1: rozdział 25
Rozdział z perspektywy Ranve
Szpitalne korytarze nigdy nie były miłym i przytulnym miejscem. Raczej kojarzyły mi się z bólem, cierpieniem i śmiercią, ale nie mogłem o tym myśleć. W tamtej chwili; siedząc na krześle należącym do rzędu pod ścianą na przeciwko sali, gdzie odbywały się badania Hailey, właśnie wtedy zdałem sobie sprawę jak daleko to wszystko zaszło. Miałem zapomnieć, przemilczeć i uciec, a co z tego wyszło? Przywiązałem się do niej na nowo. Plus Emily i Eddie. Te małe istotki podbiły moje serce już na zawsze. Jedyne, co wiem o stanie zdrowia Eddiego, to to, że przeżyje, ale potrzebuje przeszczepu prawej nerki, która pękła pod naporem uderzeń Petera. A jeżeli chodzi o tego skurwysyna, to miał ta obity pysk, że ratownicy nie poznali go po dowodzie osobistym. Złożyłem zeznania i jestem pewien, że Peter już nigdy nie wyjdzie poza mury więzienia. Emily za to jest w moim domu razem z Grace, która bez wahania zgodziła się zaopiekować dzieckiem. Usłyszałem skrzyp drzwi, przez co uniosłem głowę i napotkałem zmęczone spojrzenie ordynatora. Nie dziwię mu się, że pada z nóg. Jest godzina dwudziesta druga, a ona ma jeszcze dyżur do odpracowania. Sam nie tryskam energią, bo siedze przed tą salą z dwie godziny.
- I co z nią?-zapytałem prostując się, żeby oprzeć plecy o ścianę za mną.
- Cóż.-westchnął, a ja bałem się, że może być źle, albo nawet bardzo źle.- Pani Parker ma liczne siniaki, obicia oraz otarcia, a na szyi byliśmy zmuszeni założyć dwa szwy, ale nie ma jakichś większych obrażeń. A, ma uszkodzony żołądek, raczej bardziej wgnieciony, ale odpowiednia dieta i ćwiczenia załatwią sprawę.-powiedział co chwilę zaglądając do dokumentów, jakie miał w ręce.
- Jest przytomna?-zagryzłem warge w duchu modląc się, aby właśnie tak było.
Musiałem z nią pogadać o tym, o czym sam myślałem przez wiele tygodni. Na szczęście lekarz skinął głową.
- Ale nie może się denerwować.-zatrzymał mnie, kiedy chciałem wejść do sali.
- Rozumiem.
Wpuścił mnie. Zobaczyłem, że blondynka leży na białym, szpitalnym łóżku przypięta do kroplówki. Patrzyła w bok, w okno. Była blada, a jej oczy załzawione, pełne goryczy i bólu. Miałem ochotę przytulić ją do siebie i wyszeptać, że już jest dobrze. Że wszystko będzie dobrze. Usiadłem na skraju jej łóżka i spojrzałem na jej nieobecny wzrok. Dopiero po chwili przeniosła go na mnie.
- Ranve?
Nie mogłem nie zauważyć, że jje głos się łamał i był na granicy szeptu. Ledwo kontrolowany szept, który odbijał się od białych ścian.
- Ale się wplątałaś.-stwierdziłem, jednak uśmiech zagrał mi na ustach, czym uzależnił też ją.
Wyciągnęła do mnie swoje malutkie, chude ramionka, a ja bez zastosowania wtuliłem ją w siebie. Niedługo potem rozpłakała się. Ja zaciągnąłem się zapachem skóry kobiety, którego tak dawno nie czułem. Pamiętam te woń sprzed dwóch lat, kiedy to była moja i tylko moja. Anioł i szatan. Tak żyliśmy.
- Shh, malutka.-pocałowałem jej skroń, kiedy sama kobieta trzęsła się z emocji w moich ramionach.
Proszę, bądź moja
W pewnym momencie zastygła w bezruchu. Myślałem, że śpi, ale okazało się, że Hailey patrzy na mnie swoimi dużymi, niebiesko-zielonymi oczami, które błyszczały przez łzy zastygłe na tęczówkach. Jej piąstki ściskały moją białą koszule tak kurczowo, jakby bała się, że zniknę, jeżeli tylko mnie puści.
- Co z Eddim i Emily?
- Eddie jest stabilny, ma uszkodzoną nerke i potrzebuje przeszczepu, ale tym się nie martw.
- Jak to?-pociągnęła noskiem.
- Zaraz mam badania krwi, żeby sprawdzić czy mogę być dawcą.
Oczy się jej rozszerzyły, a usta uchyliły w szoku. Błądziła swoimi oczami po mojej twarzy, jakbym jej powiedział, że jestem jej ojcem.
- Ale... Ale...
- Nie zabronisz mi, a nawet gdybyś to zrobiła, to ja nie posłucham.
- Nie, tylko... Nie wiem co powiedzieć, Ranve. Chyba tylko dziękuję. Znaczy, w sumie... Dziękuję.-wyjąkała, a ja się cicho zaśmiałem.
- Emily jest w moim domu pod opieką mojej przyjaciółki.
- A... Um, Peter?
- Nim się nie martw. Dostał wpierdol i siedzi za kratkami. Złożyłem zeznania, ale trzeba jeszcze twoje i Eddiego.
Pokiwała głową spuszczając wzrok na podłogę. Widziałem łzy w jej oczach.
- To było takie...-pokręciła głową jakby nie wierzyła w to, co się stało.- Było już dobrze, wszystko było dobrze...
- Spójrz na mnie.-poleciłem, jednak nie doczekałem się żadnej rekacji ze strony blondynki.- Hailey.-ująłem podbródek kobiety między swoje palce i skierowałem jej twarz ku mojej, żeby na mnie spojrzała.
Przeskanowałem twarz Hailey swoim wzrokiem, po czym przyłożyłem dłoń do jej policzka, a ona wtuliła się w nią. Szukała ciepła. Kogoś, kto sprawi, że poczuje się bezpiecznie. Chciałem być tym kimś. Nie ukrywajmy. Pragnąłem tego. To było takie łatwe. Siedzi tu, przede mną, a ja mogę jej powiedzieć, co czuję. Tylko właśnie.
Co czuję?
Druga dłoń objęła jej drugi policzek. Otwarła oczy i odszukała moje tęczówki. Połączyłem nasze czoła, ale nie zerwałem z nią kontaktu wzrokowego.
- Hailey.
- Tak?
- Czemu to wszystko jest takie popieprzone?
- Bo to życie, Ranve. A życie ma cel. Tym celem jest zniszczyć cię do ostatku.
Uśmiechnąłem się lekko na jej słowa, bo choć były smutne, to gdzieś w tyle głosu kobiety dało się słyszeć rozbawienie.
- Dobrze powiedziane.
- Wiesz co?-zamknęła oczy, dzięki czemu mogłem bez skrępowania patrzeć na jej piękną personę.
- Słucham.
- Mam dość.
- Wiem.-szepnąłem i cmoknąłem jej usta.
Spojrzała na mnie spod pół przymkniętych powiek, a ja mogłem dostrzec coś nie zidentyfikowanego w jej oczach.
- Pocałuj mnie.-poprosiła badając wzrokiem moje oczy.
Nie wiele myśląc spełniłem jej prośbę, przyciskając swoje usta do warg blondynki. Szybko pozwoliła mi zasmakować swojego języka, który jak zwykle smakował czymś w rodzaju jagód.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro