1: rozdział 32
Zabawa palcami obijanymi o blat stołu zdawała się być nudna po dziesięciu minutach. Właśnie od tego czasu Ranve czekał aż przyjdzie ktoś, kto go przesłucha, ale nikt nie zdawał się do tego palić. Chyba wszyscy wiedzieli jak to jest z nim gadać, ponieważ dość często bywał na tym komisariacie, ale jako oskarżony, a nie świadek. Wreszcie drzwi się otwarły, a przez nie wszedł wysoki blondyn o brązowych oczach.
W pierwszej chwili Ranve nie poznał kto przed nim stoi, ale gdy tylko mężczyzna się odezwał, szatyn doznał olśnienia.
- Tak, to ja idioto, nie myśl za dużo, bo ci mózg rozjebie.
- JA PIERDOLE, BONE?!
- Nie, Święta Maryja z Nazaretu.-prychnął wstając z krzesła, aby uściskać przyjaciela w braterskim uścisku.- Trochę minęło zanim twoje coś, co nazywasz mózgiem mnie skojarzyło.-stwierdził, przez co szatyn przewrócił oczami.
- Za to ty mnie od razu poznałeś, co?-założył ręce na piersi, patrząc na kumpla z powątpiewaniem. które jak się okazało, było słuszne.
- Szczerze? Nie poznałem cię w ogóle i gdyby nie to, że twoje imię i nazwisko jest w dokumentach, to ja byłbym tu idiotą.-wyznał.
- Ale stary. Ty i policja?-wskazał na jego mundur, w którym wyglądał naprawdę poważnie.
- Też się zdziwiłem.-zaśmiał się.
- Jak to się w ogóle stało?
- No nie wiem. Jakoś nie mogłem zdecydować co ze sobą później zrobić, a uczyć mi się nie chciało, więc studia odpadły już na początku. Pomyślałem, że coś fizycznego było by okej jak dla mnie. Wstąpiłem do wojska, a stamtąd przeszedłem do szkoły policyjnej. Spędziłem tam dwa lata i to mi wystarczyło, żeby zostać wypierdkiem policyjnym, pilnującym parkometrów.-mówił z rozbawieniem.
- A jak znalazłeś się tu? W sensie... Jesteś pełnoprawnym policjantem, nie?
- No tak. Uratowałem taką jedną z pożaru w starej kawiarni i odznaczyli mnie. Potem dostawałem lawiny listów z prośbą o przeniesienie się do różnych posterunków policji. I tak sobie podróżuje od jednego miasta do drugiego.
- Ja cię nie poznaje normalnie.-pokręcił głową, drapiąc się w tył głowy.
- Co nie?-zaśmiał się.- Ale zaraz jebniesz jak ci coś powiem.
- Słucham.-zaśmiał się.
- Mam żonę i dziecko w drodze.
Ranve stał chwilę oniemiały, a potem szczęście jak i niedowierzanie rozpierały go wewnętrznie do tego stopnia, że nie mógł się powstrzymać od napadu śmiechu.
- Kurwa, co się stało?-zapytał przez śmiech.
- Ariana ma na imię i to ta, którą uratowałem z pożaru.-zagryzł wargę oczekując reakcji swojego przyjaciela.
- Ja pieprze.-sapnął, uspokajając swój napad.- Masakra normalnie. Teraz ty jebniesz. Pamiętasz Hailey?
- Trudno zapomnieć kogoś, dzięki komu wzięło się życie na poważnie.
- Jest moją dziewczyną.
- Że...-urwał wpatrując się w szatyna. Przyswajał jego słowa literkę po literce, co trochę trwało.
Aż wreszcie załapał...
- O KURWA JEGO MAĆ PIEPRZONA!
Godzinę później było po przesłuchaniach. Grace i Ranve wyszli z komisariatu z wielkimi uśmiechami, co nie uszło uwadze przechodniom, którzy rzucali im dziwne, podejrzliwe uśmiechy.
- Grace!
Kobieta zatrzymała się przed samochodem, tak samo jak Ranve i oboje się odwrócili w stronę Drew, który podbiegł do nich, a konkretniej do niej.
- Um, mam wolne w sobotę i pomyślałem, że może chciałabyś się spotkać albo coś.-powiedział, będąc lekko zaróżowionym na policzkach. Przygryzł wargę i podrapał się w kark, czując presję oraz to, że wychodzi na idiotę przed kobietą, w której się zauroczył.
- Tak, jasne. Czemu nie?-uśmiechnęła się szeroko, bo w duchu liczyła na coś takiego ze strony jakiegokolwiek mężczyzny, który nie zwraca uwagi tylko na jej wygląd, a miała pewność, że Drew taki nie jest, bo w tamtej chwili jej makijaż był w rozsypce przez wcześniejszy płacz, włosy porozrzucane przez wiatr, a strój pomięty i ogólnie wygląd nie zachwycał.
- Tak? To super. Um, masz mazak? Mogłabyś zapisać mi swój numer.
- O, jasne.-powiedziała i zaczęła szukać jakiegoś długopisu w torebce. Wreszcie znalazła zielony zakreślacz, którym zapisała swój numer telefonu na przedramieniu mężczyzny.
- Dziękuję i mam nadzieję do soboty.-rzucił odchodząc tyłem w stronę wejścia do komisariatu.
- Do soboty.-potwierdziła z uśmiechem.
Drew uśmiechnął się jeszcze szerzej i zagryzł wargę, odbiegając do budynku. Grace cała w skowronkach spojrzała na Ranve, który poruszył sugestywnie brwiami. Blondynka przewróciła oczami w pełni rozbawiona.
- ZACK!
- CZEGO SIĘ DRZESZ?!
- PRZYJDŹ TU, NIE BĘDĘ SIĘ WYDZIERAĆ NA CAŁY BLOK DO CHOLERY!
- IDĘ!
Mężczyzna wstał z kanapy i pokierował swoje wciąż niemrawe kroki do sypialni, gdzie blondynka usiłowała dosięgnąć książkę z półki, ale nie była w stanie tego zrobić nawet z pomocą krzesła, które sobie podstawiła.
- Pomóż-poprosiła, usiłując jak najbardziej wyciągnąć rękę w górę, ale wyszło z tego tyle, że lekko ją sobie naciągnęła.
- Złaź kruciaku.
- Nie moja wina, że nie każdy ma dwa metry, jak ty.-zeszła z krzesła i założyła ręce na piersi, patrząc jak Zack bez problemu ściąga książkę i ją jej podaje.- Dzięki.-przytuliła lekturę do swojej piersi.
- Kiedy wraca Ranve?
W tym momencie drzwi do mieszkania się otwarły, a przez nie wszedł uradowany szatyn z zacieszem na pół twarzy.
- Cześć rodzinko, wróci-czemu masz rozwalony ryj i mnie straszysz?-zapytał wskazując na twarz przyjaciela.
- Bo cię nie lubię.-wystawił mu język, a szatyn przewrócił oczami.- Pobiłem się dziś rano.-mówił, kierując się na kanapę, gdzie położył swoje wciąż zobolałe ciało.
- Z kim, gdzie i dlaczego?-zapytał, całując swoją dziewczynę w czoło jako powitanie, na co kobieta się uśmiechnęła.
- Z moim kumplem, w drzwiach jego domu, a czemu? Bo go nieświadomie obraziłem.
- Tylko ty potrafisz oberwać za takie coś.-stwierdził szatyn z uśmiechem.- A jesteś tu bo?
- Bo twoja kobieta mnie przytargała za koszulkę, to wszedłem, bo pomyślałem, że jak odmówię, to mnie pobije albo zgwałci. Kto wie? Małe to to i niebezpieczne. Do tego wszędzie wlezie.
Ranve wybuchnął śmiechem, w który popadła również Hailey.
- Apropo, skarbie.-zwrócił się do blondynki, obejmując ręką jej ramię.- Dzisiaj wieczorem przyjdzie do nas mój stary przyjaciel z żoną, okej?
- Jasne.-wzruszyła ramieniem.- W takim razie powinnam zabrać się za gotowanie.-westchnęła.- O której dokładnie przyjdą?
- Nie wiem, pewnie koło szóstej.-wzruszył ramionami, chowając ręce w kieszenie swoich spodni.- Nie spiesz się, kochanie. I tak pewnie więcej będziemy rozmawiać niż jeść.-stwierdził.- A no i wino trzeba załatwić, bo chyba już nie ma, nie?
- Ostatnio wypiliśmy.-rzuciła z kuchni.
- Alkoholiki.-mruknął Zack ze swojego miejsca.
Ranve usiadł na podłokietniku od kanapy i spojrzał w podłogę.
- Tak tylko pijamy czasem.
- A potem do łóżka, co?-zaśmiał się.
- Nie. Wiesz, staramy się trochę odbudować to, co między nami było. A takie wieczorne rozmowy przy winie pomagają.
- Serio?-spojrzał na niego.
- Mhm.-pokiwał głową.- Szczere rozmowy plus odrobina alkoholu, przytulanki, pocałunki i ogólnie te inne rzeczy, sprawiają, że jesteśmy bardziej na siebie otwarci i chętniej wymieniamy się sekretami, wspomnieniami i innymi tego typu rzeczami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro