Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: rozdział 27

Ranve wszedł do sali, gdzie mały blondyn leżał na łóżku przyszpilony do materaca i kroplówek oraz różnych innych przyżądów.

- Ranve!-krzyknął uradowany chłopczyk, kiedy tylko szatyn pojawił się w polu jego widzenia.
Mężczyzna uśmiechnął się podchodząc do łóżka, przy którym usiadł na krześle, jakie sobie przysunął.

- Cześć młody.-poczochrał malucha po włoskach, które przez leki podawane dziecku nabrały na twardości.- Jak się czujesz?

- Dobrze. Co masz?-spojrzał na batonika w ręku mężczyzny.

Dało się zobaczyć ten blask w oczach Eddiego na widok czegoś słodkiego.

- To?-wskazał na batonika, a młody pokiwał energicznie głową mimo to jaki osłabiony był.- To dla ciebie.-podał mu słodycz, którą dziecko od razu porwało w swoje rączki.

Szatyn patrzył na chłopczyka, kiedy ten zajadał się czekoladą, jakby od tego zależało jego życie. Uśmiech nie miał jak uciec z ust Ranve.

- Dziękuję.-mruknął chłopczyk z pełnymi ustami.

- Nie ma za co.

- A gdzie mamusia?

- Wiesz.-westchnął.- Mamusia źle się czuję i nie może na razie do ciebie przyjść.-uśmiechnął się smutno.- Ale przekaże jej, że się o nią martwisz, dobrze?

- Mhm.-pokiwał głową.- Przyniesiesz mi jeszcze jednego? Proszę!

- Nie mogę.-zaśmiał się.- Pan doktor by mnie udusił.

- Proszę?-nalegał robiąc minę zbitego pieska.

- Skarbie...

- Proszę...

- No dobrze.-poddał się, dzięki czemu dziecko pisnęło uradowane.- Hej, nic nie obiecuje, ale pogadam z panem doktorem w zamian za to, że narysujesz coś dla mamy, deal?-wystawił w stronę małego pięść.

- Deal!-przybił żółwika z szatynem, powodując szerszy uśmiech na jego twarzy.

- To zaraz przyniosę ci kartki i coś kolorowego, okej?-wstał z krzesła.

- A przyjdziesz jeszcze?

- Przyjdę.-pogłaskał go po policzku palcem.- Jesteś dzielny, wiesz?

- Jak Batman?

- Jak Batman i Supermen razem wzięci.-zapewnił uśmiechając się wesoło.

Eddie rozciągnął usteczka w szerokim uśmiechu.

- Teraz idę do mamy, a potem przyjdę, okej?

- Okej.

Z tym słowem Ranve opuścił salę, od razu kierując się w stronę sali, gdzie blodnynka odpoczywała.

- Co z nim?-zapytała na wstępie.

- Mały jest dzielny.-usiadł na skraju łóżka.- Mówi, że dobrze się czuję. Dałem mu batonika. Żebyś widziała jaki miał zaciesz na twarzy.-zaśmiał się, a blodnynka uśmiechnęła.

Hailey położyła dłoń na przedramieniu mężczyzny i delikatnie je ścisnęła.

- Będziesz świetnym ojcem.-zaświadczyła, ale gdy szatyn rzucił jej spojrzenie, zamarła.- Jejku, przepraszam... Ja... Nie o to mi chodziło.

- Wiem.-zaśmiał się.- Może nie będę miał własnych pociech, ale Eddie i Emily mi całkowicie wystarczą.

- Uwielbiają cię.-stwierdziła.- A zwłaszcza Eddie.

- Myślisz?

- Ja to wiem.-zachichotała.- Eddie widzi w tobie superbohatera i najsilniejszego człowieka na ziemi.

- Fajne uczucie. Być dla kogoś super.

- Jesteś dla niego wzorem.

- O nie.-pokręcił głową.- Tym to akurat nie chcę być dla nikogo. Nie jestem i nigdy nie będę dobrym wzorem do naśladowania.

- Ranve, popełniłeś błędy w przeszłości, ale teraz już tego nie robisz.

- Przeciwnie. Cały czas popełniam błędy.

- Na przykład?-westchnęła przymykając na sekundę oczy.

- Pozwoliłem ci do niego wrócić i teraz cierpisz ty no i dzieci. Gdybym...

- Gdybym postawiła się wtedy ojcu nie było by tego wszystkiego, a my nadal byli byśmy razem.-wtrąciła powodując chwilową ciszę między nimi.- Zrozum, że myślenie "Co by było gdyby..." nic nie daje, a tylko dołuje.

- Może masz rację.-przyznał przecierając zmęczoną twarz dłonią.- Co nie zmienia faktu, że to moja wina.

- Ranve...

- Nie, Hailey. To moja wina. Nie wykręce się. Teraz już dość, koniec tematu.

- Dobrze.-westchnęła tym razem ze zrezygnowaniem.- Spałeś cokolwiek?

- Nie, nie mam czasu.

- Prześpij się.

- Nie...

- Proszę.-przerwała mu.- Jesteś zmęczony, widzę to. Prześpij się, połóż obok mnie i odpoczniemy oboje.-uśmiechnęła się nikle, na co szatyn przystał i położył się na łóżku obok kobiety, przytulając ją na łyżeczki.

Wtuliła plecy w jego pierś, a niedługo potem oboje zasnęli. Eddie leżał w swoim łóżeczku, grzecznie czekając na swojego ulubieńca, ale po upływie godziny zrozumiał, że już nie przyjdzie. Drzwi otworzyły się, dając mu nadzieję na to, że Ranve jednak przyszedł, ale to był tylko lekarz, który przyszedł sprawdzić postępy pacjenta.

- Co tam mały, jak się czujemy?-zapytał z uśmiechem, sprawdzając kroplówke dziecka.

- Widział pan Ranve?

- Słucham?-spojrzał na dziecko z niezrizumieniem.

- Ranve, taki wysoki i fajny i ma czarne włosy i...

- Dobrze, mały, zwolnij.-zaśmiał się.- Wiem o kogo ci chodzi. Jest u twojej mamy.-sprawdził czy maluch nie ma temperatury, przykładając mu elektroniczny termometr do czoła.- Czekasz na niego?-zapytał sprawdzając wynik, który okazał się być nieco ponad normę, co nie zdziwiło lekarza, gdyż jedne z leków podawanych Eddiemu miały efekt uboczny w postaci podniesienia temperatury.

- Mhm, miał mi przynieść kredki i kartke, bo miałem narysować coś dla mamusi.

- Wiesz, twój kolega i twoja mamusia teraz rozmawiają, ale chyba mam w swoim gabinecie kolorowe pisaki, chcesz?-zapytał uśmiechając się szeroko.

- Tak!

- Dobrze, to nie uciekaj mi nigdzie. Zaraz przyniosę.-pokierował się do wyjścia i od razu do swojego gabinetu.

Eddie po otrzymaniu kartki papieru z notesa lekarskiego oraz kilku kokorowych mazaków, przystąpił do tworzenia dziecięcej sztuki. W tym samym czasie Ranve obudził się po zaledwie dwóch nie pełnych godzinach snu. Jednak zmęczenie nie dawało o sobie zapomnieć, przez co dziesięć minut mózg szatyna musiał poświęcić na analizę sytuacji. Kiedy tylko mężczyzna skojarzył, że trzyma w ramionach swoją dawną miłość, uśmiechnął się lekko.

- Moja perełka.-szepnął niemalże bezgłośnie, odgarniając z twarzy kobiety blond pasma włosów, które zasłaniały mu widok.- Teraz już wszystko będzie dobrze.-zapewnił całując jej skroń.

- Obiecujesz?

Lekko zdezorientowany Ranve nie mógł odnaleźć się w sytuacji aż po moment, w którym kobieta odwróciła się do niego przodem. Miała nadzieję w oczach i błagała go nimi, aby odpowiedział zadowalająco dla niej.

- Obiecuję.-uśmiechnął się lekko.- Hailey? Zrób coś dla mnie, proszę.

- Tak?

- Zamieszkaj ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro