Chapter 1
Słoneczny żar lał się z nieba, a w powietrzu unosił się duszący zapach kalii i tylko ciut chłodniejszy wietrzyk powiewający łaskawie co jakiś czas z pobliskiego lasu pomógł mi przetrwać mdłości i zawroty głowy.
Wpatrywałam się uparcie w kilka dębów, próbując skoncentrować się na jej osobie, choć łkająca wokół mnie garstka osób posyłająca mi pełne współczucia spojrzenia jednocześnie, wyczekując na mojej twarzy, chociażby jednej łzy skutecznie mi to uniemożliwiała.
Biorąc głęboki wdech, poprawiłam czarną bawełnianą sukienkę klejącą się do mojej pokrytej potem skóry, zebrałam włosy parzące moje plecy i zwijając je razem, przełożyłam przez ramię.
Zamknęłam oczy. Cofnęłam się myślami do jednego z ostatnich przyjemnych wspomnień z nią związanych. Grudzień. Boże Narodzenie, święta, które ona tak kochała. Kochała?
Czy to już odpowiedni czas, by mówić o niej w czasie przeszłym? Czy kiedykolwiek nadejdzie odpowiedni czas?
Upierała się, by jak co roku wszyscy przyjechali do nas, chociaż na ten jeden dzień. Przygotowania do świątecznej kolacji wydawały się dla niej słodkim lenistwem, a nie wielogodzinną harówką. W całym domu unosił się zapach świeżego świerku, który razem z tatą ubieraliśmy tego ranka, cynamonowych ciasteczek pieczonych przez mamę przez ostatnie kilka dni, pomarańczy, z których tworzyliśmy co roku przedziwne ozdoby i gotujących się potraw. Mama krzątała się po kuchni w czerwonej sukience i białym fartuszku przewiązanym w pasie. Ciemne włosy falowały wokół jej okrągłej twarzy, gdy nuciła wesoło wraz z radiem kolędy, a niebieskie oczy śmiały się szczerze, pogłębiając pierwsze zmarszczki pojawiające się wokół jej oczu. Była taka piękna.
Późnym popołudniem byliśmy już wszyscy w komplecie. Przyjechał Nate, wujek Mark z dwójką dzieciaków, dziadkowie, a nawet ciocia Patrycja z Polski. Wszyscy zasiedliśmy przy stole, komplementując gospodynię i jej przepyszne dania. Było mnóstwo śmiechu, ale i kilka samotnych łez, gdy wspomnienia zawlekły nas ku żonie wuja. Ciocia zmarła rok wcześniej na raka piersi, opuszczając dwójkę cudownych dziewczynek, które na wspomnienie o mamie zaniosły się płaczem. Pochłonęła nas chwilowa zaduma. Jednak gdy tata zaczął opowiadać swoje suche żarty, luźna atmosfera powróciła. Po kolacji usiedliśmy przy choince. Rozdając sobie nawzajem prezenty, popijaliśmy domowy ajerkoniak taty, a dzieciaki wokół choinki budowały kolejkę. Wszyscy cieszyliśmy się sobą nawzajem. Gdy nagle Nate wstał trochę skrępowany i nerwowy, koncentrując na sobie uwagę wszystkich. Podchodząc do mnie, wygłosił długi monolog, którego słowa ledwo do mnie docierały, bo zaczęłam przeczuwać, co za chwilę się stanie. Klęknął na jedno kolano, patrząc na mnie z czułością, wyznał mi miłość i poprosił mnie o rękę. Oniemiała, śmiejąc się do niego z łzami w oczach, wypowiedziałam ledwo słyszalne „tak". Wpadłam w jego objęcia, aby zatracić się w namiętnym pocałunku. W międzyczasie jakby za mgłą działa się reszta: pierścionek, gratulacje, szampan. Dopiero widok zapłakanej mamy ściągnął mnie na ziemię, łzy na jej twarzy gościły tak rzadko, że gdy już się pojawiały, wprawiały mnie w zakłopotanie.
Podeszłam do niej, chowając się w jej objęciach. Mama, głaszcząc mnie czule po włosach, zapewniała, że są to łzy szczęścia, ale ja widziałam na jej twarzy coś jeszcze, jakieś poruszenie nie dość dobrze ukryte za pokerową miną. Jednak byłam zbyt zajęta swoim szczęściem, by poświęcić jej kilka minut. Dziś już wiem, że zdawała sobie dobrze sprawę, że nie doczeka mojego ślubu. Gdy większość rozeszła się już do domu, tata przysypiał przy telewizji, a Nate dyskutował o czymś zaciekle z ciocią, znalazłam mamę siedzącą samą w zimowym ogrodzie opatuloną kocem. Objęłam ją mocno, kładąc głowę na jej piersi.
– Jesteś szczęśliwa? – zapytała pełna troski, gładząc moje włosy. Spojrzałam na nią, uśmiechając się ze łzami w oczach.
– Pamiętasz jak kiedyś, opowiadałaś mi historyjkę na dobranoc o baletnicy i baletmistrzu, którzy się w sobie zakochali? – zapytałam, a ona ledwie dostrzegalnie w lekkiej zadumie skinęła głową. To była moja ulubiona bajka w dzieciństwie, chociaż nigdy nie doczekała się zakończenia. Ciągnęłam dalej: – Ona powiedziała wtedy swojej mamie, że z nim nie tańczy z nim płynie. Ja jestem jak ona, czuję, jakbym z Nate'em nie chodziła, a frunęła – wytłumaczyłam, starając się jak najlepiej pokazać jej wielkość mojego uczucia. Po policzkach mamy znowu popłynęły łzy, nic nie mówiąc, przytuliła mnie mocno i całując w czoło, dała swoje błogosławieństwo.
Odgłos trąbki przywrócił mnie do gorącego lipcowego poranka. Otworzyłam szeroko oczy i zaciskając zęby, odnalazłam dłoń Nate 'a stojącego obok. Ścisnął ją mocno, chcąc dodać mi tym otuchy. Przemknęłam wzrokiem po zgromadzonym tłumie, zatrzymując oko na starszym mężczyźnie stojącym w oddali za wszystkimi. Nie zwróciłby mojej uwagi, ale stał tam, patrząc w niebo, w dłoniach trzymając słonecznik, ulubiony kwiat mamy. Zapewne był to jeden z dawnych jej znajomych, których nie brakowało wokół. Za to nie wiele było znanych mi osób. Nie do końca rozumiałam czemu ostatnio wolą mamy, był pogrzeb w Polsce, skoro jej najbliżsi, czyli ja i jej mąż mieszkamy w Anglii, ale spełniliśmy jej prośbę. Nate ścisnął mnie jeszcze mocniej, aż poczułam ból. Trębacz zaczął grać jedną z tych wstrętnych piosenek, a wszyscy jak na zawołanie zaczęli jeszcze głośniej lamentować, a im głośniej trębacz grał, tym głośniejszy był ich płacz. Wątpiłam, że płakali za mamą, większość z nich nie widziała jej dobrych kilka lat. Może to łzy dla ich bliskich którzy odeszli, a może po prostu udzieliła im się ta przygnębiająca atmosfera. Pogrzeby mają to do siebie, że w większości ludzi budzą, gdzieś dawno już schowane smutki. Ciocia Patrycja zakryła pół twarzy chusteczką, ojciec z czerwonymi oczami spoglądał w jakiś martwy punkt, kątem oka widziałam, jak również Nate ocierał łzy.
Czułam narastającą we mnie wściekłość. To nie była wściekłość to rozpacz, która pochłaniała mnie razem z otoczeniem, krople smutku zamgliły moje oczy. Ona nie chciała naszych łez! Krzyczałam do siebie w głowie. Przygotowywała nas na ten dzień przez kilka tygodni. Prosiła o jedno, żebyśmy nadal cieszyli się życiem, podczas gdy ona będzie nas bacznie obserwować z góry. Prosiła, żebyśmy się nie smucili. Ale jak? Jak mamo? Emocje kotłowały się we mnie, było mi gorąco i duszno. Byłam zła, smutna, zrozpaczona, to jeszcze nie był czas, by mogła nas opuścić. Nie byliśmy na to gotowi. Ja nie byłam gotowa!
I ten ohydny zapach kalii i ta orkiestra. Kto normalny zamawia orkiestrę na pogrzeb? Brałam głębokie wdechy, patrząc na księdza i kopę gliny przed nim, za którą w dół spuszczana była trumna. Oddychałam coraz szybciej, musiałam puścić spoconą dłoń Nate'a, która zamiast dodawać mi siły, odbierała resztki zdrowych zmysłów. Jak się nie smucić? Jak nie ronić łez, skoro już więcej jej nie zobaczę, nie przytulę, nie poczuję jej ciepła? Jak? Nagle świat stanął w miejscu, nie słyszałam muzyki, słów księdza, szumu liści ani otaczających mnie ludzi. Czułam, jak po policzku popłynęła mi jedna samotna łza. Spięłam całe ciało, zaciskając dłonie na bukiecie słoneczników. Jedyne słoneczniki na tym pogrzebie. Moje i nieznanego mi mężczyzny. Dzień przed pogrzebem pokłóciłam się z tatą i Patrycją właśnie o te kwiaty. Byli na mnie wściekli, że zamówiłam tak wesołą wiązankę na pogrzeb. Nie wiedziałam, że są kwiaty odpowiednie i nieodpowiednie dla zmarłych. Odnalazłam wzrokiem mężczyznę ze słonecznikiem w dłoni. Najwidoczniej on też nie wiedział, że tak nie wypada, a może miał to w nosie, bo bardziej zależało mu, by ostatni raz dać mamie jej ukochane kwiaty. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zamknął oczy, lekko pochylając głowę. Jakby w ten sposób wyrażał żal. Starałam się uśmiechnąć, ale on już tego nie widział, odwrócił się i odszedł jakby ze złością, wyrzucając kwiat w zarośla lasu.
***
Wysoka. Rodzinna wieś mojej mamy. Wyglądem przypominała mi większość małych miasteczek. Przy głównej ulicy stało kilka sklepów, straż pożarna, kościół i pub. Kawałek dalej szkoła i malutki urząd, a reszta to serpentyna wąskim uliczek, przy których w mniejszych i większych domkach żyli mieszkańcy wioski.
Wjechaliśmy w jedną z kamienistych dróg prowadzącą do kilku domostw, które w większości wyglądały podobnie. Większe z gospodarstwami i mniejsze znacznie bardziej zaniedbane z niewielkimi sadami dokoła. My jechaliśmy do końca tą ulicą i zatrzymaliśmy się przy prawdopodobnie najmniejszym domku, jaki było mi dane zobaczyć tego dnia. Rodzinnym domu mojej mamy i cioci Patrycji. Byłam tam po raz drugi w życiu i ciągle nie mogłam uwierzyć, że tutaj wychowała się moja mama. Kobieta bardzo elegancka zawsze ze starannie nałożonym makijażem, idealną fryzurą, w eleganckich ubraniach. Nie pasowała do domu, którego progi przeszliśmy. Mały biały domek, właściwie poszarzały, z czerwonym dachem i drewnianymi oknami. Wokół domu duży zaniedbany ogród z wieloma zapuszczonymi drzewami i krzakami owocowymi. A w środku kilka pokoi wyłożonych szarą wykładziną, ściany pomalowane na wyblakłe kolory w wielu miejscach łuszczącą się już i odchodzącą farbą. Stare meble, pożółkłe firanki i ten dziwny zapach unoszący się w powietrzu, prawdopodobnie stęchlizna. Chociaż do domu zjechali się ludzie, to od kilku lat świecił on pustkami. Ciocia Patrycja jako prawny właściciel wystawiła dom na sprzedaż, a sama wyprowadziła się do Krakowa. Tym bardziej nie mogłam pojąć, dlaczego mama chciała zostać pochowana właśnie tutaj. Do środka wchodziło coraz więcej ludzi, składając nam kondolencje, gawędząc wesoło, co gorsza, co chwilę wybuchając śmiechem, jakby to nie była stypa, a jakieś spotkanie po latach starych dobrych znajomych. Znalazłam mały taboret pod schodami, usiadłam na nim, obserwując z boku tę farsę. Jak oni mogli jej to robić? Czy nikt nie słuchał, co mówiła w ostatnich chwilach życia „Nie płaczcie, nie urządzajcie stypy, zróbcie mi mały pogrzeb i żyjcie dalej. Tylko nie róbcie tej śmiesznej stypy!" Tata i Patrycja zrobili wszystko na opak. Gdyby mama żyła, byłaby wściekła. Ironicznie zaśmiałam się w duchu. Gdyby mama żyła, to wszystko nie miałoby miejsca. Poczułam, jak krew szybciej płynie w moich żyłach, a oczy znowu zapiekły mnie ze złości, a może to smutek pomimo moich usilnych starań coraz bardziej rozlewał się po ciele. Zniosłabym ten hałas, zniosłabym stukot szklanek, zniosłabym wszystko, ale gdy ktoś ponownie parsknął śmiechem, jakby usłyszał dobry żart. Nie wytrzymałam.
Pobiegłam po schodach do góry, otwierając pierwsze drzwi, jakie napotkałam. Weszłam do środka, zamykając je za sobą z trzaskiem. Rzuciłam torebkę w kąt i opadłam, na łóżko, którego materac zaskrzypiał głośno pod moim ciężarem. Zamknęłam oczy i wzięłam głębokich wdechy. Jeden... drugi...trzeci...
Cofnęłam się pamięcią do marca tego roku. Byliśmy nad jeziorem Forest w rodzinnej miejscowości ojca, miejscu, w którym on i mama wzięli ślub. To piękna okolica, bardzo zielona z dala od harmidru miasta, a dom ojca jest położony tuż nad jeziorem. Nate kilka tygodni wcześniej wpadł na pomysł, abyśmy pobrali się dokładnie tam, gdzie oni w ten sam dzień. Sama nie wymyśliłabym tego lepiej. Zabraliśmy więc tam rodziców na weekend i spacerując tego wiosennego, niedzielnego popołudnia po okolicy przekazaliśmy im nowinę.
– To miejsce jest takie cudowne i klimatyczne, a wy pobraliście się tutaj i wytrwali razem dwadzieścia lat... – przerwałam, uświadamiając sobie powoli, o co prosiłam. Zawahałam się. Nie powinniśmy zabierać im ich szczęśliwych wspomnień, zasłaniać swoimi. To ich szczęśliwe miejsce, ale Nate postanowił kontynuować moją myśl.
– Jesteście dla nas wzorem, zawsze razem, zawsze szczęśliwi, zawsze oddani sobie wzajemnie i swojej córce. Chcielibyśmy tak jak wy wytrwać w naszej miłości. Jak i również wziąć ślub w tym miejscu piętnastego września – oznajmił dumny ze swojego pomysłu, podczas gdy we mnie rosły coraz to większe obawy. Ojciec aż podskoczył z radości i podniecenia, które iskrzyło w jego oczach. Najpierw z niedowierzaniem, ale i najszczerszym szczęściem przyglądał się nam oniemiały, aż w końcu objął mamę ramieniem, całując ją w policzek.
– Słyszałaś to wspaniały pomysł, nieprawdaż? – zapytał, ale widząc jej niesmak, wywrócił oczami i pociągnął za sobą Nate 'a. Rozglądali się wokół, planując, jak mogłoby wyglądać to nasze wesele. Mama została z tyłu. Patrzyła pusto przed siebie, unikając mojego wzroku. Poczułam się strasznie nieswojo. Z jednej strony rozumiałam, że chce to miejsce zachować jako swoją pamiątkę, ale z drugiej strony. Przecież to ja! Jej córka!
– Przepraszam... to głupi pomysł nie czuj się urażona.
– Kochanie – chwyciła mnie za dłonie – to, co chcecie zrobić, jest cudowne – przerwała, aby uważnie dobrać słowa – ale tylko jeśli robicie to dla siebie, nie dla nas. To nie miejsca budują miłość, a ludzie. To miejsce nie jest szczęśliwe, to miejsce nie jest wyjątkowe. Ten domek osadzony na malowniczym terenie jest tylko domkiem, a wrzesień to tylko miesiąc jeden z wielu. To wszystko nie sprawiło, że wytrwaliśmy tyle razem, tylko ty! I nasza miłość – dodała już mniej pewnie.
– Wiem mamo, po prostu razem z ojcem jesteście dla mnie prawdziwym wzorem do naśladowania. Jesteście wspaniałą parą i jeśli mogę zrobić coś, cokolwiek, żeby upodobnić się z Nate'em chociaż trochę do was, to zrobię to, bo jesteście dla mnie idealni. A wybór tego miejsca miał być po prostu hołdem dla waszej miłości.
Mama zacisnęła zęby, chwytając złoty łańcuszek z malutkim serduszkiem, który zawsze wisiał na jej szyi. Była dziwnie zdenerwowana i zmieszana. W końcu ruszyła przed siebie, wzięła głębokich wdech, mówiąc chyba bardziej do siebie niż do mnie.
– Kochanie nie ma idealnych par...
– Mamo ja wiem – przerwałam jej, prześcigając ją – ale wszyscy wokół się rozpadają, nie znam pary z tak długim stażem, jak wy która dalej jest razem. Stworzyliście mi z ojcem idealne dzieciństwo, nie dlatego, że zawsze dostawałam to, co chciałam, ale dlatego, że zawsze mogłam na was liczyć – tłumaczyłam jej, choć nie do końca wiedziałam, czy muszę. Mama chciała coś powiedzieć, widziałam, jak walczy ze sobą, ale ostatecznie przytuliła mnie tylko mocno, szepcząc, jak bardzo mnie kocha. Chwile później z radosnymi uśmiechami już w czwórkę snuliśmy plany na najbliższe miesiące i lata.
Kilka dni później zemdlała, przygotowując śniadanie. Ostatnimi czasy wyglądała troszkę na zmęczoną, ale wszyscy byliśmy tak pochłonięci naszym weselem, że nikt z nas nie poświęcił temu dłuższej chwili. Siedząc w szpitalnej poczekalni, jak na szpilkach z jednej strony ściskałam dłoń ojca, a z drugiej Nate 'a. Tak dowiedziałam się, że mama choruje na białaczkę i zostało jej kilka miesięcy życia. Co gorsze albo po prostu bardziej zaskakujące okazało się też, że wiedziała o tym od wielu miesięcy. W tym dniu zaczął się nasz horror.
Wszystko toczyło się w ekstremalnym tempie. Mama została przewieziona do specjalistycznej kliniki. Tam dostała chemie, nie było dobrych efektów, choroba szybko postępowała, jedynym ratunkiem był przeszczep. Operacja się udała, ale kilka dni później jej stan strasznie się pogorszył. Lekarze dali jej kilka tygodni. Wytrzymała wiele, widziałam, jak się męczyła, jak walczyła każdego dnia. Nie miałam jej za złe, gdy w końcu się poddała. Chociaż część mnie jakby umarła z nią.
Otworzyłam oczy, rozglądając się po pokoju. Jasnoróżowe ściany, ta sama co na dole szara wykładzina, łóżko, na którym leżałam i biurko w rogu pokoju. Wstałam i podeszłam, do okna, którego widok wychodził na tył domu i niewielki sad, za którym ciągnęły się pola uprawne.
– Mamo? – wyszeptałam niepewnie, czekając na odpowiedź.
Oparłam czoło na zimnej szybie. Najgorsze nie było to, że jej miejsce przy stole zostanie już zawsze puste, że w łazience nie zobaczę jej kosmetyków, a w ogrodzie nie będzie rozrzuconych rękawiczek, łopatek i wiader jak zawsze, gdy plewiła rabatę. Najgorsze dla mnie było to, że już nigdy miałam nie zobaczyć jej roześmianych oczu, jej grymasów, gdy przekomarzają się z tatą, że nigdy nie usłyszę, jak mnie woła, czy jak nuci stare piosenki, nigdy nie poczuję już jej zapachu, który z czasem ulotni się nawet z ubrań i nigdy już nie wtulę się w jej pierś, wsłuchując się w uspokajające bicie jej serca. Nigdy już, nigdy miałam nie poczuć jej ciepła.
– Mamo? – zacisnęłam powieki, powstrzymując łzy. Ona tego nie chciała.
– Tutaj się ukryłaś. – Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam Nate'a. Wszedł, zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnął się czule i przytulił mnie mocno, gdy wpadłam w jego ramiona. – Wszyscy cię szukają.
– Nie mogłam tam stać i patrzeć na tę szopkę. Wiedzą dobrze, że tego nie chciała! – westchnęłam gorzko, odchylając się lekko by móc spojrzeć mu w oczy. – Kto normalny robi przyjęcie na cześć czyjeś śmierci?
– Wbrew pozorom wielu ludzi. – Zrobił dziwny grymas. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie i usiadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę. Nate kucnął przede mną i chwytając moją brodę, zmusił mnie, bym spojrzała na niego. – Kochanie niektórzy ludzie potrzebują tego szumu, żeby oswoić się z brakiem bliskiej osoby...
– Ale ona tego nie chciała! – warknęłam, odsuwając się od niego.
– Stypa nie jest dla zmarłych, jest dla tych, którzy muszą żyć dalej, ale już bez nich. Grace nie każdy jest taki jak Ty czy ona – mówił tak łagodnie i spokojnie, jednocześnie chciałam go przytulić i odepchnąć.
– Trzymasz ich stronę?!
– Kochanie wiem, jak to jest, gdy traci się bliskich...
– Nie wiesz! Ty swojej matki nawet nie pamiętasz! – pożałowałam tych słów już w momencie, gdy wypadły z moich ust. Czułam się jak największa idiotka. Byłam największą bezduszną, kretynką. – Nate przepraszam, ja nie miałam...
– Masz rację – przyznał, ale widziałam jego żal i rozczarowanie. Nie patrząc na mnie, wyszedł. Wołałam za nim, ale nie odwrócił się. Wściekła wplątałam palce we włosy i ciągnęłam za nie, jęcząc z bólu, ale to nic w porównaniu z bólem, jaki czułam w środku.
***
Nie wiem, jak długo leżałam w łóżku, ale odgłosy z dołu ucichły a za oknem zrobiło się szaro. Podeszłam do firanki, po drodze chwytając za torebkę. Usiadłam na parapecie, chwilę wpatrując się w drewniane framugi. Zaczęłam zdrapywać farbę paznokciem. W końcu zdecydowałam się otworzyć torebkę i wyjęłam z niej dobrze mi znaną białą lekko już zmiętoloną kopertę podpisaną starannie moim imieniem. Wyjęłam z niej kartkę i brązowy kluczyk uwieszony na złotej nitce. Oplotłam nitkę wokół palców, a kluczyk ścisnęłam mocno w dłoni, czując jak jego wypukłości, uciskają moją skórę. Rozłożyłam list, jego treść znałam już na pamięć, ale ze ściśniętym gardłem czytałam to kolejny raz.
Kochana córeczko!
Piszę do ciebie ten list, bo wiem jak trudno, będzie ci po moim odejściu. Będziesz czuła, że nikt cię nie rozumie, będziesz się czuła samotna, wściekła rozgniewana na świat, tatę, Patrycje, Nate' a i siebie. Będziesz się z nimi kłócić i odpychać ich od siebie. Wiem to, bo jesteś podobna do kogoś, kogo bardzo dobrze znam. Byłaś moim oczkiem w głowie przez dwadzieścia jeden lat mojego życia i teraz po śmierci zostaniesz nim na wieki. Nigdy nie zapomnę, jak przez trzynaście godzin męczyłam się, by usłyszeć twój donośny płacz i nigdy nie zapomnę, jakie szczęście zalało moje serce, gdy pierwszy raz zobaczyłam twoją czerwoną i pomarszczoną twarzyczkę. Nie zapomnę, jak pierwszy raz chwyciłam cię w ramiona i czując twoje małe kruche ciałko, modliłam się tylko o to, by nie zrobić ci krzywdy. Miałam szczęście patrzeć, jak rośniesz, jak stawiasz pierwsze kroki, jak mówisz do mnie pierwsze „mama". Mogłam zabrać cię pierwszego dnia do przedszkola i tulić godzinę, gdy nie chciałaś podejść do reszty dzieci, mogłam patrzeć, jak świetnie szło ci w szkole i obserwować jak ze słodkiej dziewczynki zmieniasz się w diaboliczną nastolatkę, a z niej w mądrą kobietę znającą swoją wartość. Byłam przy Tobie, gdy uczyłaś się jeździć na rowerze, gdy otarłaś pierwszy raz kolano i gdy pierwszy raz poszłaś na randkę. Byłam przy Tobie, gdy pierwszy raz się zakochałaś, gdy pierwszy raz pokłóciłaś się z Isobell i gdy poznałaś Nate' a. Dane mi było zobaczyć, jak przy nim kwitniesz i jak stajesz się kochającą i kochaną kobietą. Wiem, że to wiesz, ale muszę ci to jeszcze raz powiedzieć, walczyłam do samego końca, walczyłam dla mnie i dla Ciebie, walczyłam o te kilka minut, godzin, dni dłużej z tobą. I choć nie złożę ci gratulacji w dzień rozdania dyplomów, niedane mi będzie płakać, na twoim ślubie i niedane mi będzie trzymać twoje dzieci w moich ramionach. Pamiętaj, że zawsze będę przy Tobie, będę otaczać cię swoją opieką, czuwać nad Tobą i twoimi najbliższymi. Bo pamiętaj Grace, dałam ci dar życia po to byś żyła, nie po to byś płakała, załamywała się i zadręczała moją śmiercią. Nie obwiniaj ojca, jeśli wyprawi mi normalny pogrzeb, zrobi stypę i będzie robił głupstwa, by zapomnieć. Pilnuj go i kochaj dla mnie. Bo nie frunęłam przy nim, ale on przy mnie tak.
P.S. Kluczyk, który jest w kopercie, należy do skrzyni, która znajduje się w Wysokiej, zapytaj Patrycje, ona wie, o co chodzi. W tej skrzyni znajdują się moje pamiętniki, moja przeszłość, którą wiele lat temu zamknęłam, chociaż nie powinnam. Dopiero teraz w moich ostatnich chwilach życia zrozumiałam, jak wielką hipokrytką byłam. Bardzo bym chciała, żebyś otworzyła skrzynię, ale wiedz, że informacje w niej ukryte zmienią twoje życie. Jeśli nie chcesz przeczytać pamiętników, proszę, spal je. Pamiętaj, niezależnie od tego, co zrobisz, zawsze będę cię kochać.
Mama
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro