1: rozdział 9
Następnego dnia byłem zmuszony opuścić moich gości z racji, że potrzebowali mnie w siedzibie ŚDP (Światowy Dostawca Paliw). Siedziba nie jest jakoś daleko, ale przez uliczne korki i światła dotarłem tam dopiero około dziewiątej godziny. Wysoki, szklany wieżowiec wydawał się uruść od poprzedniego razu, gdy tam byłem. Przeszedłem przez szklane drzwi do wnętrza, gdzie powitała mnie recepcja. Jako że wiedziałem dokąd iść, ominąłem recepcjonistke i skierowałem się na wprost do windy. Wysiadłem na dziewiątym piętrze, po czym od razu pomaszerowałem do sali obrad, do której zostałem zaproszony. Oczywiście przyszedłem tam w garniturze, aby sprawiać wrażenie poważnego i nie odstawać od innych.
- A, Ranve, synu!-zawołał właściciel całej tej korporacji, a ja uścisnąłem z nim dłoń na powitanie.- Niepokoiliśmy się, że nie przyjedziesz.
- Tak, przepraszam za spóźnienie, ale korki nie dają za wygraną.-powiedziałem zasiadając na miejscu obok głównego inwestora.
- Cóż, nasze paliwo, nasze samochody. A tak poza tym, wiesz czemu cię wezwałem?
- Nie bardzo.
- No więc...-wstał z krzesła i zapiął guzik swojej marynarki, kierując się pod interaktywnyą tablice.- Doszły do mnie pewne opinie. Pozytywne opinie o tobie.
- Klienci nie mają do ciebie żadnych zastrzeżeń.-dodał inwestor, obok którego siedziałem.
- Pomyślałem czemu taki wykwalifikowany i doświadczony kierownik ma się marnować na takiej pozycji? W końcu idealnie nadaje się, żeby objąć stanowisko naczelnego zarządcy jednostkami.
Szerzej otwarłem oczy, kiedy to wyszło z jego ust. Taka posada, to początek mojej kariery na wyżynach interesu paliwowego.
- Ale jest jedno ale.-dodał inwestor.- Musiałbyś dostać służbowy samochód, bo dojeżdżanie do tak dalekich jednostek jak Manhattan czy Five Avenue, to ciężka praca.
- Oprócz tego będziesz zapraszany na różne panele inwestycyjne.
- Dobrze panowie, ale gdzie jest haczyk?-zapytałem patrząc po wszystkich tu obecnych.
- Masz łeb na karku.-pochwalił właściciel.- Będziesz musiał tylko dojeżdżać tutaj, do siedziby, a nie na stacje.
- To nie jest problemem.-oparłem.
- W takim razie podpisz to i witamy w firmie.-oznajmił podsuwając mi pod nos jakiś dokument.
Spojrzałem na niego przelotnie, starając się wyłapać co ważniejsze pojęcia oraz słowa, aczkolwiek wszystko wyglądało w porządku. Wziąłem długopis, który wręczył mi właściciel i nim podpisałem dokument. Potem odrzuciłem długopis na stół i spojrzałem na właściciela.
- Witamy w rodzinie.-wychrypiał szczerząc się.
Byłem niemożliwe szczęśliwy, że dostałem taki awans i w drodze powrotnej o wszystkim opowiedziałem Zackowi. Ekscytacja nie mogła ze mnie zejść, dlatego żeby się trochę wyładować, wybrałem schody zamiast windy w wieżowcu, w którym mieszkam.
- Ranve!-powitał mnie Eddie bawiąc się z jednym z moich psów, któremu chyba spodobały się te pieszczoty.
- Cześć, młody.-poczochrałem jego blond włoski, na co młody zachichotał.
- Co ty taki szczęśliwy?-zapytała uśmiechnięta kobieta, kończąc nakładanie jedzenia na talerze.
- Dostałem awans.-powiedziałem, siadając na krześle barowym na przeciwko kobiety.
- Wow, to jest powód do świętowania. Proszę.-mruknęła podając mi do rąk talerz z warzywami oraz kawałkami kurczaka.
Wlepiłem oczy w to danie nie mogąc doczekać się aż poczuje smak na języku.
- To kim teraz będziesz?
- Jednym z szefów.-powiedziałem zajadając się kąskami mięsa z talerza.
- Czyli będziesz własnym szefem, tak?
- Nie do końca, bo nade mną jest jeszcze taki jeden. Ale z czasem może i jego przewyższe? Kto wie.
- Na pewno tak będzie.-zapewniła biorąc się za swój posiłek.
Po skończeniu jedzenia Ranve został zaatakowany przez dzieci i był zmuszony bawić się z nimi w chowanego. Hailey w tym czasie siadła w sypialni na łóżku z laptopem i zajęła się szukaniem mieszkania na wynajem. Jednak nie mogła znaleźć żadnej oferty, która byłaby odpowiednia. To za drogie, to za małe, a to za daleko. Wykończona dwugodzinnymi poszukiwaniami zamknęła laptopa i westchnęła, przeczesując włosy palcami. Nagłe otwarcie drzwi przestraszyło kobietę na tyle, że omal nie pisnęła.
- Co się boisz?-prychnął szatyn będąc rozbawionym zachowaniem blondynki.- I jak? Znalazłaś coś?-zapytał siadając obok kobiety.
Pokręciła głową, po czym jęknęła zrezygnowana, opadając na poduszki za sobą. Ranve popatrzył na nią.
- Dzieci śpią rozwalone na kanapie.-powiedział zamykając laptopa.- A ja nie będę spać na ziemi.-oznajmił.
- Czyli śpię dzisiaj n podłodze.-westchnęła.
- Bez przesady. Moje łóżko jest na tyle duże, żeby pomieścić trzy osoby.
- Nie będę ci przeszkadzać?
- Zależy czy chrapiesz.-zażartował i niemal od razu dostał z kolana w łokieć.- Ała, ty wredna istoto.-mruknął oddając blondynce z poduszki w brzuch.
- Ej.-pisnęła.
- Ej.-udał jej dziewczęcy pisk, gdy ta uderzyła go tą samą poduszką w głowę.- Nie żyjesz.-wychrypiał łapiąc kobietę za biodra, przez co ta pisnęła zaskoczona.
Przerzucił ją tak, żeby leżała pod nim, a on mógł wbić kolana po obu stronach jej bioder. Przygwźdźił dłonie kobiety własnymi rękami do pościeli.
- I co teraz?-zapytał z cwaniackim uśmiechem.
- Masz mnie.-przewróciła oczami.- Czy to podniosło twoje wyimaginowane ego?
- Czemu miałabyś podnosić moje ego?
- Zamknij się.-mruknęła próbując mu się wyrwać, ale nic jej z tego nie wyszło. Nic oprócz tego, że znacząco przybliżyła swoją twarz do mężczyzny.
Ranve przełknął ślinę, a jego oddech znacząco przyspieszył, gdy ich usta miały między sobą przestrzeń zaledwie kilku milimetrów. Jego zdrowy rozsądek mówił mu "Zostaw! Odsuń się i wyrzuć za drzwi!", ale sam Ranve nie mógł powiedzieć "nie" ustom blondynki. Serce biło kobiecie w uszach, gdy oczy mężczyzny poraz pierwszy od wielu lat były tak blisko niej.
- Mamo?
Oboje spojrzeli na stojącego w progu Eddiego, który dopiero co wybudził się z koszmaru.
- Tak skarbie?-zapytała kiedy Ranve z niej spełzł, zasiadając na krawędzi łóżka.
- Mogę z wami spać?
- Uh.-sapnęła przenosząc pytające spojrzenie na szatyna, u którego zauważyła rumieńce na policzkach i wewnątrz siebie krzyczała, ponieważ to było najsłodsze co w życiu widziała oprócz swoich dwóch skarbów.
Ranve wzruszył ramionami i skinął głową, przygryzając warge.
- No chodź.-mruknęła z uśmiechem, wyciągając ręce do synka, który chwilę potem leżał wtulony w poduszke na środku łóżka.- Ranve.-szepnęła stając przed szatynem.
Uniósł na nią wzrok, od razu zawieszając go na jej błyszczących oczach. Miał mętlik w głowie. Z jednej strony wiedział, że coś się z nim dzieje względem Hailey, ale druga strona miała świadomość, że jeżeli się do niej zbliży, będzie cierpiał.
- Idę pod prysznic, okej?
Pokiwał głową, a potem patrzył, jak kobieta kieruje się do drzwi. Jego wzrok śledził jej biodra, tyłek oraz zgrabne nogi. Zagryzł warge, gdy jego wyobraźnia zaczęła działać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro