Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: rozdział 19

- Ja pierdole.-było pierwszym, co powiedział następnego dnia zaraz po obudzeniu się. To wtedy zdał sobie sprawę, że jest godzina dziewiąta czternaście, a on jest spóźniony i w dupie.

Jeszcze nigdy się tak szybko nie zebrał jak tego ranka. Ubieranie spodni, koszuli czy krawata zajęło mu zaledwie dwie minuty, a mycie zębów i golenie się, dziesięć. Śniadanie sobie odpuścił. Od razu wybiegł z pokoju i pokierował się do sali konferencyjnej, gdzie miało się odbyć przedstawienie marek oraz produktów i aukcji. Zauważył Grace stojącą przy jego szefie.

- Mam przesrane.-mruknął pod nosem kierując się w ich stronę już spokojnym, dostojnym, aczkolwiek przyspieszonym tempem.

- Och, wstałeś.-zawołał szef, gdy Ranve stanął przed nimi z opuszczoną głową.

Grace patrzyła na niego ze współczuciem, kiedy zauważyła, że szatyn kuli się pod spojrzeniem swojego szefa.

- Wiesz, że zabrałem cię tu do pracy, a nie na wypoczynek?-uniósł brew, a mężczyzna oblizał usta i pokiwał głową nadal patrząc w ziemię.- Niech mi się to nie powtórzy, jasne?

- Tak, szefie.-odparł.

Prezes odszedł sprawdzić czy wszystko jest gotowe, a Ranve westchnął czując na sobie wzrok Grace. Kobieta jeszcze nigdy nie widziała, żeby szatyn tak się bał jakiegokolwiek człowieka. Zawsze to on był tym ważnym i groźnym, a teraz? Teraz to on jest ofiarą, a prezes łowcą.

- To takie dziwne.-powiedziała Grace, zakładając ręce na piersi.

- Co dziwne?-spojrzał na nią nie do końca rozumiejąc jej słowa.

- No ta cała sytuacja. Boisz się go tak, jakby mógł jednym ruchem pozbawić cię głowy.

- Bo on może jednym ruchem pozbawić mnie głowy, Grace.-przewrócił oczami, odchodząc w stronę swojego stanowiska, gdzie już leżała teczka z aktami oraz projektem, który dzisiaj miał być przedstawiony.

Grace nie odpuszczała i szła za nim. Robiła to głównie dlatego, że nie miała pojęcia co robić i gdzie iść. Wolała trzymać się blisko swojego szefa, albo przyjaciela.

- Czyli teraz to on jest tym władczym?-oparła się bokiem o ścianę, patrząc na szatyna, który sprawdzał czy wszystkie dokumenty są właściwie poukładane i na swoim miejscu.

- Jest właścicielem tej firmy, więc tak, on jest tym władczym.-spojrzał na nią z lekkim uśmiechem na twarzy.- Nie masz co robić?-uniósł brew.

- Nie bardzo wiem co mam robić.

- Pozaznaczaj mi moje kwestie w tych dokumentach.-podał jej plik dokumentów spięty spinaczem.- A potem naucz się swoich, nie ma ich dużo.-powrócił do poprzedniej czynności.

Grace westchnęła, przeczesując włosy, po czym usiadła na krześle, wzięła mazak z teczki szatyna i przystąpiła do wypełniania swoich obowiązków. W pewnym momencie uniosła wzrok znad papierów i wtedy serce się jej zatrzymało.

- Ranve?-mruknęła wciąż patrząc na starszego, siwego mężczyznę rozmawiającego z prezesem firmy szatyna.

- Hm?

- Czy to Les Wexner?

Ranve spojrzał na nią zdziwiony, a następnie spojrzał przez swoje ramię. Rzeczywiście stał tam prezes zarządu Victoria's Secrets, Les Wexner. Grace od zawsze miała świra na punkcie tej marki i kochała się w ich bieliźnie oraz ubraniach, Ranve niejednokrotnie ściągał z niej koronkowe kostiumy bieliźniane z VS. Podobało mu się to, jak kobieta się w nich prezentuje.

- A tak, to on.-powiedział powracając wzrokiem do dokumentów.

- Jezus Maria, co on tu robi?

- No nie wiem, może inwestuje? Chociaż to dziwne, że na panelu inwestorów się w coś inwestuje, nie?-spojrzał na nią z kpiną w oczach, za co ta trzepnęła go dokumentami w ramię, a on się z tego zaśmiał.

- Jesteś taki dziecinny, o mój Boże.-przewróciła oczami.

- Takiego mnie kochasz, mała.-puścił jej oczko.

- Mała, to jest twoja pała.

- O, przesada.-wymierzył w nią palcem próbując się nie roześmiać.- Poczekaj na noc, nie będziesz mogła siedzieć przez dwa tygodnie na tyłku.

Cmoknęła go w powietrzu, wracając do pracy. Pół godziny później zaczęło się sprzątanie, dlatego Grace, Ranve oraz ich szef wybrali się na lunch do bufetu hotelowego. Zasiedli przy jednym stoliku, ale prezes był zajęty swoim telefon, więc nie dało się z nim porozmawiać. Za to Grace i Ranve wykorzystali ten czas na rozmowę.

- To znaczy, że nie będziemy mieć czasu na spróbowanie tutejszego wina?-zapytała kobieta patrząc na szatyna, podczas gdy jej palce bawiły się rurką od owocowego koktajlu.

- Nie bardzo, ale możemy kupić jakieś i po przylocie do domu spróbujemy.-odparł gapiąc się bezmyślnie na swojego szefa, pochłoniętego smsowaniem na smartfonie.

- Może być.-wzruszyła ramionami.- Boże.-odchyliła się na oparciu kanapy, na której siedziała razem z Ravne, bo szef siedział na przeciwko nich.- Jestem taka głodna.

- A ja niewyspany...

- A ja zmęczony waszym marudzeniem.-wtrącił szef, na co oboje na niego spojrzeli, aczkolwiek nawet na nich nie spojrzał znad ekranu.

W tym samym czasie Hailey była na mieście razem z dziećmi, które opychały się lodami gałkowymi, jakie mama kupiła im, żeby czymś je zająć, podczas gdy ona sama trzymała oboje dzieci za rączki, idąc w stronę kafejki, gdzie miała spotkać się ze swoim mężem. Uśmiechnęła się widząc go zajętego patrzeniem w bok. Siedział na polu, przy stoliku i czekał.

- Hej.-powiedziała blondynka, kiedy była już przy stoliku razem z dziećmi.

Peter spojrzał na nią i uśmiechnął się przenosząc wzrok na dzieci, które jednak bardziej wolały się zajadać  lodami niż przywitać z ojcem.

- Cześć.-wstał i obszedł stół, chcąc przywitać się z żoną cmoknięciem w usta, jednak ta obróciła głowę tak, aby jego usta wylądowały na jej policzku.

Peter mógł tylko westchnąć. Przykucnął przy dzieciach i uśmiechnął się do nich promiennie.

- Co tam szkraby?-zagadał, delikatnie stukając palcem w nosek Emily, na co dziewczynka zachichotała uroczo, wywołując tym większy uśmiech na twarzy taty.- A ty co, młody?-zwrócił się do Eddiego.- Smakują lody?-wskazał palcem na czekoladowe lody w rożku, ktore dziecko trzymało jedna rączką.

Eddie pokiwał głową. Peter wstał i spojrzał na blondynkę.

- Jesteś piękna, wiesz o tym?-wyciągnął dłoń, żeby zaczesać jej włosy za ucho, ale ona wzdrygnęła się i odsunęła od niego w odruchu.- Przepraszam.-wychrypiał, po czym zagryzł wargę, chowając dłonie w kieszenie swoich spodni.- Małe kroczki, pamiętam.-przypomniał sobie.

Hailey uśmiechnęła się słabo.

- Dzieciaki, patrzcie kto tam jest!-brunet wskazał na maskotkę minionka rozdającą baloniki.

Dzieciom zaświeciły się oczy. Potem pognały do maskotki jak sarenki.
Hailey i Peter usiedli przy stoliku na przeciwko siebie.

- Mów co u ciebie.-powiedział łapiąc jej dłonie w swoje.

- Um, w sumie nic nowego.-wzruszyła ramieniem.- To samo mieszkanie, to samo życie i ta sama ja.-uśmiechnęła się.- A ty? Coś nowego?

- Jedna rzecz.-odwzajemnił jej grymas.- Postałem podwyżkę.

- To świetnie.

- Tak, i planuję już co z nią zrobię.

- Opowiadaj.-powiedziała podekscytowana.

- Mam w planach kupić nowe mieszkanie.

- Super.-wyszczerzyła się.

- I chcę, żebyś ty i dzieci wprowadzili się tak razem ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro