9 lutego 2005, środa
9 lutego 2005, środa
Gdy tylko wróciliśmy do domu, tata przyniósł nam wspaniałą nowinę:
–Od teraz codziennie po 20:00 możecie rozmawiać przez telefon za darmo. Poza tym również przez cały dzień w sobotę i niedzielę.
Ja zaczęłam skakać z radości po całym domu, ale mamie się to nie spodobało. Zszokowana zapytała:
–Bogdan, czy ty jesteś normalny?! Nie widzisz, jakie ona ma gwiazdki w oczach? Teraz już nigdy nie oderwie się od telefonu!
Uważam, że mama przesadza. I tak nie mogę za długo wisieć na telefonie, ponieważ nadal dzielę pokój z bratem. Tak naprawdę mogę swobodnie gadać tylko, gdy go tam akurat nie ma.
Ale już niedługo będę miała SWÓJ WŁASNY POKÓJ... Wtedy będę mogła już paplać bez ograniczeń... Ach...
***
Oczywiście nie omieszkałam jak najszybciej zadzwonić do Marty, by przekazać jej cudowne wieści...!
Opowiadałam jej również bekową historię o tym, że Tomek wydzwaniał do wróżki. Nie mogła się przestać śmiać. Powiedziała, że od tej pory będzie go nazywać Czarodziej Tomek!
Już w sobotę są urodzinki Marty! Kończy już 14 lat...! Yay!
Ma być u niej w domu imprezka. Nie mogę się doczekać!
10 lutego 2005, czwartek
Umówiłyśmy się z Marcelką na spacerek, po to, żeby zajrzeć do kilku sklepów i kupić coś ładnego dla Marty na urodzinki.
Ja kupiłam jej śliczną białą szkatułkę z serduszkami i lusterkiem na biżuterię. Sama bym chciała taką mieć! Od Marceli dostanie różowy, pluszowy piórnik. Myślę, że nasze prezenty są przesłodkie...!
Wracając, spotkałyśmy Błażeja oraz Patryka Michalskiego. Ten ostatni miał ze sobą swojego psa, Marsa, którego miałam okazję zobaczyć po raz pierwszy na oczy. Jeju, jaki był cudowny! Taki rudawy labrador! Był cały w śniegu. Obwąchiwał nas białym nosem i merdał ogonem zadowolony.
Ale jego właściciel razem z kolegą zachowywali się dosyć dziwnie.
Najpierw zaczęli nas pytać, co kupiłyśmy, a kiedy wyjaśniłyśmy, że zbliżają się urodziny Marty, zapytali, czy jest opcja, aby oni również mogli wbić na tę bibę.
Eeee.
–To jest bardzo elitarna impreza – wyjaśniła Marcela. –Więc niestety nie ma takiej opcji.
Bardzo elitarna, dodałam w myślach. Z tego co wiem, zostałyśmy zaproszone tylko my, Jolka i Sonia.
–Dobra... – powiedział Błażej. –Trudno. My sobie zrobimy konkurencyjne balety... Możecie już żałować.
–Żałujcie – powtórzył za nim Patryk.
Gadali jeszcze jakieś pierdoły, a później podbiegł do nas kudłaty pies bez smyczy, sporo mniejszy niż labrador Patryka. Mars był nim jakoś wyjątkowo zainteresowany i próbował na niego naskakiwać, ale tamten uciekał.
Wkrótce podbiegła do nas jego właścicielka i założyła mu smycz.
Właściwie to JEJ, bo...
–To jest suczka – wyjaśniła, śmiejąc się. –Dlatego pewnie kawaler się interesuje. Niunia, chodź już ze mną! No chodź!
I poszły sobie.
Patryk i Błażej popatrzyli po sobie i w jednej chwili prychnęli śmiechem, po czym zaczęli śpiewać:
–Ej suczki... Tararara... Te wasze sztuczki...
Uznałyśmy, że czas się zbierać, więc pożegnałyśmy się z nimi i poszłyśmy w swoją stronę. Jeszcze długo w oddali słyszeliśmy, jak śpiewają te debilną piosenkę.
Marcela mówi, że Patryk jest taki wrażliwy i dojrzały, ale ja póki co jeszcze tego nie dostrzegłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro