4 października 2004, poniedziałek, Światowy Dzień Dobroci dla Zwierząt
Dzisiejszy dzień był bardzo szczególny.
A to dlatego, że był to Światowy Dzień Dobroci dla Zwierząt. Przywitałam się rano z Reksiem i powiedziałam mu, że jadę dzisiaj do szkoły walczyć w słusznej sprawie i poprosiłam, żeby trzymał za mnie kciuki. Oczywiście jest to pies, więc nie zrobi tego, ponieważ nie ma kciuków. Ale i tak pogłaskanie go rano dodało mi otuchy.
Idąc do szkoły czułam ekscytację, ale też ogarniającą mnie radość. Dzisiaj jest dzień dobroci, więc dobro jest wokół nas!
Po basenie usiadłyśmy razem z Marcelą i przygotowałyśmy zeszyt. Na kolejnej przerwie przystąpiłyśmy do zbierania podpisów.
Muszę przyznać, że trochę się wstydziłyśmy.
Gdy już zebrałyśmy podpisy od Marty, Jolki, Sylwii, Soni, Pameli, Tomka, wszystkich koleżanek i kolegów z klasy, przyszła pora na większe wyzwanie – zagadywanie do nieznajomych osób.
Strasznie głupio się czułam, gdy miałyśmy prosić o pierwsze podpisy od przypadkowych ludzi. Jak jakiś dziwoląg. Może Marta miała rację i robimy z siebie tylko idiotki?
Podeszłyśmy do jakichś dwóch chłopaków z równoległej klasy. Ku mojemu zdziwieniu, wykazali duże zainteresowanie sprawą. To powodowało, że poczułam do nich sympatię.
Jeden z nich zapytał:
–A czemu macie tak mało podpisów?
–To dopiero początki – wyjaśniłam.
–Pewnego dnia... – zaczął mówić inny, żywo gestykulując –cały ten zeszyt będzie w podpisach. I wtedy wygrają!
Uśmiechnęłam się. Chłopak dobrze mówił.
–Dzięki - powiedziałyśmy zmieszane i poszłyśmy sobie.
***
Jolka mnie zadziwiła. Widząc, jak marnie prowadzimy petycję i nie mamy ani odrobiny charyzmy, wyrwała nam zeszyt, mówiąc:
–Dajcie, zbiorę wam te podpisy, bo coś wam słabo idzie!
Zupełnie nie mogłam w to uwierzyć! Podeszła z tym zeszytem do trzecich klas, do których my za nic byśmy nie podeszły! Na każdej przerwie chodziła po gimnazjum od osoby do osoby, bez żadnego poczucia obciachu i wręcz ROZKAZYWAŁA ludziom, żeby to podpisali!
Nawet Marta była pod wrażeniem. Wcześniej mówiła mi, że mam nie robić cyrku, a teraz z podziwem patrzyła na Jolkę, która stanęła na ławce i zaczęła się do wszystkich drzeć, informując ich o naszej akcji!
Byłam totalnie zdumiona, jak ludzie jej słuchali. WSZYSCY.
Dzięki niej jednego dnia zebrałyśmy już 100 ponad podpisów.
SUPER!
***
Wkurzył mnie tylko Błażej. Powiedział, że on Dzień Dobroci dla Zwierząt to ma codziennie, ponieważ toleruje mieszkanie z Marcelą pod jednym dachem. Ta, słysząc te słowa, zaczęła się na niego drzeć, że jest debilem.
Chyba zaczynam rozumieć, skąd w Marceli tyle negatywnych emocji w stosunku do niego.
21:20, po angielskim
Niedawno wróciliśmy z pierwszych zajęć z prywatnego angielskiego.
Odbywają się one w małej szkole językowej jakieś dwadzieścia minut na pieszo od naszego domu. Sale lekcyjne są bardzo malutkie i przytulne.
Zapowiada się naprawdę ciekawie. Mamy bardzo małą grupę – ja, Marta, Tomek, Krzysiek z naszej klasy, Michał i Daniel z równoległej klasy, oraz Alicja, która jako jedyna chodzi do innego gimnazjum w Tulipku.
Nasza nauczycielka wydaje się super sympatyczna! Zupełnie inna, niż nauczyciele w naszej szkole. Nazywa się Beata Świerszczyńska i podobno długo mieszkała w Anglii. Mówiła, że miała straszne problemy z tym nazwiskiem, bo nikt nie potrafił go wymówić ani zapisać! Haha, wyobrażam sobie!
Wieczorem rozmawiałyśmy z Martą i robiłyśmy Echa Dnia. Mówiła, że się cieszy, że petycja nam dobrze idzie, mimo, że na początku była do niej sceptycznie nastawiona.
Omawiałyśmy również... Naszą nową grupę na angielskim.
Krzysiek jest typowym luzakiem. W każdym razie taki jest w naszej klasie w gimnazjum. W ogóle niczym się nie przejmuje, nie obchodzą go lekcje – myślę, że papierosy już i tak zniszczyły mu szare komórki, pewnie to dlatego. Marta czasami się śmieje z jego tekstów, ja nie za bardzo.
Daniel chodził z nami do klasy w podstawówce. Kolegowali się z Tomkiem. To dosyć podobny typ (kujon). Może trochę bardziej przebojowy, bo rzuca żartami, które co prawda też nie są w ogóle śmieszne, ale jakoś wszyscy się śmieją. Ma czarne włosy, jest średniego wzrostu i nosi okulary. Zawsze trochę mi przypominał Harry'ego Pottera. W dodatku ma takie samo imię jak Daniel Radcliffe, który gra go w filmie!
Alicja wydaje się trochę dziwna, ale chyba jest miła. Jeszcze jej do końca z Martą nie rozgryzłyśmy. Będziemy się jej przyglądać.
Ale naszą największą uwagę przykuł Michał. Michał Modrzew. To jego pełne imię.
On jest, jest...
Jak taki słodki cukiereczek.
Ma śliczne, niebieskie oczka, piękne, jasne blond włoski i taki rozbrajający wręcz super uśmiech. Wydaje się naprawdę sympatyczny i fajny. Dzisiaj musiałam specjalnie odwracać wzrok w innym kierunku, żeby się na niego za dużo nie gapić. Ale to ciężkie!!!
Obu się nam z Martą podoba, mimo tego, że jest... duuużo niższy od nas. Ode mnie to chyba o jakieś pół głowy. Ale ja jestem wysoka, bo mam 164 cm. Marta jest niższa.
Ale co z tego? Chłopaki rosną później, niż dziewczyny. Może jeszcze podrośnie! Hihihi.
No nie wierzę, jeszcze rano byłam całkowicie skupiona na ratowaniu świata, a kilka godzin później cała moja uwaga skupiła się na jakimś chłopaku z angielskiego, którego w ogóle nie znam.
Co się ze mną dzieje???
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro