Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 19

Edd's P.O.V

Po raz kolejny poczułem pieczenie na policzku i kolejną dawkę krwi we wnętrzu mych ust.

- Nie wiem gdzie są!

Wrzeszczałem słowa, ale to zdawało się nie robić żadnego wrażenia na oprawcy, który trzymał broń przy mojej skroni. Tym bardziej moje cierpienie nie obchodziło tego, co wymierzał bolesne ciosy w moją zakrwawioną, poranioną twarz.

Mówili do mnie w obcym mi języku. Słowa przez nich wypowiadane nie przypominały żadnych mi znanych, dlatego też nie mogłem zrozumieć o co im chodzi. Przede mną po turecku siedziała jakaś kobieta, która tłumaczyła niektóre zdania, padające w moją stronę.

Pomieszczenie, w którym się znajdowałem było ciemne, wilgotne i brudne. Moje ciało było wyziębione, ponieważ na dworzu panowała totalna zima, a okna w tym budynku... Cóż, nie było ich.

- Mów! - krzyknął jakiś facet, który częściowo umiał się porozumieć po angielsku, jednak jego akcent sprawiał, że ni jak nie umiałem go zrozumieć w niektórych sytuacjach.

- Ale ja nie wiem! - załkałem po tym, jak dłoń mężczyzny zetknęła się z moim policzkiem. Nie było to przyjemne.

- Ed - odezwała się kobieta, aczkolwiek miałem ją w dupie i w ciąży powtarzałem, że nie wiem, gdzie są moi rodzice. - Eddie - zaśpiewała i po raz kolejny ją zignorowałem.

Niesubordynacja, jaką się wykazałem nie pozostała bez odzewu z ich strony. Zostałem brutalnie złapany za szczękę, przez co nie mogłem mówić, ale wciąż usiłowałem kręcić głową i zaciskać powieki. Kilku osobników mówiło na raz, przez co miałem istną kaszankę z mózgu i nie wiedziałem na kim mam się skupić.

- Eddie, otwórz oczy - usłyszałem głos kobiety, co nie wiedzieć czemu mnie uspokoiło. Miała piękny, delikatny, melodyjny głos. Podobny do głosu mamy. - Eddie, dalej, spójrz na mnie.

Trochę to trwało zanim zebrałem w sobie wystarczającą ilość odwagi i uchyliłem powieki. Moje oczy zetknęły się z twarzą tłumaczki. Jej orzechowe oczy wpatrywały się w moje tęczówki, wyraźnie domagając się pozwolenia na wtargnięcie do mojego umysłu i zawładnięcia nim. Jak Pani na swym tronie, wydająca rozkazy.

- Dobry chłopiec - pochwaliła mnie, podczas gdy kątem oka udało mi się zauważyć, że ktoś zbliża strzykawkę do mojej szyi.

- Co to jest!? - zacząłem panikować i się wiercić, ale to nic nie dało.

- Spokojnie, cichutko - zaczęła mmie głaskać po włosach, a igła wbiła się w moją żyłę jak nóż w masło.

Zimny, gęsty płyn rozlał się pod moją skórą, docierając do najbardziej skrytych zakątków mojego ciała i usztywniając je jak linijkę. Nie mogłem z siebie wydać żadnego dźwięku. Nawet jeden, cichy jęk nie miał możliwość uciec spomiędzy moich uchylonych warg.

- Teraz sobie spokojnie porozmawiamy - stwierdziła, przysuwając sobie krzesło tak, aby móc siedzieć na przeciwko mnie.

Śledziłem każdy jej ruch, chcąc wyczuć czy ma zamiar zrobić mi coś złego. Nic na to nie wskazywało. Po prostu usiadła i na mnie patrzyła.

- Będę zadawać pytania, a ty odpowiadać. Dwa razy mrugnij, to będzie "nie", a raz "tak", rozumiesz?

Mrugnąłem dwa razy, co potwierdziło jej słowa.

- Dobrze - uśmiechnęła się, a mnie przeszły nieprzyjemne ciarki. - Znasz go? - sięgnęła do kieszeni, skąd wyjęła zmięte zdjęcie. Obróciła je w moją stronę. To był tata. Zamrugałem dwa razy na tak. I tak wiedzieli, że to mój ojciec. Inaczej nie miało by sensu porywanie mnie. - Wiesz gdzie jest? - uważnie przyjrzała się mojej twarzy, gdy myślałem nad odpowiedzią. Zajęło mi to dokładnie dwie sekundy zanim zamrugałem na nie. - Ojojoj... - pokręciła głową.- Nie ładnie jest tak kłamać - wstała, a ja poczułem zimny powiew wiatru na lewym ramieniu.

Krążyła wokół mnie jak lew wokoło ofiary. Tak właśnie było. Czułem się bezradny. Na dodatek taki byłem. Nie miałem jak się ruszyć, czy krzyczeć.

- No - odezwała się, kładąc mi ręce na ramionach. Miałem wrażenie, że kości pod naporem jej mięśni po prostu się rozlecą jak zapałki. -Widzisz tych panów? - wskazała na dobrze mi znanych strzelców. Widać było, że już nie mogą się doczekać, aby użyć swoich zabawek. Obawiałem się tylko, że wycelują we mnie. - Nie lubią czekać. Tak jak ja. A ty opóźniasz nasze działania...

Jeden ze strzelców w czarnej skórze zaczął się wydzierać na tłumaczkę jakby go obdzierali ze skóry, jednak ona zdawała się tym nie przejmować i utrzymała kamienną twarz. Poczekała aż strzelec się uspoki i dopiero zaczęła mu coś tłumaczyć w ich języku. Ten spojrzał na mnie przez sekundę ze skupieniem.

Podczas ich rozmowy poczułem jak moje zdrętwiałe mięśnie zaczynają się rozluźniać. Mogłem poruszać palcami u rąk i nóg. Nie było mnie stać na to, żeby ktoś zauważył, że środek, który mi podali powoli ustępuje w działaniu. To była dla mnie wielka i pewnie jedyna szansa na wolność i przede wszystkim życie. Musiałem być spokojnym i nie dać się panice, ale pot zaczął się wydzielać z mojego czoła w efekcie stresu.

Uspokój się - rozkazywałem sobie w głowie, próbując jednocześnie nie poruszyć żadną częścią ciała.

Zdradzenie się owocowałoby nieuchronną śmiercią.

Dalej rozmawiali, więc nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mogłem spokojnie wydostać nadgarstki z więzów liny, ale musiałem być bardzo ostrożny, ponieważ ciało tłumaczki było bardzo blisko moich rąk. Gdybym ją dotknął, byłoby po mnie.

Jeszcze tylko trochę - ciągle mówiłem do siebie w myślach, dzięki czemu nie spanikowałem i pomagałem sobie w wykonywaniu zadań.

Wreszcie więzy puściły i upadły na ziemię, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, będąc pogrążonym w czymś, co zdawało się być kłótnią. Parę razy zacisnąłem pięści, żeby krew mogła swobodnie dostać się do moich żył i je napełnić. Mrowienie w dłoniach było silne i nie ustępliwe, ale nie zwróciłem na to większej uwagi, którą zdecydowałem się poświęcić na obmyślenie następnego kroku. Było za późno, żeby się wycofać.

- Dobra mały.

Poczułem klepnięcie w ramię, przez co omal nie podskoczyłem na krześle.

- Wybacz za to. Możemy wrócić do rozmowy... - nagle jakby zamarła i usłyszałem szmer. - A co my tu mamy? - przełknąłem ślinę, gdy pokazała mi sznury, których przed chwilą się pozbyłem.

To była ta chwila, gdzie mogłem zginąć lub żyć. Wybór był wyłącznie mój. Nie pozwoliłem strachu przejąć nade mną kontrolę.

Wstałem.

Nawet nie zdążyli zareagować, gdy wytrwałem jednemu broń, a drugiemu w tym samym czasie przywaliłem w szczękę. Kobieta zaczęła krzyczeć coś w swoim języku, przez co zwróciła na siebie moją uwagę.

Jeden jedyny błąd.

I poczułem, że zostałem złapany za ręce oraz lufę przy skroni i dźwięk naciskanego spustu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro