2: rozdział 20
Edd's P.O.V
- Wsiadaj - rzucił mną na tylnie siedzenia, jak workiem ziemniaków, a ja nie mogłem się nawet ruszyć, bo byłem zakneblowany i miałem związane nogi oraz ręce. - Pieprzone dzieci - mruknął pod nosem, odpalając samochód terenowy na kablach.
Wytłumaczę wam w skrócie co się stało...
No więc, kiedy usłyszałem pociągnięcie za spust, okazało się, że to nie broń jednego z moich porywaczy, a jakiegoś szatyna, który - nie wiem czemu, w jakim celu i po co - mnie uratował. Broń wystrzeliła, a kula trafiła w szyję mojego - na szczęście nie doszłego - zabójcy zanim ten zdołał pozbawić mnie życia. Kolejną rzeczą, która wydawała mi się dziwna, było to, że zaraz po uratowaniu mnie, sam wymierzył we mnie pistoletem. Po zapytaniu mnie, czy to ja jestem "ten pieprzony syn pieprzonego Collinsa", związał mnie. Nie da się ukryć, że trochę mu pyskowałem, więc to chyba właśnie dlatego również mnie zakneblował.
I tak oto znalazłem się w zupełnie nieznanym mi pojeździe, pędzącym z dużą prędkością w kierunku, który kierowca - a także mój wybawca - obrał za cel.
To nie tak, że grzecznie tam leżałem, wyczekując aż ten facet łaskawie się zatrzyma i poprawi moje położenie tak, żeby gniazdo do zapinania pasów nie wpijało mi się tam, gdzie absolutnie nie powinno.
Nawet nie macie pojęcia jak bardzo mnie bolało tamto miejsce...
- Przestań skrzeczeć pieprzony bachorze - warknął, przez co zacząłem się rzucać, aby zwrócić na siebie jego uwagę. - Naprawdę chcesz, żebym się zatrzymał i ci wpieprzył?
No i właśnie przez powagę w jego głosie zdecydowałem, że jednak sobie dopuszczę prowokacje.
Za to mogłem poświęcić chwilę na obmyślanie planu. Jakiegokolwiek. Tylko, żeby był w miarę możliwy i, abym przeżył.
Na przykład mogłem kopnąć w drążek od zmiany biegów. Ale najpewniej skutkowałoby to siniakami na moim ciele, albo i śmiercią. Nas oboje.
Wolałem nie ryzykować.
Tyle pomysłów mi się kłębiło w głowie. Nie wiedziałem, który z nich wdrożyć w życie.
Drugim moim najskuteczniejszym planem byłoby udawanie, że mam atak jakiejś choroby. On nie wie, że jestem zdrowy. Mogę to wykorzystać i symulować na przykład padaczkę.
Ostre hamowanie przerwało wszystkie moje przemyślenia i posłało mnie pod fotel.
Dosłownie.
- Kurwa - wymamrotałem przez knebel, co mężczyzna chyba zrozumiał, bo zaraz usłyszałem jego śmiech.
Potem wyszedł z samochodu i zamknął za sobą drzwi. Chwila niepokojącej ciszy, po której nastąpiło otwarcie drzwi od mojej strony i wyciągnięcie mnie z samochodu. Kopałem ile wlezie i darłem się w kawałem materiału w moich ustach, ale nic nie pomogło. Zostałem brutalnie rzucony na piasek, co zabolało. Myślałem, że złamał mi plecy. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem go opartego o samochód. Zapalał papierosa, który zwisał leniwie z pomiędzy jego ust. Patrzyłem jak odkłada zapalniczkę na dach auta i zaciąga się dymem, patrząc na mnie od góry do dołu. Wypuścił kłęby szarego jak chmura deszczowa dymu, ale tym razem patrzył mi prosto w oczy, jakby chciał wyczytać z nich co siedzi mi na duszy.
Łokcie szczypały od piasku, gdy używałem ich, aby cofnąć się jak najdalej od zbliżającego się do mnie szatyna.
Byłem w strachu, że papieros, który zwisał mu z ust zaraz spadnie na mnie i boleśnie mnie poparzy, kiedy tak pochylał się nade mną. Ale on tylko zszarpnął ze mnie knebel, dając mi dojście do prawidłowego oddychania.
- Zostaw mnie! - wrzasnąłem, gdy tylko mogłem poruszyć ustami odrętwiałymi od stałego noszenia materiału.
- Zamknij się - syknął, a następnie puknął palcem dwa razy w papierosa, przez co spalony tytoń spadł prosto na skórę mojej odkrytej kostki.
- Ała - tym razem ja syknąłem, odczuwając uporczywe pieczenie i swąd spalonej skóry.
- Miękki jesteś - powiedział, patrząc na mnie zgury i niemal kochając się ustami z papierosem. - Jak tatuś.
- Znasz mojego ojca? - zapytałem nie tyle, co zdziwiony, bo wiedziałem, że mój tata w młodości miał różne... Khem... zajęcia oraz znajomości.
Aczkolwiek byłem ciekaw jaka histeria kryje się za tą znajomością. Nie wiedziałem wiele, a właściwie tyle co nic o przeszłości moich rodziców. Tata był niegrzecznym rodzajem chłopca, tyle wiem od mamy, ale co to właściwie znaczyło?
- Duh - prychnął. - Byliśmy braćmi innych matek - powiedział, a mnie totalnie zamurowało. - Co? Nie sądziłeś, że twój ojciec był zdolny do zaufania komuś w tamtych czasach?
- Nie, po prostu nie kojarzę, żeby tata o tobie coś wspominał - wyznałem zgodnie z tym, co uznałem za prawdę.
- Nie wątpie, że nic ci o mnie nie mówił - ponownie strzepał papierosa, ale tym razem popiół wylądował nieopodal mojej łydki, nie raniąc mnie w żaden sposób.
- Skoro jesteś jego przyjacielem, to czemu mi o tobie nie wspomniał?
- Bo ja nie żyję.
W tamtym momencie spojrzałem na niego jak na prawdziwego idiotę.
- Chyba czegoś nie załapałem - wychrypiałem, patrząc jak po moich słowach przewraca oczami.
- Twój ojciec, jak z resztą wszyscy w tych rejonach, myślą, że zmarłem kilkanaście dobrych lat temu.
- Dlaczego tak?
- Długo by mówić - westchnął z uśmiechem. On się uśmiechnął. Naprawdę się uśmiechnął. To był wyjątkowo piękny uśmiech. Taki, jaki pokazuje dziecko, gdy jego ojciec wraca do domu po długiej nieobecności. - Ale to przeszłość - dodał już bez uśmiechu i z markotną miną.
- Dość ciekawa, z tego, co wiem - odważyłem się powiedzieć, a on na mnie spojrzał tak uważnie, że zacząłem się go trochę bać. Trochę bardziej niż przed kilkoma minutami.
- Akurat to cię nie dotyczy - wyrzucił papierosa w piasek i dopiero teraz zorientowałem się, że jesteśmy na jakimś totalnym odludziu z mikroskopijną plażą, na której leżałem nadal związany i wciąż na plecach.
- Kim ty w ogóle jesteś? Tak poza tym? Jakieś imię? Może posiadasz nazwisko? Czy jesteś po prostu duchem, że duchem?
Trochę zacząłem mu pyskować, co ewidentnie mu się nie spodobało, ale odpowiedział na moje pytanie.
- Jackson. Mam na imię Jackson.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro