1: rozdział 1
Rozdział pisany z perspektywy Ranve
Koło północy zacząłem przysypiać nad dokumentami dotyczącymi naszego budżetu oraz innych tego typu informacji. Miałem szczerze dość pracy, ale zostały mi jeszcze dwie teczki do opracowania, które olałem mając w głowie to, że Grace zrobi to za mnie. Zawsze dokańczała formalności, których ja nie byłem w stanie lub nie miałem ochoty wypełniać.
Pomimo jej zapędów seksualnych jest dobrą pracownicą i potrafi wykonywać polecenia, jakie się jej powierza. Za to ją cenie, no i za tyłek też. Nie ukrywajmy, że ma co pokazać, a ja tym samym mam czym się zrelaksować podczas pracy.
Potrząsnąłem głową ocucając się ze snu, który w połowie nade mną zapanował. Kiedy kompletnie się wybudziłem, wstałem rozpinając guzik od swojego garnituru i wziąłem kluczyki z blatu. Pomaszerowałem do wyjścia.
Młody kasjer oczywiście zasnął w komicznej pozycji opierając się łokciem o kasę. Miał rozdziabione usta, a okulary zwisały mu z czubka nosa.
Parsknąłem śmiechem na ten widok, za którym dałbym się pokroić, aby móc to zobaczyć jeszcze raz. Podszedłem do niego powoli, aczkolwiek z klasą i stanąłem przed ladą z złożonymi rękami na piersi.
- Witebski! - krzyknąłem, przyjmując poważna postawę kierownika. Zawał murowany. On się mnie boi jak kurs lisa.
Chłopak zerwał się natychmiast, poprawiając swoje okulary i orientując się w sytuacji. Zbladł, gdy uświadomił sobie kto przed nim stoi i na czym go przyłapał.
- T-tak P-pa-panie kie-kierowniku? - wyjąkał trzęsąc się ze strachu, z czego bylem zadowolony.
- Śpisz w robocie? - uniosłem brew patrząc na niego pogardliwie, jednak moje wnętrze tarzało się ze śmiechu.
- N-nie.
- Okłamujesz mnie na dodatek. Świetnie, za kogo ty mnie masz? - spojrzałem na niego od stóp do głów. Mój wzrok był tak pogardliwy, że sam bym się zacząć siebie bać. Gdybym nie był mną.
- T-to nie t-ak! - bronił się. - J-ja po prostu... Nie spałem w nocy, prze-przepraszam.
- Kiedy się idzie na rano do roboty, to się nie pieprzy pół nocy z laską - prychnąłem. Był prawiczkiem, widać to było po nim. Zrobił się czerwony jak burak.
- Nie, nie - pokręcił głową. - Ja nie...
- Dobra tam, nie tłumacz się - machnąłem obojętnie ręką odchodząc w stronę wyjścia. - Mam ciekawsze rzeczy do słuchania - mruknąłem opuszczając budynek.
W domu byłem na drugą rano, gdyż nocne korki nie dawały za wygraną. Normalny człowiek zapewne wściekałby się w takim potężnym korku, ale ja słynąłem ze swojej cierpliwości.
Po prostu miałem co robić w ten czas oczekiwania - SMSowanie ze znajomym z szefostwa. W momencie, gdy otworzyłem drzwi do mieszkania, zostałem brutalnie napadnięty przez bandziora. Włochaty, wielki bandzior. Z pyskiem i ogonem.
- Taśka - sapnąłem usiłując zrzucić z siebie futrzaka, jednak ona warzy ode mnie znacznie więcej i łatwo przygważdża mnie do ściany za każdym razem, kiedy wracam z pracy. - Cholera, Taśka! - odepchnąłem zwierzaka, dzięki czemu mogłem chwile odsapnąć od jej lizania. - Jesteś coraz cięższa, cwaniaku - poczochrałem miękkie futro suki, po czym wszedłem do mieszkania i zamknąłem drzwi za futrzakiem. - No ładnie - mruknąłem widząc drugiego zwierza na czarnej, skórzanej kanapie w salonie. - A ty co, Boxer? - podszedłem do niego. - Co ty sobie myślisz? Że wylinisz się na kanapie i właściciel posprząta, tak? - ukląkłem przed kanapą, po czym zacząłem go pieścić po brzuchu, co zawsze na niego działało.
Kochałem ich puszyste futerka, które błyszczały sprawiając mi wiele radości przy czochraniu ich. One były jednym z moich spełnionych marzeń, gdyż zawsze chciałem mieć dwa psy rasy Husky.
Przywiązałem się do nich, a one do mnie i tak się stało, że żyć bez siebie nie możemy.
Zaśmiałem się patrząc jak oboje zjadają się karmą, którą wsypałem im przed chwilą do misek.
- Dobranoc - pożegnałem się z nimi uśmiechem. Nie spały ze mną na łóżku. Bez przesady. Sypialnia była tylko dla mnie.
Odszedłem do białych drzwi, za którymi mieściła się sypialnia urządzona w ciepłych kolorach. To znaczy matowo-czerwone ściany, meble w kolorze wiśni, łóżko z czarną ramą oraz purpurowym posłaniem. Do tego ozdoby takie jak czerwone świeczki, lampki nocne czy dywany.
Wystrój zawdzięczam mojej architektce wnętrz, która odwaliła moim zdaniem dobry kawał roboty. Zadbała nawet o wygodę i praktyczność łazienki, która była dołączona do sypialni, abym nie musiał chodzić po salonie w samych bokserkach, co i tak robiłem.
Za to goście mieli osobą łazienke, której drzwi mieściły się w salonie. Byłem wymęczony dniem pełnym emocji, różnych przeżyć, dlatego od razu rozebrałem się do samych bokserek i położyłem się na łóżku, nie przykrywając mojego ciała kołdrą.
Sen przyszedł mi szybko, jednak nigdy nie pamiętam co mi się śni, ale nie jest mi taka wiedza potrzebna do życia. Jak zwykle w sobotę oczy otworzyłem w godzinach południowych.
Westchnąłem obracając głowę w bok, gdzie ujrzałem okno, za którym pogoda dopisywała słońcem. Przejechałem dłonią po swojej nagiej klatce piersiowej, a drugą dłoń ułożyłem obok głowy, myśląc o tym, co mam dzisiaj w planach.
Wyszło na to, że sporo muszę zrobić. Wiedząc, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, a ja obudziłem się około godziny czternastej, podniosłem się z łóżka, co przyszło mi bardzo trudno.
Poprawiłem swoje bokserki kierując się w stronę toalety. Stanąłem przed umywalką i spojrzałem w swoje odbicie w lustrze, dzięki czemu zauważyłem swoją niesforną fryzurę, czerwone, podkrążone oczy i bladą cerę.
Zdecydowanie widać było po mnie przepracowanie, które lekceważyłem twierdząc, że odpoczne na urlopie, który jednak nigdy nie nastąpił.
Przeczesałem włosy wzdychając, a następnie wziąłem się się za mycie twarzy oraz zębów. Szybko jednak stwierdziłem, że aby doprowadzić się do stanu użytku, potrzeba mi prysznica, najlepiej zimnego.
To zawsze stawiało mnie na nogi i pobudzało chęci do działania. Ubrałem na siebie czyste bokserki, sportowe dresy oraz buty i tak zapiąłem swoje psiaki na smycze.
Poszedłem z nimi pobiegać jak co weekend. Ulice Nowego Jorku były dla mnie czymś niezwykłym, czymś, co można zwiedzać całe życie, ale i tak pod koniec naszego żywota okazuję się, że istnieje parę ulic, które pozostały przez nas nieodkryte.
Za każdym razem wbiegałem w inne uliczki, zakręty i ścieżki, aczkolwiek nadal nie miałem dość. Po dwóch godzinach intensywnego treningu wróciłem do domu, gdzie nalałem wody do misek moich psiaków, a sam dopadłem butelkę wody.
Mokre od potu kosmyki włosów opadły mi na czoło przyklejając się do niego, ale nie przeszkadzało mi to.
Usiadłem na stołku barowym przy barku w kuchni, obserwując chłeptanie wody przez futrzaki. Nadal dyszałem od wysiłku.
Powróciłem myślami do wczorajszego dnia. Ten pogrzeb, to że nie ma już Jacksona, to pobudziło we mnie wspominki. Zacząłem myśleć o tym, czego nie chciałem pamiętać.
Najbardziej bolała myśl o niej, ciekawiło mnie czy się zmieniła, czy ma kogoś, czy w ogóle żyje. Po tym, jak ją utraciłem, nie byłem w stanie związać się z kimś na poważnie.
Zapragnąłem nawet uzyskać więcej informacji o Bone'ie. Ale obiecałem sobie, że nie dam się zmorom przeszłości i będę silny. Mam nowe życie. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Zamrugałem unosząc wzrok na czarne wrota, po czym wstałem i do nich podszedłem.
Otwarłem je bez uprzedniego patrzenia kto mnie nawiedza i to był mój błąd.
- Cześć, bracie! - zawołał mężczyzna zaraz po otwarciu przeze mnie drzwi. - What's up? (ang. Co jest) - zapytał wchodząc do mojego mieszkania, na co przewróciłem oczami.
- Jeden raz, jeden pieprzony raz mógłbyś poczekać aż grzecznie cię zaproszę do środka - rzuciłem zamykając drzwi.
- Ta, ta - machnął obojętnie ręką siadając na stołku barowym, na którym wcześniej siedziałem ja. Boxer od razu podszedł obwąchać gościa. Miał go chyba tak samo dość jak ja, bo fuknął i odszedł pod lodówkę. - Zgadnij co - powiedział podekscytowany.
- Wreszcie jakąś znalazłeś - zakpiłem zakładając ręce na piersi. Raczej wolał szybkie numerki, tak jak ja. Miłość nie jest dla nas.
- Nah, kojarzysz ten pub na szóstej ulicy?
- Ten, w którym rzygałeś na parkiecie? - uniosłem brew.
- Tak, właśnie ten.
- No pamiętam i co?
- Dziś o siódmej jest tam impreza, na której po prostu musimy być - zapewniał. - Poza tym pracuje tam zajebista kelnerka.
- Sprawdzałeś ją? - zapytałem przechodząc do sypialni, gdzie zacząłem się szykować na to wyjście, bo nie sądzę, że on mi to odpuści.
- Nie, ale ma co pokazać. Może mały zakładzik, co?
- Dajesz - odparłem wsuwając na nogi ciemne jeansy, które pasowały do mojej granatowej marynarki.
- Jeśli zaciągnę ją dzisiaj do łóżka, to kupujesz bilety na Lakers'ów - rzucił, bardzo pewny siebie.
- A jeżeli ja to zrobię? - wyszedłem zapinając skórzany pas wokół moich bioder.
- Wymyśl coś - wzruszył ramionami, bo mu to wisiało tak długo aż nie powiem czegoś absurdalnego do wykonania.
- Dobra, to jeżeli ja ją przelece, jedziesz ze mną na rajd po pasie lotniska - zagryzłem warge z uśmiechem.
- Z tobą? - uniósł brwi. - Czyli ty kierujesz?-zapytał, a ja skinąłem głową.- O nie, stary, nie ma mowy.-pokręcił głową prostując się.
- Nie bądź cipa.-przewróciłem oczami wkładając dłonie do kieszeni spodni.
- Jestem cipa i jestem najgorszy we wszechświecie, ale za nic nie wsiądę z tobą do samochodu.
- Więc od tej pory jesteś cipa, a nie Zack.-parsknąłem.
I na tym zasadniczo skończyliśmy naszą pogawędke, ponieważ musieliśmy się zbierać, aby dotrzeć na te impreze o sensownej porze. Zaparkowałem samochód przez małym budynkiem wciśniętym pomiędzy inne budowle. Odróżniał go jedynie różowy neon z napisem "Grand Bitch", cóż za cudowna nazwa dla klubu nocnego. Wysiedliśmy i od razu uderzyła w nas głośna muzyka odbiegająca z wnętrza budynku. Skinąłem głową na blondyna, żeby poszedł za mną, co zrobił, dzięki czemu oboje weszliśmy do wnętrza klubu. Muzyka stała się ogłuszająca, a pijani lub naćpani ludzie tłoczyli się w pomieszczeniu tańcząc lub obmacowywując się na wzajem.
- Chodź po drinki.-krzyknął mi do ucha, aczkolwiek nawet to ledwo słyszałem przez muzykę.
Powędrowaliśmy przez tłum ludzi do czarnego, podświetlonego na zielono baru, gdzie obsługiwała całkiem niezła brunetka. Usiedliśmy przy barze i uśmiechnęliśmy się do siebie na znak, że zakład jest rozpoczęty.
- Co dla was, chłopcy?-zagruchała opierając się rękami o blat, dzięki czemu jej biust omal nie wyskoczył z dekoltu cekinowej sukienki.
- Majorka Reasons.-zamówił blondyn, a ja zrobiłem dokładnie do samo z tym samym drinkiem.
- Już podaje.-puściła do mnie oczko i odeszła robić drinki, a przy każdym pochylaniu się mogłem widzieć jej tyłek ledwo okryty sukienką.
- Ty to widzisz?-mruknął do mnie przyjaciel, gdy barmanka pochyliła się po butelke, a jej pośladki się ujawniły.
Nie miała na sobie bielizny, co jeszcze bardziej działało nam na wyobraźnię oraz na to, jak bardzo ciasne są spodnie w kroczu. Zauważyłem, że Zack zaczął się poprawiać na stołku, z czego parsknąłem śmiechem.
- Nie śmiej się, to kurewsko zaczyna boleć.-warknął w moją stronę sfrustrowany.
- Pomęczysz się jeszcze, bo to ja zamocze.-rzuciłem rozbawiony i bardzo pewny siebie.
- Proszę bardzo.-powiedziała barmanka stawiając przed nami po kieliszku wypełnionym niebieskim likierem.
- Dzięki, kochana.-mruknął blondyn, na co rzuciłem mu spojrzenie.
- Kochana to ja na pewno nie jestem, kotku.-zażartowała opierając się o blat łokciem.- Co takich dwóch przytomniaków jak wy robi w takim miejscu?-zapytała.
- Szukamy zabawy.-odparłem i upiłem łyk napoju, przez co nieco się skrzywiłem od smaku alkoholu.
- Zabawy, ta? Zabawa jest na parkiecie, słodziutki.
- Ale nie ma partnerki.-rzucił Zack.
- Coś na to poradzę.-mruknęła wychodząc zza barku.- Chodź.-wyciągnęła do niego dłoń, na co od od razu ją ujął.
Patrzyłem jak oddalają się w tłumie. No i zostałem sam przy barze z drinkiem w ręku. Mieszałem zawartość kieliszka kręcąc nim w dłoni.
- Hej, kochanie.-zamruczała jakaś kobieta obok mnie, na którą spojrzałem.
Miała duże, brązowe oczy i rude loki, a jej ubiór wskazywał na to, że była stałym bywalcem na takich imprezach.
- Wyglądasz na przybitego.-stwierdziła.- Co się stało?-zapytała kręcąc się delikatnie na swoim stołku.
- Przegrałem zakład.-wyznałem przeczesując swoje włosy w tył.
- O co?
- Nie warto tego komplikować.-uśmiechnąłem się niemrawo, po czym wyzerowałem drinka.
- To może inaczej, co miałeś zrobić?
- Przelecieć barmanke, ale kolega był pierwszy.-parsknąłem śmiechem na to, jak to zabrzmiało.
- Barmanke?-uniosła brwi.- Jeżeli chcesz mu zaimponować, to przeleć Devil.
- Devil?-uniosłem brew zaciekawiony.
- To jej pseudonim. Tańczy tu na rurze w tygodniu, a weekendami zajmuje się gośćmi.
- I co tu niezwykłego w przeleceniu jej?
- A to, że Devil nie pieprzy się z byle kim, ale z tymi, co warto. Wiesz, kto da więcej.
- Nie będę wydawał kasy na dziwki.-zakpiłem z jej propozycji, która dla mnie była absurdalna.
- Nie musisz wydawać na nią kasy, ja ci to załatwie za darmo.
- Mhm, co chcesz w zamian?-uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- Zamów mi drinka i będzie po sprawie.
- Stoi.-rzuciłem.
Chwilę później dziewczyna skończyła swojego drinka i poprowadziła mnie przez tłum na szklane schody. Kazała czekać w jednym z pokoi, który miał czerwone ściany i duże łóżko. No więc czekałem tak i z nudów zacząłem oglądać wszystko wokół. Drzwi otwarły się, kiedy przeglądałem figurki poukładane na półce nad komodą. Spojrzałem w tamtą stronę i po prostu czułem jak włosy mi siwieją, a serce staje. Była tak zszokowana jak ja i żadne z nas przez to się nie poruszyło.
- Hailey...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro