisnąłem pięści, żeby do niej nie podejść, bo to było by błąd. Wiem to.

- Mała.-mruknął jej facet, wychodząc z gabinetu na końcu korytarza. Prawdopodobnie dali mu tylko pouczenie.- Co ty? Ryczysz?-zapytał, łapiąc ją za ramię, dzięki czemu mógł obrócić blondynkę do siebie i przyjrzeć się jej.- Nie rycz, wiesz, że nie lubię jak płaczesz.-powiedział i wtulił ją w siebie jak gdyby nigdy nic.

Wstrząsnęło mną na ten widok, ponieważ facet dosłownie pięć minut temu sprawiał jej ból, a teraz przytula ją jak przykładny mąż. Zamrugałem chrząkając niezręcznie, po czym odszedłem do wyjścia z komisariatu. Nie interesowało mnie, że mam jeszcze kare do odebrania, ja chciałem stamtąd wyjść jak najszybciej. Kiedy już byłem w domu, zacząłem sprzątać ten bajzel, jaki zrobiłem bijąc się z sąsiadem. Cały czas w głowie miałem ją. Taka piękna pomimo radykalnej zmiany. Schudła i to bardzo. Wyglądało to wręcz niezdrowo i ciekaw jestem czy...

Dość.

Zapomnij, to było jedno spotkanie.

Wymazałeś ją raz z pamięci, zrobisz to znowu, zapomnisz.

Wziąłem wdech siadając na kanapie. Łokcie oparłem na kolanach a pomiędzy usta wsadziłem papierosa i go zapaliłem. Uspokoiło mnie to.

- Puk puk.

Spojrzałem na drzwi, gdzie stał Zack z uśmiechem i jakąś reklamówką w dłoni.

- Cześć.-przywitałem go, zaciągając się dymem do płuc.

- A co ty taki marudny?-zapytał rzucając się obok mnie, przez co reklamówka wylądowała na stoliku, gdzie stała też popielniczka.

- Daj spokój.-westchnąłem.

- Coś w robocie?

- Nie koniecznie.

- To o co come on? No powiedz.-nalegał, kładąc kostke na swoje kolano.

- Ah.-sapnąłem, wplątując palce w swoje włosy, po czym pociągnąłem za ich końcówki.- Jak to jest, że człowiek stara się zmienić na lepsze, a życie robi co tylko może, żeby tak się nie stało?

- Whoa.-powiedział.- Mocne rozkminy widzę.

- Ja mówię poważnie, Zack.-stwierdziłem, wgniatając niedopałek w popielniczkę, a następnie odchyliłem się na oparciu kanapy.- Widziałem ją dzisiaj.

- Kogo?-zapytał a ja rzuciłem mu spojrzenie.- Ou.-sapnął.

- I to na bank była ona. I miała faceta.

-To chyba dobrze, nie?

- Nie. Znaczy... Tak, ale...

- Ale co?

- Bo... Nie wiem.-podrapałem się w tył głowy.- To nie było normalne.

- Czyli co? Miał skrzydełka albo ogonek?

- Weź mnie nie dobijaj.-posłałem mu błagalne spojrzenie.- Po prostu to było dziwne, bo najpierw wydarł się na nią bez powodu i chwycił za łokieć i było widać, że ją to boli. A potem jak gdyby nigdy nic ją przytulał i mówił, żeby nie płakała, bo on nie lubi jej płaczu.

- No... To mi pachnie świrem.-stwierdził i chyba też nie miał pojęcia co o tym myśleć.- Ty a co jeśli on ją leje?

- C... Nie.-spojrzałem mu w oczy.- To niemożliwe.-powiedziałem.

- A czemu niby? Wiesz ile kobiet jest maltretowanych przez facetów? Potem chodzą, że niby nic im nie jest, ale widać w ich oczach, że nie chcą już żyć i że im trudno. Są zmarnowane, wychudzone i zaniedbane, wiesz coś o tym, nie, Ranve?

- Masz na myśli moją matkę.-powiedziałem.

- Była szykanowana przez twojego ojca i co? Jaka chodziła? Bo chyba uśmiech na ustach jej nie grał.

- Ale moja matka a Hailey...

- Właśnie nie! Przecież kobieta to kobieta i nie ważne jaka, byle by była posłuszna swojemu oprawcy.

Przeraziło mnie to. Co jeżeli Hailey jest bita przez tego faceta? Co jeżeli on ją krzywdzi? Miałem się nie przejmować... Ale to silniejsze ode mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro