Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: rozdział 36

Rozdziały będą teraz pisane z różnych perspektyw, bo tak mi pasuje do dalszych wydarzeń.

Ranve's P.O.V

Zmarszczyłem brwi, a zaraz potem uchyliłem powieki, słysząc coś z łazienki. Spojrzałem na zegarek wiszący nad kominkiem.
Trzecia w nocy.

Rozejrzałem się i zorientowałem, że minionki śpią, ale brakuje jednej płci pięknej.

Myśląc, że poszła załatwić sprawy fizjologiczne, zamknąłem oczy i zrelaksowałem się, podkładając ręce pod głowę.

Czyjeś coś wbijało mi się w wątrobę, ale nie narzekałem...

Nagle do moich uszu dobiegł szloch. Cichy, stłumiony, ale jednak słyszalny. Nie miałem pojęcia o co chodzi, więc wstałem, aby to sprawdzić.

Jednak żeby wstać musiałem zrzucić z siebie dwa minionki uczepione mojej bluzki, jak haczyki.

Przeszedłem do łazienki. Sięgnąłem do klamki i momentalnie poczułem się jak w filmie kryminalnym. Bałem się, że coś mi wyskoczy na twarz.

Za dużo filmów, za mało snu...

Nacisnąłem klamke i zawrzałem do środka. Było ciemno, dlatego nic nie widziałem, ale odnalazłszy włącznik światła, pokój rozjaśnił się momentalnie.

Zobaczyłem mój cud świata siedzący na kafelkach obok wanny. Płakała skulona w kłębek.
Początkowo nie miałem pojęcia co się dzieje. Jakbym ciągle spał. Podszedłem do niej i kucnąłem przed nią.

- Skarbie.-szepnąłem, wyciągając dłoń do jej włosów, które przeczesałem palcami, odsłaniając zakrwawione oblicze kobiety.

Zamarłem, a mój oddech wraz ze mną.

Uniosła na mnie zapłakany i pełen goryczy wzrok, nagle przestając łkać. Patrzyłem na nią, a ona na mnie i nie miałem pojęcia co powinienem zrobić lub powiedzieć.

- Pomóż mi.-zapłakała, na nowo łkając z cierpieniem na twarzy.

Poczułem, że ktoś mną trzęsie, przez co gwałtownie podniosłem się do siadu, nabierając powietrza w płuca, które zdawały się być niedotlenione.

- Jezu, Ranve, nie strasz mnie.-westchnęła blondynka, wpatrzona w moją twarz.

Nie ogarniałem kompletnie tego, że byłem na materacu, a ona siedziała mi na udach.

- Ej, patrz na mnie. Budzimy się.-poklepała mój policzek, a ja opadłem plecami na poduszki.

Nachyliła się nade mną, podtrzymując swoje dłonie na mojej piersi.

- W porządku?-zapytała.

Przetarłem twarz dłonią i dzięki temu wiedziałem, że byłem spocony jakbym spał w saunie.

- Ranve?

- Tak.-odparłem zdyszany.- Jest okej.-dodałem sam nie wierząc w te słowa.

- Zły sen?-ułożyła się na moim torsie, całując moją pierś, co bardziej mnie uspokoiło.

- Tak jakby.

- Co ci się śniło?-zadawała pytania, opierając policzek na moim torsie.

- Ty.-odparłem po chwili zastanowienia.

- Ja?-spojrzała na mnie zaskoczona.- Nie mów, że śniło ci się, że się kochamy.-mruknęła z rozbawieniem.

- Nie.-powiedziałem nie starając się nawet na uśmiech, bo mi do śmiechu zdecydowanie nie było.- Śniło mi się, że obudziłem się w nocy, a ciebie przy mnie nie było.
- I to jest takie straszne?

- Słuchaj dalej.-poleciłem, a moje palce nieświadomie bawiły się jej miękkimi włosami.- Usłyszałem płacz, więc poszedłem do łazienki, bo tam go słyszałem. No i tu ta straszna część. Znalazłem cię zryczaną, zakrwawioną. Siedziałaś na podłodze. Prosiłaś mnie o pomoc, a ja nie wiedziałem co robić.-wyjaśniłem i spojrzałem na nią w dół. Była przerażona. Wręcz w panice.- Kochanie?-przyłożyłem dłoń do policzka kobiety, aczkolwiek ona dalej patrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem.- Hailey.-klepnąłem jej polik lekko.

Ocknęła się, potrząsając głową.

- Co?-zapytała.

- Li, czy ja o czymś nie wiem?-uniosłem brew nabierając podejrzeń co do kobiety.

- Co? Nie, wiesz wszystko, znaczy nic, ale-ugh.

Plątała się w słowach, co tylko mnie utwierdziło w przekonianiu, ale postanowiłem na razie dać jej spokój.

- Gdzie dzieci?-nalegałem na zmianę tematu, dzięki czemu widocznie jej ulżyło.

- Wstały wcześniej, więc wyszłam z nimi na pole. Ratownik powiedział, że mogą dołączyć do lekcji pływania dla gupików.

- Ty też powinnaś tam iść.-mruknąłem, smyrając jej nosek swoim własnym.

Uroczy chichot opuścił jej usta.

- Ja się boję wody i dobrze o tym wiesz, że z własnej woli do niej nie wejdę.

- Więc cię wrzucę.-wyszczerzyłem się.

- A potem będziesz jęczał, że cię dziewczyna bije.-wystawiła mi język.

Uniosłem głowę i go ugryzłem, przez co spojrzała na mnie zdumiona. Jednak wszystkie emocje oprócz zadowolenia z niej wyparowały, gdy zassałem jej język, a zaraz potem połączyłem nasze usta w jedność.

I wtedy wpadły dzieci...

- Mamo! Mamo!-krzyknął Eddie, a ja wtedy się śmiałem, bo Hailey sturlikała się ze mnie jak ninja.

- Pacz co umiem!-rozentuzjazmowana Emily wskoczyła mi na brzuch, przez co omal nie wyplułem płuc.

- Mówi się patrz.-wychrypiałem łapiąc ją za bok, bo zsuwała się ze mnie, a gdyby spadła, to raczej by ją bolało.

- To pacz co umiem!

Przewróciłem oczami rozbawiony. Pokazała mi jak umie pływać strzałką. Cóż, wody nie było, ale szło jej świetnie.

- Jesteście głodni?-zapytała blondynka, a po przytaknęciu dzieci, udali się wszyscy do kuchni.

Zostałem sam, więc mogłem się ubrać i zrobić porządek ze swoją twarzą, bo była zmaltretowana ze zmęczenia.

Ale wbrew pozorom byłem wyspany. Ta noc była chyba jedyną od dwóch lat, kiedy rzeczywiście rano chętnie wstałem z łóżka.

Usłyszałem śmiechy, przez co sam się uśmiechnąłem. Kochałem słuchać ich szczęścia, które tak łatwo było wywołać. A ja chciałem, żeby już zawsze się uśmiechali.

Zapach gofrów zaprowadził mnie do kuchni, gdzie na stole stał talerz wypełniony smakowitymi plackami, a w małych miseczkach znajdowały się różne dodatki. W tym słodkości.

- Zabiłbym dla czegoś takiego.-oblizałem usta, a moje oczy powędrowały do kobiety, która właśnie wyciskała bitą śmietanę na swój palec. Potem przeniosła go do ust i oblizała, patrząc mi w oczy.

I już zapragnąłem ją zerżnąć na tym stole...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro