2: rozdział 12
Hailey's P.O.V
Naprawdę się bałam zostać sama, kiedy Ed pojechał na noc do Ricka, a Ranve do Bone'a w celu wyjaśnienia tego wszystkiego. Nie chciałam być osamotniona w tak dużym domu w dodatku w nocy. Wiedziałam, że mamy alarm, że mam telefon pod ręką, a Ranve cały czas jest ze mną w kontakcie jakby co, ale pomimo jego zapewnień, że nic się nie wydarzy, ja wolałam położyć się na łóżku, blisko etażerki, gdzie był schowany pistolet. Od razu przeszkadzała mi cisza, która rozlegała się w domu, dlatego włączyłam telewizor na jakimś kiepskim reality show i wpatrywałam się w ekran, chcąc, żeby czas mijał jak najszybciej.
- Zwycięzca może być tylko jeden, a uczestników mamy pięciu.-mówił facet w telewizorze, a ja starałam się nie skupiać na tym, co w nim leci, tylko na tym, czy nie słychać niczego oprócz telewizora. Miałam szczerą nadzieję, że Ranve jechał już do domu, ale było to tak prawdopodobne, jak to, że Ed zda matematykę.- Pierwsza runda! Pani w zielonym sweterku, zapraszamy serdecznie!-nawet nie wiem o co chodziło w tym show. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta pierwsza dwadzieścia dwa, co oznacza, że Ranve pojechał z domu jakieś trzy-cztery minuty temu...- Nie, nie. Hasło, to rzecz domowa. W domu.-w trakcie wypowiadania przez faceta w telewizorze tych słów, wydawało mi się, że coś na polu mrugnęło. Jakieś światło.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy wstałam z łóżka z zamiarem wyjrzenia przez drzwi balkonowe. Cholernie pragnęłam wtedy wziąć telefon i zadzwonić do Ranve, żeby przyjechał, ale bez przesady. Zapewne mi się tylko wydawało przez to, jaka zdenerwowana byłam. I rzeczywiście, kiedy wyjrzałam na pole niczego nie było. Pokręciłam głową, karcąc się w myślach za taką panikę.
Wdech, wydech, Hailey. Panikujesz.
- Ja pier-ugh.-prawie przeklnęłam, gdy mój telefon zawibrował na łóżku, wydając przy tym szelest niczym z horrorów. Wiecie, ciągnięte ciało czy coś.
Wzięłam go do ręki, mając nadzieję, że może zajmę swój zlasowany mózg czymś w internecie lub po prostu będę gapić się w ekran, ale tak się nie stało, za to pisnęłam z przerażeniem, bo dostałam wiadomość od kogoś nieznajomego.
O kurwa.
O KURWA.
Teraz to dopiero zaczęłam panikować. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek podejrzanego, a telefon przygarnęłam do siebie. W głowie ułożyłam sobie milion planów na miliard różnych sytuacji, jakie mogą się zdarzyć. Ucieknę oknem... To drugie piętro, ale na dole jest basen. Zamoknie mi telefon... To ominę włamywacza lub kogokolwiek, kto jest teraz w domu i zbiegnę schodami. Ah, drzwi są na kod. Zanim go wpiszę, to ten ktoś mnie dorwie. Zwłaszcza, że jest duże prawdopodobieństwo, że wpisze ten kod błędnie tak z dziesięć razy.
- Szlag.-pisnęłam pod nosem, jakbym nie chciała zwrócić na siebie uwagi tego kogoś. Potem jednak mój mózg zaczął działać poprawnie i do głowy mi przyszło, że to może jest żart. Jakieś małolaty się bawią? Możliwe, a nawet bardzo. Jednak dalej miałam w głowie to, że umrę.
Niczego wtedy nie byłam pewna. No może oprócz jednej rzeczy, a mianowicie tego, żeby nie odpisywać. Tego właśnie uczył mnie Ranve przez ten cały czas. Gdybym odpisała, pokazałabym im, że zależy mi na ich odpowiedzi i że się boję. Mieli by mnie w garści, a tak, to mogą mi naskoczyć. Dzięki tej myśli stałam się spokojniejsza. I przypomniałam sobie o...
Właśnie!
Nauki Ranve!
Przecież on mnie tak szkolił na takie sytuację. Oczywiście nie robił tego, ponieważ wiedział, że jestem w niebezpieczeństwie czy coś, ale to był jego sposób na to, żebym wyszła z depresji po tym, co mi robił Peter. Czułam się znacznie lepiej po tym, jak nauczył mnie samoobrony i podstaw obsługi broni. Miałam minimalne poczucie bezpieczeństwa i niezależności, a to było mi potrzebne do takich chwil.
W przypływie adrenaliny zgasiłam telewizor i wyszłam z sypialni. Zbiegłam po schodach, chcąc dostać się do salonu, a telefon cały czas ściskałam w dłoni. Już wtedy powinnam zadzwonić do Ranve i powiedzieć mu co się dzieję, ale coś mnie powstrzymywało przed zrobieniem tego. Chyba chciałam sobie udowodnić, że mogę. Że potrafię się sama obronić i nie muszę mieć przy sobie rycerza na białym koniu z lancą w ręku, bo nie jest żadną pieprzoną księżniczką. Jestem Hailey Parker do kurwy. Byłam porwana, zmuszana do wielu nie przyzwoitych rzeczy, zgwałcona przez kogoś, kto dał za mnie dwadzieścia tysięcy, byłam kontrolowana przez ojca, odcięta od mojej miłości, napastowana przez męża, bita i krzywdzona przez całe swoje życie.
Dałam radę wtedy, to dam i teraz.
Byłam całkiem zdeterminowana i odważna, kiedy wyjmowałam pistolet REX z komody stojącej za kanapą. Właśnie wtedy mój telefon zawibrował w ręce.
Normalnie, spanikowała bym, ale teraz tylko się uśmiechnęłam do ekranu.
- A proszę bardzo.-mruknęłam, chowając telefon do kieszeni spodenek.- Chcesz, to wyjmuj, ale ja nie schowam, bo wiem, że jakbym to zrobiła, to odstąpisz od małpowania i nie schowasz.-krzyknęłam, wiedząc już, że zapewne mamy w domu podsłuch. Tego też mnie uczył Ranve. Nawet wiedziałam gdzie ten podsłuch jest. Małe, czerwone światełko mrugało sobie niepozornie w jednym z kwiatów w wazonie na komodzie. Nie rozwaliłam go, dlatego, że chciałam mówić do nich, a nie pisać. Nadal trzymałam się zasady "Nie odpisuj".- Kim jesteś? Czego chcesz?-zapytałam, odbezpieczając broń.
Prywatny zabójca? Na kogo maił zlecenie? Na mnie?
- Nie uda ci się mnie zabić.-powiedziałam, przełykając ślinę i wyraźnie czując to, jak cała odwaga powoli ze mnie uchodzi. Ale starałam sobie przypominać o tym wszystkim, co wymuszało u mnie odwagę.
Peter, dzieci, las, dom, ciemność, pająki, porwanie, gwałt, ojciec.
Kolejna wibracja i kolejna wiadomość.
A zaraz potem kolejna. Tym razem załącznik. Otwarłam go, wstrzymując powietrze.
- Ranve...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro