Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: rozdział 25

Rozdział z perspektywy Ranve

Szpitalne korytarze nigdy nie były miłym i przytulnym miejscem. Raczej kojarzyły mi się z bólem, cierpieniem i śmiercią, ale nie mogłem o tym myśleć. W tamtej chwili; siedząc na krześle należącym do rzędu pod ścianą na przeciwko sali, gdzie odbywały się badania Hailey, właśnie wtedy zdałem sobie sprawę jak daleko to wszystko zaszło. Miałem zapomnieć, przemilczeć i uciec, a co z tego wyszło? Przywiązałem się do niej na nowo. Plus Emily i Eddie. Te małe istotki podbiły moje serce już na zawsze. Jedyne, co wiem o stanie zdrowia Eddiego, to to, że przeżyje, ale potrzebuje przeszczepu prawej nerki, która pękła pod naporem uderzeń Petera. A jeżeli chodzi o tego skurwysyna, to miał ta obity pysk, że ratownicy nie poznali go po dowodzie osobistym. Złożyłem zeznania i jestem pewien, że Peter już nigdy nie wyjdzie poza mury więzienia. Emily za to jest w moim domu razem z Grace, która bez wahania zgodziła się zaopiekować dzieckiem. Usłyszałem skrzyp drzwi, przez co uniosłem głowę i napotkałem zmęczone spojrzenie ordynatora. Nie dziwię mu się, że pada z nóg. Jest godzina dwudziesta druga, a ona ma jeszcze dyżur do odpracowania. Sam nie tryskam energią, bo siedze przed tą salą z dwie godziny.

- I co z nią?-zapytałem prostując się, żeby oprzeć plecy o ścianę za mną.

- Cóż.-westchnął, a ja bałem się, że może być źle, albo nawet bardzo źle.- Pani Parker ma liczne siniaki, obicia oraz otarcia, a na szyi byliśmy zmuszeni założyć dwa szwy, ale nie ma jakichś większych obrażeń. A, ma uszkodzony żołądek, raczej bardziej wgnieciony, ale odpowiednia dieta i ćwiczenia załatwią sprawę.-powiedział co chwilę zaglądając do dokumentów, jakie miał w ręce.

- Jest przytomna?-zagryzłem warge w duchu modląc się, aby właśnie tak było.

Musiałem z nią pogadać o tym, o czym sam myślałem przez wiele tygodni. Na szczęście lekarz skinął głową.

- Ale nie może się denerwować.-zatrzymał mnie, kiedy chciałem wejść do sali.

- Rozumiem.

Wpuścił mnie. Zobaczyłem, że blondynka leży na białym, szpitalnym łóżku przypięta do kroplówki. Patrzyła w bok, w okno. Była blada, a jej oczy załzawione, pełne goryczy i bólu. Miałem ochotę przytulić ją do siebie i wyszeptać, że już jest dobrze. Że wszystko będzie dobrze. Usiadłem na skraju jej łóżka i spojrzałem na jej nieobecny wzrok. Dopiero po chwili przeniosła go na mnie.

- Ranve?

Nie mogłem nie zauważyć, że jje głos się łamał i był na granicy szeptu. Ledwo kontrolowany szept, który odbijał się od białych ścian.

- Ale się wplątałaś.-stwierdziłem, jednak uśmiech zagrał mi na ustach, czym uzależnił też ją.

Wyciągnęła do mnie swoje malutkie, chude ramionka, a ja bez zastosowania wtuliłem ją w siebie. Niedługo potem rozpłakała się. Ja zaciągnąłem się zapachem skóry kobiety, którego tak dawno nie czułem. Pamiętam te woń sprzed dwóch lat, kiedy to była moja i tylko moja. Anioł i szatan. Tak żyliśmy.

- Shh, malutka.-pocałowałem jej skroń, kiedy sama kobieta trzęsła się z emocji w moich ramionach.

Proszę, bądź moja

W pewnym momencie zastygła w bezruchu. Myślałem, że śpi, ale okazało się, że Hailey patrzy na mnie swoimi dużymi, niebiesko-zielonymi oczami, które błyszczały przez łzy zastygłe na tęczówkach. Jej piąstki ściskały moją białą koszule tak kurczowo, jakby bała się, że zniknę, jeżeli tylko mnie puści.

- Co z Eddim i Emily?

- Eddie jest stabilny, ma uszkodzoną nerke i potrzebuje przeszczepu, ale tym się nie martw.

- Jak to?-pociągnęła noskiem.

- Zaraz mam badania krwi, żeby sprawdzić czy mogę być dawcą.

Oczy się jej rozszerzyły, a usta uchyliły w szoku. Błądziła swoimi oczami po mojej twarzy, jakbym jej powiedział, że jestem jej ojcem.

- Ale... Ale...

- Nie zabronisz mi, a nawet gdybyś to zrobiła, to ja nie posłucham.

- Nie, tylko... Nie wiem co powiedzieć, Ranve. Chyba tylko dziękuję. Znaczy, w sumie... Dziękuję.-wyjąkała, a ja się cicho zaśmiałem.

- Emily jest w moim domu pod opieką mojej przyjaciółki.

- A... Um, Peter?

- Nim się nie martw. Dostał wpierdol i siedzi za kratkami. Złożyłem zeznania, ale trzeba jeszcze twoje i Eddiego.

Pokiwała głową spuszczając wzrok na podłogę. Widziałem łzy w jej oczach.

- To było takie...-pokręciła głową jakby nie wierzyła w to, co się stało.- Było już dobrze, wszystko było dobrze...

- Spójrz na mnie.-poleciłem, jednak nie doczekałem się żadnej rekacji ze strony blondynki.- Hailey.-ująłem podbródek kobiety między swoje palce i skierowałem jej twarz ku mojej, żeby na mnie spojrzała.

Przeskanowałem twarz Hailey swoim wzrokiem, po czym przyłożyłem dłoń do jej policzka, a ona wtuliła się w nią. Szukała ciepła. Kogoś, kto sprawi, że poczuje się bezpiecznie. Chciałem być tym kimś. Nie ukrywajmy. Pragnąłem tego. To było takie łatwe. Siedzi tu, przede mną, a ja mogę jej powiedzieć, co czuję. Tylko właśnie.

Co czuję?

Druga dłoń objęła jej drugi policzek. Otwarła oczy i odszukała moje tęczówki. Połączyłem nasze czoła, ale nie zerwałem z nią kontaktu wzrokowego.

- Hailey.

- Tak?

- Czemu to wszystko jest takie popieprzone?

- Bo to życie, Ranve. A życie ma cel. Tym celem jest zniszczyć cię do ostatku.

Uśmiechnąłem się lekko na jej słowa, bo choć były smutne, to gdzieś w tyle głosu kobiety dało się słyszeć rozbawienie.

- Dobrze powiedziane.

- Wiesz co?-zamknęła oczy, dzięki czemu mogłem bez skrępowania patrzeć na jej piękną personę.

- Słucham.

- Mam dość.

- Wiem.-szepnąłem i cmoknąłem jej usta.

Spojrzała na mnie spod pół przymkniętych powiek, a ja mogłem dostrzec coś nie zidentyfikowanego w jej oczach.

- Pocałuj mnie.-poprosiła badając wzrokiem moje oczy.

Nie wiele myśląc spełniłem jej prośbę, przyciskając swoje usta do warg blondynki. Szybko pozwoliła mi zasmakować swojego języka, który jak zwykle smakował czymś w rodzaju jagód.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro