Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 26

Zwariuję z tym internetem :)

- Bone! - krzyknąłem. Zgubił mi się gdzieś w tym całym zamieszaniu. Nie mieliśmy czasu na szukanie się wzajemnie, więc musieliśmy działać na własną rękę. 

Cóż, wejście 'na cichacza' nie podziałało...

Głównie dlatego, że nie trafiłem.

- Pożałujesz, żeś się urodził!

Spojrzałem się za siebie, gdzie zobaczyłem wielkiego typa, który biegł do mnie z basebollem w ręku. Ocho... Uchyliłem się, gdy wziął zamach. Był tak duży, że zanim ponownie uniósł kij, byłem już za nim. 

Walnąłem pistoletem w jego kark. Upadł ogłuszony. Od razu ruszyłem do przodu. Brak czasu, tak wiele do zrobienia. 

Pobiegłem na schody, które trzeszczały przy każdym kroku. I tak byliśmy już spaleni, więc nic do stracenia. Na szczęście nie było wielu przeciwników. Na górze nikogo nie widziałem. To był plus.

- Ranve! - usłyszałem zza rogu. Nigdzie nikogo nie było, nawet gdy się rozejrzałem. O chuj chodzi? - RANVE! KURWA CHODŹ TU!

Ktoś pociągnął mnie w bok.

- Jezu, weź się ogarnij chłopie, bo zginiesz - Bone wciągnął mnie do pokoju zaraz obok mnie. 

- Nie strasz mnie - syknąłem. 

- Zamknij się - Bone sprawdził okno, za którym chyba nieczego nie zauważył. - Dziewczyny są w pokojach obok, ale szacuję, że w każdym z nich jest przynamniej jeden ochroniarz.

- Jak to? Miało być czysto!

- Miałobyć - syknął do mnie. - Ale nie jest. Jak to robimy? Na chama do każdego pokoju.

- Nie - westchnąłem, patrząc w sufit. - Trzeba ich wywabić. I tak się zlecą jak wejdziemy do pierwszego pokoju.

- No tak, laski pewnie będą wrzeszczeć - przewrócił oczami. - Dobra, to ja idę na drugą steonę korytarza. Tam jest szafa, schowam się. Ty ich wywab, a ja potem Ci pomogę.

- Czemu to zawsze ja? - szepnąłem, gdy wyszliśmy z pokoju. Bone tylko się zaśmiał i poszedł w ustalone miejsce. 

Jak mam to zrobić?

Njaprostsze metody są najlepsze... Strzeliłem w sufit. 

- Dzień dobry - uśmiechnałem się, gdy kilku facetów wyleciało z pokoi jak na zawołanie. 

Nie wiem jaka to zależność, że im więcej ciała, tym mniej mózgu, ale widzieli, że mam broń w ręku, a i tak ruszyli w moją stronę. Nie chciałem zaczynać strzelaniny. Oni pierwsi zaatakowali. 

Ja tylko unikałem ciosów i podcinałem im nogi. Raz dostałem z łokcia w czoło, zabolało, ale Bone czuwał. 

Szybko poszło, został jeden i ten jeden trochę stchórzył, gdy my zajmowaliśmy się pozostałymi.

- Bone! Zwiewa!

Facet uciekał, a my nie dogonilibyśmy go. Nie liczyłem jednak, że Bone wyciągnie broń i strzeli prosto w plecy mężczyzny. 

- Bone! - syknąłem na kolegę.

- Zawołałby innych!

- Kurwa... - syknąłem pod nosem. Z pokoi wyszły dziewczyny. Ostrożnie, sprawdzając co się dzieje. 

- Spokojnie, jesteście bezpieczne - dziewczyny zaczęły wychodzić do nas ufniej. - Idzcie na dół, a potem biegnijcie w dół ulicy. Tam czeka na was ciężarówka, która przewiezie was w bezpieczne miejsce. Potem sobie poradzicie.

Dziewczyny zaczęły zbiegać na dół, dziękowac nam i całować nas po dłoniach. Co one tam musiały przeżyć... Nie chciałem o tym myśleć. 

- Bone... - mruknąłem rozglądając się. Nie widziałwm wśród dziewczyn żsdnej znajomej twarzy. 

- Nie widzę jej - odparł Bone. Wszystkie dziewczyny zbiegły, a my zostaliśmy. 

- Nie ma Hailey...

- To nie ten dom?

- Jak to nie ten dom? - spojrzałem na niego. - Takie były wytyczne, gdzie ona jest?!

- Uspokój się  i sprawdz pokoje!

Sprawdzaliśmy każdy zakamarek. Nie tylko w pokojach. Znaleźliśmy jeszcze dwie dziewczyny, w czym jedną w ciąży, ale żadna nie była tą, której szukaliśmy. 

- Kurwa, co teraz?

- Nie wiem... Ale skoro to nie ten dom, to znaczy, że takich miejsc jest więcej... Sami tego nie załatwimy, a Hailey może być w poważnym niebezpiczeństwie...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro