1: rozdział 29
#niesprawdzony
- Proszę pana, słyszy mnie pan?-lekarz klepał Ranve po policzku, ponieważ szatyn po podaniu mu leków przeciwbólowych odleciał.
Mężczyzna mruknął, obracając głowę w bok, po czym zmrużył oczy i je otwarł.
- Niech pan na mnie spojrzy.-pokierował jego podbródkiem tak, żeby Ranve spojrzał mu w oczy swoim zdezorientowanym wzrokiem.- Mhm, teraz patrzeć na mój palec.-polecił i wyciągnął palec oraz lampke, którą przyświecił w oczy mężczyzny.- Dobrze.-schował lampke.- Jak się pan czuje?
- Chyba dobrze.-wymamrotał czując jak jego ciało odmawia mu posłuszeństwa.
- Podaliśmy panu leki przeciwbólowe dożylnie i to spowodowało, że pan zemdlał. Czy czuję się pan osłabiony?
- Mhm.-pokiwał głową.
- Rozumiem. Spał pan dwa dni.-poinformował, a kiedy informacja dotarła do umysłu Ranve, uniósł brwi w zaskoczeniu.
- Hailey...?
- Bez obaw, jest na korytarzu, wypisano ją wczoraj. Czeka aż będzie mogła wejść. Wpuścić ją?
- Tak.
Lekarz kiwnął głową, a następnie wyszedł z sali. Niedługo potem na jego miejsce przyszła blondynka z uśmiechem na ustach.
- Hej.-podeszła do łóżka, nachyliła się i cmoknęła czoło szatyna ustami.- Jak się czujesz?-usiadła na brzegu łóżka.
- Dobrze.-uśmiechnął się.
- Lekarz mówił, że myślą nad wprowadzeniem cię w śpiączke farmakologiczną.
- Że co?-uniósł brew.
- Nie bój się, wybiłam im to z głowy. Chcieli żebyś nie musiał znosić bólu po operacji.
- Ale mnie nic nie boli.-zarzekał się, z czego ona zachichotała.
- Bo jesteś naćpany lekami.-stwierdziła, a on się uśmiechnął.- Eddie jest w takiej śpiączce.
- Ale wszystko z nim w porządku?
- Tak.
- A gdzie mieszkasz?-zmarszczył czoło licząc, że odpowiedź będzie taka, jakiej pragnie.
- U ciebie, tak, jak to ustaliliśmy.
Nie zawiódł się, dlatego uśmiech na jego ustach znacząco poszerzył się. Hailey przeczesała włosy szatyna palcami i spojrzała w jego oczy, które powoli odzyskiwały swój blask.
- Patrz jak to się wszystko ułożyło.-westchnęła patrząc na dłoń mężczyzny, którą przykryła swoją ręką.- Byłam zwykłą nastolatką z rozpieszczonym ego, potem byłeś ty, kryminalistyczny bad boy, którego nienawidziłam...
- Na wzajem.-uśmiechnął się cwaniacko, co nie uszło jej uwadze.- Tylko że ja nienawidziłem cię za samo to, że byłaś dziewczyną.
- A ja ciebie za arogancjie, skurwysyństwo, ignorancje, charakter, bezduszność, znieczulice i...
Cios poduszką w twarz skutecznie ją uciszył i rozbawił jednocześnie.
- Więc.-odchrząknęła.- Potem my razem. W senie zakochani i ta ucieczka. Mój ojciec. Rozłąka na dwa lata. Każde z nas wydoroślało i rozwinęło życie, a teraz spotykamy się i udajemy, że nic się te dwa lata temu nie stało.
- Nie wiem czemu tak jest, ale zdecydowanie nie jesteśmy dorośli, skoro tak się zachowujemy.-stwierdził, a blodnynka przytaknęła.
- To takie dziwne. Udawać, że się przyjaźnimy i wszystko jest okej. Mieszkamy razem, a tak naprawdę oboje widzimy, co się dzieje.
- Wiesz co?-obrócił się bokiem, tak, żeby móc na nią patrzeć.- Chciałem o tobie zapomnieć. Upijałem się, pracowałem, ale i tak nic nie pomogło. Cały czas zastanawiałem się co robisz w danej chwili i czy tęsknisz. I chociaż wszyscy mi mówili, że masz mnie w dupie, to ja po prostu wiedziałem, że nie mogłabyś tak zwyczajnie mnie znienawidzić od rozłąki.
- Nie nienawidziłam cię ani nie miałam żalu. Tęskniłam, bardzo, ale co ja mogłam?-zmarszczyła czoło wspominając ból tamtych chwil.
- Rozumiem.-wsunął swoją dłoń na jej udo, które pogłaskał troskliwie palcem.- Hailey?-spojrzał na swoją dłoń.
- Hm?
- Czemu nie spróbujemy?
- Co?-zmarszczyła brwi nie rozumiejąc jego słów.
Uniósł wzrok na jej oczy.
- Dlaczego nie spróbujemy znowu? Razem.
Zamrugała parę razy przyswając do siebie te słowa, jednak nadal w pełni ich nie rozumiała.
- Masz na myśli...?
- Tak i nie mów, że nie chcesz tego tak mocno jak ja, bo nie uwierzę.-uśmiechnął się widząc łzy w jej oczach.- Chcę być dla ciebie kimś, kogo zawsze będziesz mieć przy sobie. Kimś, kto cię wysłucha, pocieszy i sprawi, że się uśmiechniesz.-pogładził jej policzek.- Zasługujesz na kogoś lepszego niż Peter. Pozwól mi być tym jedynym.
- A...-urwała nie wiedząc co tak naprawdę chciała powiedzieć. Ostatecznie rozpłakała się wzruszona i przytuliła do piersi mężczyzny.
Przytulił ją do siebie, ucałował skroń i pogłaskał po plecach dla uspokojenia.
- Pozwolisz mi?-szepnął do jej ucha, ale nie mogła niczego powiedzieć, więc tylko pokiwała głową, co w pełni usatysfakcjonowało szatyna.
W tym samym czasie Grace siedziała w swoim gabinecie jak na szpilkach. Nie mogła bowiem spokojnie siedzieć, ponieważ pośladki ją niemiłosiernie piekły od uderzeń z dłoni swojego szefa. Bała się go, ale nie mogła mu się sprzeciwić. Zależało jej na tej posadzie i nie miała zamiaru zaprzepaścić całej swojej kariery z powodu tego, że jej szef nie ma kogo pieprzyć. Wmawiała sobie, że niedługo to minie, a ona awansuje i będzie dobrze, ale w tyle głowy wiedziała, że dopóki będzie pracować w tym samym budynku co on, to to nie przeminie.
- Grace.
Uniosła wzrok z nad papierów i spojrzała na swoją koleżankę z pracy, która nie wyglądała za dobrze.
- Prim, coś się stało?-zapytała zmartwiona widząc bladą i zmęczoną twarz kobiety.
- Możemy porozmawiać?
- Um, jasne, chodź.-wskazała na kanapę obok regału z segregatorami, na której sama usiadła.- Coś się stało?-dopytywała jak tylko jej koleżanka zajęła miejsce obok.
- Chodzi o to... Że, um, jesteś sekretarką pana Bröwna, tak?
- No tak.-skinęła głową.
- I pewnie nie raz się do ciebie, no wiesz...
Grace poczuła jak jej serce obija się o żebra, a oddech rwie się jak po maratonie.
- Prim, o czym ty do mnie mówisz?
- Powiem w prost.-nabrała powietrza w płuca.- Szef proponował ci kiedyś seks za awans?
Rozszerzyła oczy nie wiedząc jak powinna zareagować. Powiedzieć prawdę? A co jeżeli Prim została wysłana przez prezesa, żeby sprawdził czy Grace umie trzymać język za zębami?
- Prim...
- Grace, ja wiem że tak, ale czy się zgodziłaś?
- Czemu chcesz to wiedzieć?
- Bo ja się zgodziłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro