Rozdział 5: Decyzja
Fiona
- Jakie szkolenie? - zapytała Szajbuska.
- Szkolenie na prawdziwych strażników żywiołów - wyjaśnił Romulus.
- Ten kot serio gada! - dalej ekscytował się tym faktem Billy.
- Musicie nauczyć się obrony przed demonami - dodał Hektor. - Ten był najniższy rangą. Miał was po prostu nastraszyć.
- No to mu się udało - jęknęła Ruda.
- Pójdziecie z nami i zaczniemy szkolenie - powiedział Romulus.
- Czas najwyższy - rzucił Hektor.
- Mamy walczyć z tymi potworami?! - zapytałam, przerażona zaistniałą sytuacją.
- A myślisz, że po co dostaliście te moce - burknął Hektor.
- W zasadzie to zostali obdarowani w celu pilnowania równowagi - sprostował Cosimo.
- Nie ma mowy nigdzie nie idę! - krzyknęła Ruda.
- Chcę jeszcze trochę pożyć, spadamy - postanowił Ace i razem z Rudą już mieli wyjść, ale popatrzyli wyczekująco na Kate.
- To nasz obowiązek, powinniśmy iść z nimi - stwierdziła ta idiotka. Chyba życie jej niemiłe.
- Hmm. Mamy walczyć z demonami. Zagrożeniem o jakim nie mam pojęcia. Ryzykować każdego dnia w celu ratowania innych ludzi, których nawet nie znam - rozmyślała na głos Szajbuska. - W sumie nic nowego. Kiedy zaczynamy trening? - dokończyła opierając ręce na biodrach.
- Zwariowałyście? - cicho spytała ta siostra idiotki.
- Rozumiem, że potrzebujecie czasu, żeby to przemyśleć. Proponuję 24 godziny na podjęcie decyzji. I niech ktoś zabierze ode mnie tego śmiertelnika! - krzyknął Cosimo, którego Billy właśnie brał na ręce w poszukiwaniu... Chyba tylko on jeden wie czego.
Złapałam go za ramię i wyszliśmy ze szkoły. W końcu. Oczywiście biednego kota zostawił w spokoju. Weszliśmy do jego samochodu i ruszyliśmy w kierunku naszych mieszkań. Obrazy za oknem zmieniały się dosyć szybko. Różnokolorowe budynki i mnóstwo ludzi, którzy wyszli z domów by zacząć świętowanie weekendu.
- Co zamierzasz zrobić? - spytał w końcu Billy.
- Sama nie wiem. Znasz to uczucie kiedy wiesz, że musisz coś zrobić, ale tego bardzo nie chcesz?
- Zazwyczaj nawiedza mnie przed matematyką z profesorem Quimby'm.
- Mówię poważnie. Nie chcę tego robić, bo boję się o swoje życie.
- Więc tego nie rób.
- Ale czuję, że muszę.
- Więc to zrób.
- Nie pomagasz. Powiedz co ja mam zrobić, co ty byś zrobił na moim miejscu.
- Nie wiem. Ale wiem jedno. Nie ważne co zrobisz, wiedz, że zawsze będę po twojej stronie.
- Dzięki - powiedziałam, na prawdę byłam mu wdzięczna, mimo że nie powiedział wprost, co mam zrobić.
- Poza tym i tak zrobisz, to co chcesz, nie licząc się z niczym zdaniem.
Po wejściu do sklepu Dziadka, poczułam się bezpieczna. Jak nigdy. Wysokie regały z różnymi rodzajami porcelany w najróżniejszych kolorach odsłaniały ladę przyozdobioną najładniejszymi zdobyczami Dziadka. On sam stał za ladą i popijał herbatę z porcelanowej filiżanki.
Zrobiłam to, co zawsze, kiedy byłam małą dziewczynką. Przytuliłam go i pocałowałam w policzek.
- Kocham cię, Dziadku - powiedziałam. Obecnie nam obu było to potrzebne.
Ace
Ich chyba pogrzało! Nie będę narażał własnego życia dla kogoś tam. Może jestem egoistą, ale mam trochę inne plany na przyszłość. Chcę skończyć szkołę, iść na studia, mieć jakąś ładną dziewczynę, znaleźć fajną pracę, a nie tą w lodziarni na przeciwko bloku... Nie ma mowy o narażaniu życia, ciągłym ryzyku i takich tam. Mam dopiero 18 lat, chyba nie ma nic złego w tym, że chcę żyć!
Cały powrót do domu autobusem spędziłem na kłótni z Kate, która upierała się przy tym, że to nasz obowiązek i musimy to robić. Paige natomiast siedziała cicho, ale i tak czułem, że jest po mojej stronie, tylko boi się odezwać.
W domu rzuciłem plecak na kanapę. Odgrzałem sobie obiad i usiadłem obok plecaka przed najlepszym przyjacielem każdego faceta. Telewizorem. Po chwili do salonu wparowała Luna, zła jak osa. Pewnie ma okres, czy coś.
- Gdzieś ty tyle był?! - spytała bezczelnie odgradzając mi drogę do pilota i zasłaniając mi starego, dobrego kumpla.
- W szkole - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jest 16-ta!
- Trochę się wydłużyło, z resztą to nie twoja sprawa.
- Owszem moja! A gdyby coś ci się stało, myślisz, że kto by za to odpowiadał?
- Aha, czyli zależy ci tylko na tym, żeby nie mieć kłopotów, a nie na mnie?!
- Tego nie powiedziałam.
- Ale zasugerowałaś!
- Co się stało? Jesteś zdenerwowany - powiedziała z dziwnym wyrazem twarzy. Coś jakby, troską.
- Nie udawaj, że się o mnie martwisz!
- Nie udaję - złapała mnie za ramię, kiedy spróbowałem ją wyminąć. Popatrzyłem siostrze w oczy. Widząc tę troskę zmięknąłem.
- Po prostu czuję się zagubiony - powiedziałem i opowiedziałem jej wszystko. Całą prawdę, niczego nie pomijając. Musiałem to z siebie wyrzucić. Zaparzyła nam herbatę i w końcu rozmawialiśmy jak ludzie.
Przez okno rzuciła mi się Valentine ze szkoły. Ciekawe co ona by zrobiła na moim miejscu.
Agnes
W celu przemyślenia sprawy, postanowiłam poradzić się przyjaciół. Nie znoszę bezczynności. Może chociaż w tym przypadku będzie miało to jakiś sens. Ostatnio zaczynam wątpić w słuszność całej tej heroicznej działalności. Co to za sprawiedliwość? Dobrzy ludzie, bohaterowie giną albo spotyka ich los gorszy od śmierci, a goście tacy jak Luthor pną się ku sławie i bogactwu, a całe życie mają usłane płatkami róż. Może przyda mi się chwila oddechu od tego wszystkiego poprzez walkę z demonami. Zawsze jakaś forma relaksu od szkoły. Powiedziałam to wszystko Kaldurowi, którego spotkałam w drodze do Palo Alto.
- W sumie to nawet nie jest taka zła myśl - stwierdził. W sumie tylko jemu potrafiłam się zwierzać. Był dobrym słuchaczem i w ogóle. Jako dziecko uważałam go za chodzący ideał. - Każdemu z nas przyda się chwila oddechu od tego całego bałaganu.
- Ty też zamierzasz odpocząć? - spytałam. Akurat byliśmy pod wysokim na 2 piętra domem państwa De Milo. Na górnym piętrze mieszkali kiedyś Artemis i Wally, teraz tylko Artemis. Proponowaliśmy jej wyprowadzkę, ale stwierdziła, że ucieczka to nie jest rozwiązanie. Jej wybór. Na wszelki wypadek Megan i Garfield się tam wprowadzili.
- Nie, ja mam dużo zaległości. Z resztą po tym wszystkim, potrzebny jest ktoś, kto ogarnie to wszystko. Może chcesz wrócić?
- Nie, na razie nie mogę. Muszę ogarnąć temat strażniczkowania. Poza tym za dużo narozrabiałam.
- Nie możesz, czy nie chcesz? - trafił w sedno. Nie wiem, czy po tym wszystkim będę potrafiła spojrzeć Nightwingowi w oczy. Po tym co zrobił... I co ja zrobiłam.
Drzwi otworzyła nam rozradowana Megan. Skóra dziewczyny była "ludzkiego" koloru, ale po wpuszczeniu nas do środka niemal natychmiast zmieniła jej kolor na zielony. W sumie lepiej jej w zieleni, szczególnie z tymi krótko ściętymi, rudymi włosami i bursztynowymi oczami. Jak dobrze, że powoli wraca do nas stara, dobra Megan. I jeszcze lepiej, że przystopowała z tym irytującym powiedzonkiem: "Hello Megan".
Salon, miejsce przestronne, aczkolwiek dzisiaj nieco zatłoczone, tętnił życiem. Można było się o tym przekonać zaraz po przekroczeniu progu, ponieważ znajdował się zaraz na przeciwko drzwi.
Na zielonej kanapie, zwróconej bokiem do drzwi wejściowych, siedzieli dwaj chłopcy. Garfield, tym razem w swoim naturalnym, zielonym kolorze skóry. Drugi obok niego, miał dosyć długie, kasztanowe włosy i radosne spojrzenie, Bart. Oboje grali w jakąś grę na konsoli. Sądząc po niezadowoleniu na twarzy Gara, Bart wygrywał. Ciekawe czy już im opowiedział o wydarzeniach ze szkoły.
Pod nogami chłopców spał ogromnych, nienaturalnych rozmiarów Wilk. Jego imię mówi samo za siebie. Jego właściciel, muskularny, młodo wyglądający brunet popijał właśnie kawę z atrakcyjną brunetką, ubraną w fioletowy sweterek z dekoltem i czarną spódniczkę. Zatanna uwielbiała emanować swoją kobiecością. Conner, mimo głębokiego uczucia do Megan, jako facet, z pewnością na to nie narzekał.
Wszyscy się z nami przywitali. Szkoda, że Barbara nie mogła przyjść, przez to śledztwo w sprawie Red Hooda. Choć, może to i dobrze? To moja najlepsza kumpela, ale mam powyżej uszu jej kłótni z Zatanną. Nie znoszą się.
- Gdzie Artemis? - spytał Kaldur. Nic dziwnego, że się o nią martwi, ostatnio ma problemy z żołądkiem, słabości, duszności i szybko głodnieje. Zatanna twierdzi, że to przez ten cały stres.
- Znowu ma mdłości, biedaczka - odpowiedziała Megan. Chciałam powiedzieć moim przyjaciołom o swoich problemach, ale w drzwiach pojawiła się bledziutka Artemis.
- Jestem w ciąży - podzieliła się z nami szokującym odkryciem. Wszyscy staliśmy jak wryci.
- Z Wally'm? - spytała Rocky, która właśnie pojawiła się w drzwiach. Najwyraźniej usłyszała.
- Nie, z chłopakiem, którego poznałam w parku - odpowiedziała z ironią. - Jasne, że z Wally'm.
Jak ona sobie poradzi z tym bałaganem sama?
Rose
Jadłam obiad w domu. W zasadzie to grzebałam w jedzeniu bez apetytu. To nie jest moje normalne zachowanie, dlatego mama od jakiegoś czasu zerka na mnie zmartwiona. Lubię naleśniki z syropem klonowym, ale nie miałam ochoty na jedzenie. Nie mogłam nic przełknąć. Ciągle miałam przed oczami tego potwora. Bałam się jak jeszcze nigdy w życiu. To okropne. Nigdy nie wierzyłam w magię, czary i takie tam. Ba, miałam za wariatów, każdego kto w to wierzył, a teraz? Sama muszę podjąć decyzję, która ma zadecydować o całym moim życiu. Ostatecznie nie wytrzymałam i powiedziałam o wszystkim Clarence'owi. Mama by mi nie pomogła. Wyśmiałaby mnie i zwymyślała od wariatów. A przecież komuś powiedzieć musiałam.
- Myślę, że powinnaś iść - powiedział.
- Ale ja się tak strasznie boję.
- Nie będziesz w tym sama. Poza tym demony i tak będą atakować, a ty będziesz łatwym celem bez treningu.
- W sumie masz rację.
- Pewnie, że mam - rzucił skromnie.
Następnego dnia wszyscy spotkaliśmy się na szkolnym placu.
- I jaka decyzja? - zapytał Romulus.
Cała nasza piątka wymieniła pytające spojrzenia. Billy i Paige stali z tyłu i uśmiechnięci kiwnęli głowami. Wzięłam głęboki oddech. Clarence ma rację. Jeżeli chcę żyć, to muszę to zrobić. Kate wyszła przed szereg, dla pewności popatrzyła na nas, a my kiwnęliśmy głowami. Wszyscy.
- Wchodzimy w to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro