2: rozdział 7
Ed's P.O.V
- Weź mnie nie wkurzaj!-krzyknąłem zdenerwowamy docinkami Emily, która weszła do mojego pokoju nie dość, że bez pukania, to jeszcze od razu darła ryja, żebym zciszył muzykę.
- Zamknij się i przycisz to!-pisnęła, na co tylko przewróciłem oczami.- Próbuje się uczyć.-zaargumentowałam. Oj jak mi przykro.
- Nie. Zcisze. Tego.-dałem nacisk na każde słowo i naprawdę liczyłem, że zrozumiała. Jasne...
- Ugh!-tupnęła nogą w ziemię.- Jesteś okropny! Powiem tacie!-obróciła się i wyszła z pokoju.
- Okej! A ja mamie!-wyszedłem za nią z tym, że ona poszła szukać taty do ogrodu, a ja poszedłem do gabinetu.- Głupia, mała, blondwłosa idio...-urwałem, stając obok drzwi do gabinetu ojca skąd usłyszałem... Jęk?
O kurwa.
Mój szeroki uśmiech zdecydowanie nie był tu odpowiedni, ale nie dbałem o to, kiedy przykładałem ucho do zimnego drewna.
Znów jęk i... Sapanie ojca... Jezus Maria...
Odskoczyłem od drzwi jak jakiś poparzony z ADHD. Przylgnąłem plecami do ściany na przeciwko i patrzyłem w drzwi, za którymi moi rodzice prawdopodobnie się...
- Tato!
Spojrzałem w stronę siostry, która nieczego nie świadoma podbiegła do drzwi. Chciała otworzyć je, ale złapałem ją za ramię, odciągając w tył.
- Co robisz?! Tat...-zasłoniłem jej usta dłonią i podniosłem na swoje ręce, po czym zszedłem do kuchni i tam ją odstawiłem.- Nie rób tak więcej!-wydarła się na mnie.
- Zamknij się.-warknąłem.- Rodzice... Um, gadają o... Czymś... I ten...
Uniosła brew, patrząc na mnie jak na idiotę.
- Wiesz co? Może zrobimy im coś do jedzenia, tak?-zmieniłem temat wiedząc, że Emily kocha gotować dla rodziców. Często coś przypala, ale tata i tak udaje, że to co mu przyrządziła, to delicje.
Mała od razu zaczęła grzebać za czymś w lodówce. Ja w tym czasie siadłem sobie wygodnie na stołku barowym przy wysepce kuchennej i wyciągnąłem telefon. Miałem na nią oko, żeby nie wymyśliła czegoś durnego przy okazji. Napisałem do Ricka, który od razu mi odpisał.
Spojrzałem na siostrę, która wyciągała chleb, stojąc na stołku barowym. Pamiętam jak sam tak robiłem w jej wieku. Potem dostawałem ochrzan od rodziców, bo przecież mogłem spaść! Zawsze histeryzowali... Usłyszałem trzask drzwi i już wiedziałem, że Rick jest w domu.
- No cześć kochanie...-zaczął, ale uciszyłem go palcem na swoich ustach. Emily to mały kabel. Nie może wiedzieć o mnie i Ricku, bo zaraz wygada rodzicom.
- Cześć. RICK.-położyłem nacisk na jego imię, żeby dać mu do zrozumienia, że mówimy od siebie normalnie.
- Ou, to cześć... Ed.-podszedł do mnie z uśmiechem, a ja bardzo chciałem go... Pocałować? Chyba tak. Wczoraj robiliśmy to z dwie godziny w szatni. I chyba jemu też się to podobało, ponieważ nie odsunął się.- Co robimy?-usiadł obok mnie.
- Chodź do pokoju.-skinąłem głową w stronę schodów, z czego był zadowolony. Poszliśmy do mojego pokoju, gdzie Rick rzucił się plackiem na łóżko, a ja zadbałem o naszą prywatność.po zamknięciu drzwi poszedłem do biurka i usiadłem na krześle obrotowym, odwracając się w jego kierunku. Patrzył na mnie leżąc plecami na łóżku. Ręce miał położone pod głową, a swój niesamowicie zielony wzrok wbił w moje oczy.
Nie wiem czemu, ale w moich spodniach zrobiło się ciasno...
- Więc...-zacząłem, zaraz po czym odchrząknąłem dla poprawy głosu.- Nie mówiłeś rodzicom?-zapytałem, na co on uniósł brew.
- Nie i nie zamierzam.-fuknął jakby z wyrzutem, przez co postanowiłem zachować milczenie. Pomimo tego, co do siebie czujemy, to i tak dziwnie się przestawić z przyjaźni na partnerstwo...- To znaczy...-urwał, wzdychając.- Nie chodzi mi o to, że zadajesz mi to pytanie pięć razy podczas godziny, tylko o to, że jak moi się dowiedzą, to mnie wydziedziczą.
- Ja też tak myślałem, ale moi ro...
- Twoi rodzice.-przerwał mi.- A moi mnie nienawidzą.-usiadł, a wzrok wlepił w swoje dłonie, które splutł na kolanie.
- Nie mów tak.-skarciłem go, bo może sobie zgrywać twardego ile chcę i udawać, że jest okej, ale ja go znam nie od dziś i wiem, że cholernie go takie rzeczy ruszają. Tylko że Rick nie chcę i pewnie nie będzie mi się z nich spowiadał. Bo to Rick. Skurwiel na pozór skały i wnętrzu gąbki. Przebij się przez jego otoczkę, a będzie chłonąć każdy gest, słowo i czyn jaki zrobisz względem niego. Taki jest.- Oni cię kochają. Mimo wszystko.-stwierdziłem, czym go chyba mocno zdenerwowałem, bo szybko wstał z łóżka i zaczął chodzić po pokoju jakby miał atak paniki i próbował go uspokoić.
- Nie mów tak!-uniósł głos, wciąż pałętając się po pokoju. Wplątał palce w swoje włosy i za nie pociągnął. Bałem się, że je sobie wyrwie.- Nic nie wiesz o moich rodzicach!-ocho. Przebiłem otoczkę.- Nie wiesz.-powtórzył już ciszej i spojrzał na mnie z żalem i wkurwieniem w jednym.
- Wiem.-również wstałem, ale nawet kroku nie zrobiłem w jego stronę.- Wiem więcej niż ty myślisz, że wiem.-powiedziałem, a on prychnął.
- W takim razie dajesz.-rzucił mi spojrzenie z wyzwaniem w oczach, ale to były tylko pozory. Tak naprawdę chciał usłyszeć co wiem i na ile zdaję sobie sprawę z jego sytuacji. Otóż wiem wszystko panie mądry.
- Wiem, że jesteś dzieckiem z gwałtu i nie znasz swojego ojca biologicznego.-zacząłem, pewniej unosząc podbródek.- Wiem, że twoja mama była ćpunką, a ten, który robił za jej męża i twojego ojca był alkoholikiem. Wiem też, że codzinnie do ósmego roku życia znosiłeś awantury i że masz blizny po tym, jak ojciec cię lał.-zmarszczyłem czoło widząc łzy w jego oczach.- Potem trafiłeś do domu dziecka i rok temu adoptowała cię Elena z Bobem. Oni cię kochają, ale to ty masz uraz.-stwierdziłem.- Rick, miłością darzy cię wiele osób, ale ty tego nie dostrzegasz i możesz te miłość stracić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro