1: rozdział 11
Następnego dnia dzieci zostały odwiezione przez Ranve do przedszkola, które mieściło się po drodze do pracy mężczyzny. Hailey w tym czasie pojechała zwiedzić mieszkanie, z którego właścicielem umówiła się na dziewiątą.
- No więc proszę pani, tu jest salon, nie jest duży, ale myślę, że jeżeli by go ładnie przystroić i nieco w niego zainwestować, to zrobi się na prawdę potulne miejsce.-powiedział blondyn mierząc wzrokiem twarz zafascynowanej kobiety, która z uwagą oglądała każdy zakamarek pokoju.
W pomieszczeniu nie było nic oprócz pomarańczowych paneli podłogowych, białych ścian i okna zaraz na przeciwko wejścia.
- Za to kuchnia myślę, że może panią zainteresować.-powiedział wskazując na białe drzwi zaraz po lewej stronie.
Przeszli do pomieszczenia za drzwiami, którym okazała się być kuchnia.
- Mała, ale ma swój urok. Najlepiej jest urządzić ją minimalistycznie, ponieważ no tak jak pani widzi, nie jest to jakiś gigant.
Takie same panele jak w salonie, niebieskie ściany i kafelki ścienne na prawej ścianie, to w sumie tyle, co mieściło się w tym pomieszczeniu. Małe okienko na świat umieszczone po prawej stronie dawało delikatną poświatę, która odbijała się w panelach.
- Jeżeli mogę coś doradzić, to najlepiej jest ustawić lodówke w tym miejscu.-wskazał na kąt po lewej stronie okna.
Kobieta tylko pokiwała głową. Tym czasem Ranve siedział w swoim biurze po uszy zawalony dokumentami, które podesłała mu jego nowa sekretarka, Virginia. Mężczyzna nie miał pojęcia za co się zabrać, ale z czasem wpadł w trans i załatwiał sprawę za sprawą. Szło mu dobrze aż w końcu dwie godziny po rozpoczęciu pracy skończył. Odchylił się na krześle w tył i splótł palce na tyle swojej głowy ze światem powietrza wypuszczonego ze swoich ust.
- Panie Collins.-mruknęła sekretarka wystawiając głowę zza drzwi.
- Błagam cię, Vig, żadnych papierów.-jęknął mając serdecznie dość pracy na dziś.
Kobieta zachichotała zamykając za sobą drzwi, po czym podeszła z uśmiechem do biurka mężczyzny i położyła na nim filiżankę czarnej kawy. Ranve spojrzał na naczynie zdezorientowany, a potem przeniósł pytające spojrzenie w oczy kobiety.
- Pomyślałam, że skoro pan tak ciężko pracuje, to przyda się panu coś na rozbudzenie.-powiedziała wzruszając lekko ramionami.
- Vig, nie wiem skąd pochodzisz, ale jeżeli robią tak takie jak ty, to się tam przeprowadzam.-wychrypiał sięgając po filiżankę, aby zaciągnąć się świeżym smakiem oryginalnej kawy.
- Kanada jest dość daleko.-zachichotała.
- M, więc kanadyjka. Szczerze? Nie wyglądasz.-przyznał mierząc kobietę od stóp do głowy.
Zdecydowanie spodobało mu się jak prezentowała się postawa kanadyjki w pastelowo-żółtych szpilkach, a elegancji i szyku dodawała jej matowa sukienka w miętowym kolorze. Włosy miała ścięte do ramion i w kolorze rdzy, co pasowało do zieleni jej oczu oraz różnych błyskotek jakie miała na sobie kobieta.
- Te włosy, to farba, a oczy mam po tacie.-wyjaśniła zeczesując kosmyk włosów za ucho.
- Tata francuz?
- Oh, tak, skąd pan wiedział?
- Masz akcent.-mruknął odkładając pół pustą filiżankę na biurko.- Do tego twój styl cię zdradza. Pastele i te żywe kolory.-oparł się łokciami na blacie biurka.
- A czemu tata?
- Słucham?
- Powiedziała pan "tata", a równie dobrze to mogła być mama z francji.
- Nie wiem czemu tak powiedziałem, zgadywałem.
- Ma pan dobrą intuicje.
- A ty za duże umiejętności, żeby tu stać i gadać ze mną o takich rzeczach. Idź przynieś mi resztę tego cholerstwa.-westchnął przeciągając się na krześle.
- Jest pan pewien?-uniosła brew uśmiechając się zaczepnie, co wywołało uśmiech na ustach szatyna.
- Tak, na pewno. Do odważnych świat należy!-zawołał z uśmiechem.
Sekretarka wyszła z uśmiechem na twarzy, a Ranve pokręcił rozbawiony głową. Hailey wróciła do domu i od razu zaczęła przygotowania do obiadu. Zdecydowała, że tym razem zrobi kurczaka, którego specjalnie kupiła po drodze do domu.
- Pan prezes wrócił.-mruknęła na tyle głośno, aby ten kto właśnie otwarł drzwi ją usłyszał.
W progu kuchni stanął zdziwiony Zack.
- A-a kim pan jest?-zapytała wycierając brudne od papryki w proszku dłonie o fartuszek, który pierwotnie należał do Ranve.
- O to samo chciałabym zapytać ciebie.-mruknął wskazując palcem na kobietę.
- Jestem Hailey i...
- O kurwa.
Przyłożył dłonie do swojej głowy będąc zszokowanym całą tą sytuacją.
- Ale kim pan jest i czemu pan tu w ogóle wszedł?
- J-ja jestem Zack, przyjaciel Ranve. T-ty jesteś ta Hailey? W sensie Parker?
- Tak, Ranve ci o mnie mówił?
- No... Co ty tu robisz?
- Uh, mieszkam chyba.
- Że na stałe?
- Nie, najdalej za tydzień się wyprowadzę.
- Ja jebie. Od kiedy ty tu jesteś? I czemu w ogóle?
Po opowiedzeniu całej historii Zackowi, Hailey wróciła do gotowania obiadu, a brunet siedział w ten czas na kanapie i pisał wiadomości do Ranve.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro