1: rozdział 35
#maraton?😏
Hailey's P.O.V
Nad ranem, gdy Ranve jeszcze spał, wymknęłam się cicho z łóżka. Wczorajsza rozmowa o mojej wadze sprawiła, że wpadłam w panikę, która nadal mnie trzyma.
On nie może wiedzieć.
Nikt nie może.
Na paluszkach przeszłam do łazienki, gdzie zabrałam się za mycie zębów. Uważałam, żeby nie umieścić szczoteczki zbyt daleko, ponieważ u mnie bardzo łatwo wywołuje się wymioty, a tego nie chcę. Niestety nagle to poczułam.
Przyłożyłam dłoń do ust. Szybko odkręciłam prysznic, aby zagłuszyć, to, że wymiotuje do toalety.
- Było dobrze, już przecież było dobrze.-prawie zapłakałam z żałości nad własną słabością.
Ale uwierzcie, że wcale nie chciałam wymiotować...
Wstałam, spuściłam wodę i jeszcze raz umyłam zęby, ale tym razem bardziej uważałam. Zaczęłam się rozbierać akurat kiedy szatyn wszedł do łazienki. Uśmiechnął się do mnie promiennie, co ja odwzajemniłam, aczkolwiek mój uśmiech wyglądał raczej jakby ktoś go wymusił. Podszedł do mnie i ułożył dłonie na moich biodrach, czule całując moje wargi.
- Wyspana?-przeczesał mi włosy palcami, odgarniając je z mojej twarzy.
- Jak zawsze przy tobie.-uśmiechnęłam się głupio.
Błagam idź stąd...
- Nie będzie ci przeszkadzać, jeżeli potowarzysze ci pod prysznicem, prawda?-zacmokał w moją szyję.
Przygryzłam warge modląc się, żeby moje usta były mi posłuszne. Były. Ale głowa kiwnęła.
- To dobrze.-zagrychał, odsuwając się, potem pociągnął mnie do środka kabiny.- Jesteś spięta.-zauważył, pocierając moje ramiona.
- Martwię się o dzieci.-odparłam wymijająco, co ja szczęście kupił.
- Są u sąsiadki, pewnie jeszcze śpią. Nie masz się czego obawiać.-zapewnił, przytulając mnie do siebie.
Whoa.
Byłam zaskoczona, że nie chce się ze mną kochać, a tylko przytulać.
Ale to dobrze. Nie muszę się martwić, że zwrócę wczorajszą kolację podczas seksu.
- Może się gdzieś wybierzemy, hm?
- Gdzie?
- Nie wiem, ładna pogoda, ciepło, a ja wziąłem wolne.-zaargumentował.
- No dobrze.-zachichotałam uradowana, że w końcu spędzimy czas razem.- Dzieci się ucieszą. Tęsknią za tobą.
- Wiem.-westchnął.- Ale widzisz, jak jest. Plus teraz te plany. Możliwe, że to jedyny taki wolny dzień w tym roku.-powiedział i zagryzł warge zapewne wyczekując mojej reakcji.
A ja jedynie kiwnęłam głową.
- Pojedziemy nad wodospad, co ty na to?
- Wodospad? To w NY jest jakiś wodospad?-zdziwiona odsunęłam się od niego.
- Tak, taki basen na polu. Z resztą zobaczycie jak tam jest. Osobiście bardzo mi się podoba.-uśmiechnął się przekonująco, a mnie to wystarczyło, żeby mu zaufać.
Potem wszystko poszło szybko. Ubraliśmy się, oczywiście pod moją sukienkę założyłam bikini, zebraliśmy dzieciaki i ruszyliśmy w drogę przed południem, aby uniknąć korków. Po drodze wstąpiliśmy do McDonald's po śniadanie.
- Zadowoleni?-mruknął mój facet, gdy wydał dość sporą ilość pieniędzy, bo dzieci uparły się na lody.
Dzieci energicznie pokiwały głowami, a Ranve ciężko westchnął, z czego ja się zaśmiałam. Dalsza droga była bardzo przyjemna. Śmialiśmy się i żartowaliśmy. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Ranve aż tak się rozbawił.
- To tu.-powiedział wjeżdżając na jakiś poboczny, mały parking, gdzie z łatwością znalazł miejsce.
Byłam zachwycona tym, jak to wyglądało. Piękna, zielona góra, a z jej wnętrza wypływający wodospad, który wpada do jeziorka. Dzieci oraz starsi kąpali się w nim, co spowodowało, że nabrałam paniki.
Ja nie umiem pływać.
- Podoba się?-zapytał szatyn stając obok mnie.
Kątem oka zauważyłam, że dzieci pognały go piaskownicy obok basenu.
- Nawet bardzo, ale...-urwałam, zagryzając warge.
- Wiem, że nie umiesz pływać.-zachichotał, owijając rękę wokół moich ramion.
- A jednak mnie tam prowadzisz.-zauważyłam, gdy zaczął ze mną iść w stronę basenu.
- Bo cię nauczę pływać.-powiedział, a ja jęknęła na wyobrażenie sobie tego, jak to będzie wyglądać.
- A dzieci?-starałam się odciągnąć jego uwagę ode mnie i nauki, jaką mi gotuje.
- Bawią się.-odparł krótko, przez co już wiedziałam, że jestem w dupie.
Skończyłam na jego rękach, machając nogami jak głupia, podczas gdy on mnie podtrzynywał za brzuch.
W życiu nie myślałam, że aż tak mi będzie wstyd podczas nauki...
- Zabije cię za to, przysięgam, że obudzisz się jutro bez penisa.-syknęłam po tym, jak próbował (a raczej to zrobił) mnie wrzucić pod wodospad.
- Nie będzie ci go żal?-zaśmiał się podchodząc do mnie przez wodę.
Obserwowałam, jak fale utworzone przez jego ruchy, obijają mu się o wyrzeźbiony tors. Głaskały go po mięśniach, a mnie to podniecało. Nie wiem czemu, ale ja zawsze mam brudne myśli. Nawet gdy Ranve śpi, zdarza mi się wyobrażać sobie jak mnie...
Prychnęłam.
- Nie byłoby dużej straty.
- Okej, to jest to.-westchnął, a następną rzeczą, jaką wiedziałem, było to, że się na mnie rzucił i zaczął łaskotać.
Wieczorne godziny upłynęły nam w hotelowym pokoju, który musieliśmy wynająć na noc, gdyż auto postanowiło nam odmówić posłuszeństwa.
- Ranve.-zaśmiałam się widząc szatyna, któremu Emily malowała różowe tatuaże na szyi.
Mam tylko nadzieję, że to zmazywalne markery.
- Mamuś?-zagruchał Eddie podchodząc do mnie z klockiem lego w rączce.
- Co synuś?-zapytałam, udając jego dziecięcy głos. Wzięłam go na kolana, bo siedziałam na kanapie.
- A Ranve może dzisiaj spać ze mną?-szepnął do mojego ucha, ale myślę, że szatyn to usłyszał, bo na nas spojrzał.
- Zapytaj go.-odszepnęłam, potem odwzajemniając uśmiech szatyna.
- Okej.-szepnął i zszedł z moich ud, aby podejść nieśmiało do mężczyzny.
Rozczulił mnie ten widok na tyle, że dosłownie czułam łzy pod powiekami.
Zwykle nie jestem taka emocjonalna, ale to zapewne sprawa związana z tym wyjazdem i wspólnym dniem.
- Ranvee?-przeciągnął, patrząc na niego z lekkimi rumieńcami na policzkach.
- Taak?
- A możesz dzisiaj spać ze mną?-ugryzł paluszek po wypowiedzeniu tych słów.
- No nie wiem, a co z mamą?
- Co?
- Będzie samotna.-puścił mi oczko, a ja szeroko się uśmiechnęłam.
- Będziesz?-zapytał blondynek, przenosząc na mnie wzrok, a ja wydęłam warge, udając smutną. Pokiwałam głową.- Czyli nie śpisz ze mną?-spojrzał na szatyna.
- Możemy wszyscy spać przed kominkiem.-wstał, zabierając Emily na swoje ręce, żeby ta mogła dokończyć rysunek prawdopodobnie kwiatuszka.
- Jak? Na ziemi?-zapytałam podchodząc do nich. Pogłaskałam chłopczyka po włoskach i zabrałam go na ręce.
- Zdejme materac z łóżka.-szatyn wzruszył ramionami.- Zamknę kominek i będzie okej.
Wyruszyłam ramionami i skinęłam głową, bo to nie był głupi pomysł. Tak skończyliśmy leżąc we trójkę na Ranve, który chyba się dusił moimi włosami, ale nic nie mówił, więc nie miałam pewności czy jeszcze żyje...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro