Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: rozdział 1

- Tatusiu! Tatusiu!

Blondwłosa dziesięciolatka zbiegła ze schodów jakby w panice przed czymś uciekając. Na końcu jednak wpadła w ramiona szatyna, którego taki widok wcale nie dziwił.

- Co tam cukiereczku?-zagruchał do młodej Parker, już wiedząc jakie pytanie mu za chwilkę zada.

- Jedziemy do mamusi?

- To zależy od pana idealnego, który raczy się ruszyć na dół!-powiedział na tyle głośno, żeby dwunastolatek usłyszał.

- No już, już.-mruknął pojawiając się na schodach z deskorolką w dłoni.

- Zamierzasz jeździć na niej po korytarzach firmy?-szatyn uniósł brew, wskazując na deske w rękach chłopaka.

- A nie mogę?-spytał przedrzeźniając minę ojca, na co starszy się skrzywił.

- Możesz, ale potem będziesz jeździł na mopie, czyszcząc białe panele.-rzucił, odchodząc w stronę drzwi.

- Ha ha.-zakpiła blondynka, wystając język swojemu bratu, który zrobił do niej to samo.- Będziesz robił za sprzątacza.

- A ty za mojego mopa.

- Użyj swoich włosów, w sumie podobne do mopa.-założyła ręce na piersi uśmiechając się cwanie.
Ed (bo nie lubi już jak się mówi na niego Eddie) zrobił krok w jej stronę.

- Tatusiu!-zapiszczała i obiegła do ojca, który tylko przewrócił rozbawiony oczami.

Chłopak parsknął śmiechem, po czym ruszył w stronę drzwi. Niedługo potem wszyscy zapakowali się do samochodu.

- Tato?-zapytał niepewnie chłopak, a jego ojciec uśmiechnął się, wciąż patrząc na drogę.

Ed zawsze zaczynał tak zdania, w których prosił o coś ojca, jednak ten już dawno wyczuł metody chłopaka.

- Co ty na to, żebym w tym roku nie jechał na obóz?-zagryzł warge wyczekując relacji mężczyzny.

- Jak to "nie jechał"?-rzucił mi krótkie, ale znaczące spojrzenie.

- Bo Kylie...

- Jezu, Ed.-przewrócił oczami.- Kyle to, Kylie tamto. Ja rozumiem, że się zakochałeś, ale weź daj spokój.

- Tato, nic nie rozumiesz.-jęknął.

- Och tak, bo nigdy nie byłem młody.-zakpił.

- Ale to było czterdzieści lat temu...

- ILE?!

- No... A nie?

- MAM NIECAŁE TRZYDZIEŚCI LAT NA BOGA!

- Ale se nagrabiłeś!-zachichotała blondynka z tylnych miejsc.

- Mówi się "sobie", a nie "se".-wytknął jej brat, na co ta przewróciła oczami.- Poza tym nie moja wina, że tak wolno się starzejesz.-zwrócił się od ojca.

- Ed, błagam cię, bo za chwilę wyjde z siebie i wypadne z auta.-westchnął szatyn.- Pojedziesz na ten obóz czy ci się to podoba czy nie.

- Ale jeżdżę na niego co roku odkąd skończyłem sześć lat!

- I co roku twoje szanse na dostanie się do American Official Football Gropu rosną!

- Nie ma innego sposobu, żeby mnie tam przyjęli?-spytał zrezygnowany.

- Owszem jest.

- Jaki?

- Czekanie na cud.

Kilka chwil później Ranve zaparkował samochód na podziemnym parkingu pod budynkiem firmy.

- Tatusiu?-spytała blondynka, łapiąc ojca za rękę, gdy kierowali się do windy.

- Tak myszko?

- Czemu Jackson może biegać po parkingu, a ja nie?

Szatyn spojrzał na swojego syna, który zygzakiem przemierzał drogę do windy na deskorolce.

- Bo Jackson zna zasady i wie jak i co powinien robić, kiedy jeździ.-odparł, co nie spodobało się młodej i zmarszczyła nosek.

Mężczyzna zachichotał na ten widok. Od razu na myśl przyszło mu, że jego narzeczona robi tak samo, gdy coś się jej nie podoba.

- A dlaczego on mógł zabrać deskorolke, a ja nie mogłam hulajnogi?

- Bo mnie o to nie prosiłaś.-wszedł do windy z dzieciakami i przucisnął odpowiednie piętro.- Ed, mógłbyś mi proszę powiedzieć na co ty się tak stroisz?-zapytał widząc jak nastolatek poprawia swoje włosy w lustrze.

- Na nic.-wzruszył ramionami, a szatyn i blondynka wymienili spojrzenia.

- Ed ma dziewczynę.-stwierdziła młoda, przez co ojciec dwójki uniósł brwi.

- Naprawdę?-zapytał przenosząc wzrok na chłopaka.

- To tylko koleżanka.-stwierdził młody, chowając ręce w kieszenie spodni.

- Jasne.-zakpił Collins.

Niedługo potem wysiedli na odpowiednim piętrze i wznowili swój spacer, ale tym razem przez biało-czarne korytarze.

- Whoa, wait młody.-mruknął szatyn, łapiąc swojego syna za kołnierz bluzki, kiedy ten chciał dyskretnie oddalić się do jednego z gabinetów.- Gdzie ci tak spieszno, że nawet z mamą się nie przywitasz?

- Jezu, tato.-jęknął młody, wyrywając się ojcu.- Nie mogę się przejść?-uniósł brwi.

- Nie, a wiesz czemu?-założył ręce na piersi, uniósł brew i przechylił głowę w bok.

- Oświeć mnie.-westchnął, przybierając podobnej postawy, co Collins.

- Bo kobiety, które tu pracują mają powyżej dwudziestu lat, a ty masz ich dwanaście.

- I co?

- A to, że romanse z takimi rocznikami pozostaw licealistom.-skwitował i pociągnął swojego syna za ramię do gabinetu matki.

Kobieta siedziała na skraju biurka, przeglądając dokumenty i od czasu do czasu popijając kawę z białej filiżanki.

- Kochanie.-zamruczał szatyn, kiedy tylko wszedł do jej biurka.

Dzieciaki trzymały się jak zawsze z tyłu, bo doskonale wiedzieli, że rodzice chcą się ze sobą przywitać. Tak też się stało.

- Och hej.-uradowana blondynka zaskoczyła z biurka i wtuliła się w swojego ukochanego, potem całując jego usta.

Ed pochylil się w przód i udawał, że wymiotuje, wskazując palcem swoje otwarte usta.

- Głupek.-prychnęła jego siostra, która zawsze uważała, że miłość jest piękna i lubiła obserwować jak jej rodzice ją sobie okazują.

- Odezwała się mądrala z pałą z matmy.-wytknął jej.

- Ja przynajmniej wiem, co to ułamek.

- Ja też wiem...

- Dzieciaki.-pisnęła ich matka, tym samym przerywając nadchodzącą burze słów.

Przytuliła naraz oba dzieciaki, tęskniąc za takimi chwilami.

- Mamo, dusisz.-wybełkotał chłopak, wyciągając rękę w górę, symulując brak tlenu.

- A ja to lubię.-mruknęła blondyneczka, mocniej wtulając się w pas matki.

- Co tam u moich skarbów?-zagruchała smyrając Emily w nosem swoim własnym.

- Ed ma dziewczynę.-zakpił Collins.

- Która to? Znam ją?-od razu mama zalała go falą pytań, na co on tylko jęknął zażenowany i usiadł na eleganckim narożniku.

- Nie mamo, nie znasz.-westchnął.

- Na pewno?-uniosła brew z cwaniackim uśmiechem.

- Tato.-jęknął chłopak do swojego ojca, który zachichotał chropowacie.

- Daj mu spokój, żeby tylko dzieciaka jej nie zrobił.-powiedział, zajmując miejsce obok syna.

Wiem, że miało być dziesiątego, ale nie mogłam was dłużej przetrzymywać😋 Piszcie jak wrażenia😊
I krytykujcie bez krempacji... Przyjmę to na klatę😎

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro