Rozdział 8: Halloweenowy zapach w nadmiarze
Agnes
Właśnie miałam wychodzić. Rzuciłam tylko okiem na zawartość torby.
Peleryna, maska, pas z bronią, sztylety atame (dostałam je na urodziny od Zatanny), kij bo, chęć do skopania komuś tyłka i moje moce. Wszystko jest. Mój czerwony kombinezon z charakterystycznym symbolem płomienia miałam już na sobie. Przejechałam czarną szminką po ustach i mogłam ruszać. O i jeszcze skórzana kurtka i gogle, bez nich ani rusz.
Gogle. Przypomniały mi o Wally'm. Co roku w Halloween razem ruszaliśmy na cukierkowe psikusowanie. Ustaliliśmy rekord 9 kilo przed szczytem. Wszystko dzięki moich lepkich łapkach i jego szybkości. A ze zdobyciem tych gogli wiąże się zabawna historia.
Byliśmy w jaskini. Jak zwykle było głośno i wesoło. Megan piekła ciasteczka w kuchni, Artemis i Zatanna oglądały jakieś romansidło, jednocześnie narzekając na swoich chłopaków, którzy zamiast oglądać tą sztampę z nimi, woleli grać w gry w sali treningowej. Akurat Kaldur i Conner tłukli się nawzajem ile wlezie. Rocky z usatysfakcjonowaną miną śliniła się na ten widok.
- Ha! - krzyknęłam z satysfakcją, kiedy po raz kolejny ograłam Małego w pokera. - No dobrze, teraz oddawaj portfel.
- Mieliśmy nie grać na pieniądze
- Tak jest ciekawiej, bardziej emocjonująco i w ogóle.
- Przecież wiadomo, że kantujesz - rzucił Dick zza swoich kart.
- Ja?! Kantuje?! Od kiedy ty mnie znasz? Własną siostrę oskarżasz o coś takiego! Wstydź się! - obruszyłam się. Nicpoń w tym czasie podebrał im najlepsze karty i podrzucił je mnie. Niestety Dick się zorientował.
- Mówiłem, że kantuje - zaśmiał się mój parszywy brat.
- To jest nasze należne - rzucił Wally z nadludzką szybkością zabierając mi czapkę z daszkiem z głowy.
- Hej! Oddawaj! - krzyknęłam.
- Proś - powiedział, wykorzystując fakt, że jest ode mnie znacznie wyższy. Wyczekałam odpowiedni moment i jak był tuż przy mnie z całej siły nadepnęłam mu na stopę. Łzy niemal stanęły mu w oczach.
- Proszę - powiedziałam z niewinną minką, a kiedy skulił się z bólu odebrałam swoją własność i jego gogle. Wypadło z nich szkiełko. Po tym zdarzeniu naprawiłam mu te gogle, ale zapomniałam oddać.
I tak dotrwały do dziś. Miałam wtedy trzynaście lat. Nie ma już Nicponia. Ani Wally'ego.
Odsunęłam suwak w torbie i wrzuciłam do niej gogle.
- Anno, wychodzę! - krzyknęłam. Barbara nieźle się wkurzy, jak znowu się spóźnię.
- Idziesz na szkolną zabawę? - zapytała wychodząc z łazienki. Właśnie brała prysznic i była w samym szlafroku z mokrymi włosami.
- Nie, idę się zabawić, w bardziej interesujący sposób - powiedziałam i wymownie uderzyłam płonącą pięścią w drugą rękę.
- Baw się dobrze.
- Nie zamierzasz mnie powstrzymywać?
- Obawiam się, że nie pójdziesz już na cukierkowe psikusowanie z młodszym zespołem, co?
- Jestem na to za stara.
- Dzieci dorastają - burknął zza gazety Mateusz. - Należy się cieszyć każdą chwilą, bo nie wiadomo kiedy wyfruną z gniazdka, albo gorzej... Wyjdą za mąż.
- Na to musicie jeszcze dłuuuuugo poczekać - rzuciłam ze śmiechem, chwytając za kask od motocyklu i wychodząc z kuchni do wyjścia. Będzie cudna noc!
Fiona
Właśnie dokonywałam ostatnich poprawek w moim kostiumie. Była to krótka, czarna sukienka z fioletowymi, trójkątnymi zakończeniami na cienkich ramiączkach. Do kompletu zrobiłam kapelusz wiedźmy. Cały czarny, z eleganckim fioletowym paskiem, zakończonym złotą klamerką. będę wyglądać pięknie!
Po zakończeniu pracy, ubrałam się w niego i pokazałam Dziadkowi.
- I jak?
- Wyglądasz prześlicznie, księżniczko! Ale nie podoba mi się idea obchodzenia Halloween. To święto ku czci demonów!
- Dziadku, nie zamierzam iść tam, by czcić demony, tylko dobrze się bawić.
- Niech będzie. Baw się dobrze księżniczko - powiedział i ucałował mnie w czoło.
Do kompletu założyłam kozaki do kolan. Z dziewczynami będziemy trzema wiedźmami! Ale będzie zabawa!
Już wychodziłam, kiedy o mały włos nie zabiłabym się o Cosima!
- Co ty wyprawiasz?!
- Chciałem was ostrzec. Dziś przeddzień święta zmarłych! Demony mają dziś potężną moc! I co gorsza, dziś jest jedyny dzień w którym nie obowiązuje was opieka Hektora!
- Czyli?
- Czyli prawo magii dało Hektorowi wolne, a wy jesteście na celowniku łowcy głów.
- Po co wymyślać prawo, które szkodzi?
- Demony też muszą mieć swoje prawa, od tego zależy równowaga we wszechświecie.
- Dobra, chodź. Dziewczyny i Ace się tym zajmą - mówiąc to rozwarłam swoją torebkę, gdzie miałam kosmetyki i ciuchy na zmianę. Kot wskoczył tam bez większych problemów. Przekonałam się, że jest cięższy niż mogłoby się wydawać.
Agnes
- Myślisz, że dasz radę uciec?! - krzyczała Batgirl za ściganym przestępcą.
Chciał nam uciec, więc wspiął się na bramę z siatki, ale w porę zastąpiłam mu drogę, przelatując nad nim. Nagrzałam metal do tego stopnia, że ten zleciał z niej z głośnym krzykiem bólu. Batgirl podbiegła do niego i jednym ciosem znokautowała.
Usłyszałyśmy za sobą czyjeś powolne i głośne oklaski. Jednej osoby. Odwróciłyśmy się. Naszym oczom ukazał się wysoki, barczysty mężczyzna. Ubrany był w długie spodnie moro z oficerkami, czerwoną bluzę zasłoniętą czarną skórzaną kurtką. Czerwony kaptur zasłaniał twarz. Kiedy wyszedł z cienia powoli ściągnął kaptur, odsłaniając czerwony kask zamiast twarzy.
- Red Hood - prawie warknęła Batgirl.
- Imponujące przedstawienie, moje panie. Wydaje mi się, że stać was na więcej - rzucił dumnie podnosząc głowę. Popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo i rzuciłyśmy się na kryminalistę.
Ace
Właśnie tańczyłem z przypadkowo spotkaną dziewczyną, przebraną za kota.
Rose podpierała ściany. Miała na sobie kostium wróżki. Duża, bufiasta, zielona sukienka, tandetny, błyszczący makijaż i włosy związane w dwa kucyki. Do tego skrzydła i różdżka, oczywiście.
Sam przebrałem się za pirata. Mało oryginalne, ale nie miałem pomysłu i hasałem po sali w jasnych, materiałowych spodniach, białej koszuli i długim do ziemi, fioletowym płaszczu. Luna namalowała mi wąsy i bródkę. W ręce trzymałem hak, a na ramieniu miałem sztuczną papugę.
Paige rozmawiała z flecistą ze szkolnej orkiestry. Nie miała żadnego kostiumu, tylko zwykłą pomarańczową sukienkę z białym kołnierzykiem.
Kate miała najbardziej oryginalny strój. Przebrała się za Agnes! Szalała na parkiecie ze swoim chłopakiem w typowej dla Agnes skórzanej kurtce, poobdzieranych spodniach z łatami, czerwonej koszuli i włosach pofarbowanych na rudo-czerwono.
Fajnie się bawiliśmy, aż do sali weszły, elegancko spóźnione tapety. Wszystkie trzy były przebrane za czarownice. Miały na sobie krótkie, czarne sukienki i spiczaste kapelusze oraz buty na obcasach do kolan. Valentine wyglądała najlepiej. Pod sukienką miała jeszcze białą koronkową koszulę. Natasha, ich liderka, miała kostium żywcem ściągnięty z wystawy sklepowej. Wyróżniała się brakiem jakiejkolwiek oryginalności. Agnes powiedziałaby, że kostiumy wiedźm uzewnętrzniają ich wewnętrzne "ja". Swoją drogą, ciekawe, gdzie ona jest? Chyba, nie przegapiłaby imprezy?
Agnes
W pościgu za Red Hoodem, wylądowałyśmy na dachu.
- Dziewczynki, bardzo mi schlebiacie, tym uganianiem się za mną, ale muszę was rozczarować - mówiąc to rzucił w nas kunai (takimi a'la nożami).
Odskoczyłyśmy, każda w swoją stronę. Po chwili ja rzuciłam w niego kulą ognia, a Babs batarangiem. Spryciarz uniknął naszych ciosów i skoczył z naszego dachu na ten niższy. Batgirl chciała związać mu nogi, jednym ze swoich bat gadżetów, ale ten w ostatniej chwili go przeciął i pobiegł dalej. On się z nami bawi w kotka i myszkę!
Swoją drogą... skądś kojarzę tę taktykę.
Rose
Strasznie się nudziłam. Nie mogłam przecież iść zatańczyć, bo nie miałam z kim, a po za tym nie umiałam. W pewnym momencie zauważyłam jak podchodzi do mnie Fiona.
- Mamy problem natury strażniczej - bąknęła i podała mi Cosima. W zasadzie, to wyciągnęła go z torby. - Całkiem fajny strój. Którą pięciolatkę okradłaś?
- Dlaczego jesteś taka złośliwa? - nie doczekałam się odpowiedzi, bo zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła.
Wyszłam z Cosimem na zewnątrz, gdzie wyjaśnił mi na czym polega problem. Udało mi się wyciągnąć Ace'a i Kate na zewnątrz i ponownie wyjaśnić całą tą sytuację. Mój brat też się zainteresował. Przebrał się za Luke'a Skywalkera i biegał w białej piżamie z czarnym paskiem i przyczepionym, plastikowym, niebieskim mieczem Jedi.
- Fiona nam nie pomoże, więc może zadzwonimy po Agnes - zaproponowałam. Kate wyciągnęła telefon i wybrała jej numer. Ustawiła na głośno mówiący. Po chwili usłyszeliśmy jej zdyszany głos.
- Co jest? Jestem zajęta.
- Co tobie jest? Gdzie jesteś?
- Na imprezie z przyjaciółką - odpowiedziała. W tle dało się słyszeć jakieś wybuchy. Co oni tam robią?
- Słuchaj mamy problem natury strażniczej - powiedziałam nie co spanikowana.
- Przyjadę jak będę mogła, ale teraz nie mam czasu. Muszę kończyć, bo jakiś frajer dobiera się do mojej przyjaciółki! Zostaw ją! - po chwili sygnał zniknął, jakby się rozłączyła, albo rzuciła w niego telefonem. Z nią wszystko jest możliwe. Swoją drogą, gdzie ona się poniewiera?
Agnes
Aktualnie udało nam się go dorwać. A przynajmniej zatrzymać w jednym miejscu.
Barbara zaatakowała go, a do mnie zadzwonił telefon. Normalnie wściec się można. W moją stronę poleciało kilka wybuchowych pocisków, więc zrobiłam szybki unik. Barbara chciała mu przywalić pięścią w twarz, ale ten zrobił szybki unik i kopnął ją w brzuch. Kiedy się schyliła z wrażenia, ten wyciągnął nóż. Musiałam interweniować. Rozłączyłam się i rzuciłam w niego płonącym atame. Zostawił ją w spokoju. Odciął tylko kosmyk jej długich, rudych włosów i uciekł.
- Na razie Bystrzacho, cześć Lepkie Łapki!
Ta zabawa zaczyna mnie drażnić, a do tego muszę pomóc strażnikom. Westchnęłyśmy zmęczone. Choć obie wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. Jest tylko jedna osoba, która nazywa nas w ten sposób.
Kate
- I co my teraz zrobimy? Fiona nie chce nam pomóc, mamy kłopoty, a Agnes pewnie też! Nic nie możemy zrobić! - panikowała Rose.
- Spokojnie, na pewno jest coś, co możemy zrobić. Cosimo? - powiedział Marcus. Przynajmniej jej brat potrafi zachować zimną krew.
Właśnie! Paige! W całym tym zamieszaniu o niej zapomniałam! Musimy wrócić do domu przed północą, dochodziła dwudziesta pierwsza. James na pewno zaopiekuje się moją siostrą. On jest taki cudowny!
- W zasadzie to możemy się gdzieś schować.
- Super! Gdzie? - zapytał Ace.
- Jestem otwarty na sugestie.
Nagle w krzakach coś zaszeleściło. Poruszyliśmy się niespokojnie. I zupełnie niepotrzebnie, bo z krzaków wykicał sobie mały, biały króliczek. Był taki uroczy. Ale co królik robi pod szkołą o tej porze? Oczy stworzonka zabłyszczały na czerwono. Urósł do nienaturalnych rozmiarów, wydał z siebie głośny ryk i rzucił się na nas. W ostatniej chwili Ace poraził go błyskawicą.
Cała nasza czwórka i kot uciekła. Królik olbrzymich rozmiarów, dalej kicał za nami. Normalnie śmiałabym się z samego pomysłu ucieczki przed krwiożerczym królikiem, ale na żywo to wcale nie jest takie śmieszne.
-Królikozaury nigdy nie atakują same! Ktoś musiał je nasłać albo ich pilnuje z ukrycia.
- W Soplicowie polowali na królika, nie królik na nich! - krzyknęłam.
- Może coś mu się pomyliło?! - zaproponowała Rose.
Ostatecznie dobiegliśmy do ślepego zaułku. Królikozaur Rex zasłonił nam drogę ucieczki. Próbowałam użyć moich mocy, ale nie miałam pod ręką żadnej wody. Ace ponownie rzucił w niego piorunem, ale tym razem nie zadziałało. Byliśmy w pułapce!
- Trap htrae eht tel! - usłyszeliśmy jakiś kobiecy głos, a po chwili Rexa już nie było. Ziemia się pod nim rozstąpiła! Dosłownie! Później wróciła do normy, ale potwornego gryzonia już nie było.
- Brawo Rose! - krzyknęłam i uścisnęłam przyjaciółkę.
- Ale to nie ja - powiedziała.
- To prawda - znowu usłyszeliśmy ten miły, łagodny, kobiecy głos. Jego właścicielką okazała się atrakcyjną brunetką w dość wyzywającym stroju. Chłopcy wybałuszyli oczy na jej widok. - To ja to zrobiłam. Nazywam się Zatanna Zatara. Jestem w zastępstwie za Agnes.
Na powitanie wyciągnęła w naszą stronę drobną dłoń w białej rękawiczce. Wszyscy się przedstawiliśmy. Nie było czasu na dłuższą pogawędkę, ponieważ po chwili pojawił się nowy demon. Tym razem umięśniony, pozbawiony koszuli, wytatuowany, czerwony demon w czarnych spodniach z toporem przerzuconym przez ramię.
Agnes
Co za noc! Rzeczywiście pełna wrażeń. Kate przysłała mi SMS z ochrzanem za to, że się nie pojawiłam, a Red Hood zniknął bez śladu! Nawet nie zdążyłam do nikogo zadzwonić, żeby im pomógł.
Właśnie wstawał ranek. Wschód słońca. Zawsze lubiłam go obserwować z dachu jakiegoś budynku. Siedziałam obok Barbary i jadłam nasze śniadanie złożone z maślanych bułeczek i kawy kupionych w sklepie.
- Chyba rozgryzłam Red Hooda - bąknęła Barbara.
- To Jason Todd. Prawda?
- Nie rozumiem tylko... jak to możliwe, że przeżył?
- Sama nie wiem. Ale... może Wally'ego też dałoby się wskrzesić?
- Tak nie wolno. Musimy pogodzić się z jego śmiercią. Wiem, że to brutalne, ale tak jest i nic nie można z tym zrobić.
- Mam jego gogle. Myślisz, że mogłabym je zatrzymać? Wiem, że to egoistyczne, ale...
- Jasne, że możesz. Był dla ciebie jak brat. Ze śmiercią bliskiej osoby trzeba się pogodzić, ale nie można o niej zapomnieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro