1: rozdział 16
Tydzień minął jak przejeżdżający pociąg na stacji kolejowej, co Ranve odczuł najbardziej, ponieważ zebrało mu się trochę pracy podczas tych siedmiu dni. Do tego wszystkiego był zły na Hailey, gdyż ta postanowiła jednak nie wnosić oskarżenia na swojego męża, dzięki czemu ten wyszedł z więzienia dwa dni po zatrzymaniu. Grudniowy wieczór Ranve spędzał w swoim biurze, a Hailey razem ze swoim mężem, który na początku wściekał się za osadzenie go w więzieniu, ale potem mu przeszło i postanowił rozluźnić się w towarzystwie swojej zony, która kochał pomimo tego, co jej robił. Blondynka dała się przekonać, żeby spędzić noc w ich starym domu, podczas gdy dziećmi zająć się mieli w żłobku przez te noc.
- Skarbie, wolisz pepperoni czy salami?-zapytał brunet spoglądając w stronę swojej siedzącej na kanapie żony, podczas gdy zamawiał pizzę.
Kobieta wzruszyła ramionami nie odciągając wzroku od telewizora. Nie czuła się dobrze w towarzystwie swojego męża, ale nie chciała mu się sprzeciwiać, gdy była w jego zasięgu. Mężczyzna westchnął zrezygnowany i w końcu zamówił pizze z kurczakiem. Starał się, żeby jego żona mu wybaczyła i przyjęła z powrotem, aczkolwiek brunet już zdążył się zorientować, że trzeba czegoś więcej niż czułych słówek, aby przekonać do siebie Hailey.
- Kotku.-mruknął siadając na kanapie obok blondynki, po czym objął ją ramieniem i pocałował w skroń.- Ile jeszcze razy mam mówić ci "przepraszam"?-zapytał, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.- Wiem, zachowałem się jak rasowy skurwysyn, ale to się zmieni. Już się zmieniam, nie widzisz tego?-i tym razem blondynka pozostała cicha.- No ej.-zamruczał ujmując podbródek kobiety w swoje palce. przekręcił jej głowę tak, aby musiała na niego spojrzeć.- Ja tu się staram, a ty mnie totalnie zlewasz.
Westchnęła wstając z kanapy. Peter przyglądał się jej, jak krąży przed nim z dłonią na ustach.
- Ja wiem, że się starasz.-westchnęła stając przed nim.- Ale postaw się na moim miejscu.
- Wiem, wiem. Przyznaję się do tego, co ci zrobiłem i przysięgam, że to się więcej nie powtórzy.-obiecał, ale blondynka zmarszczyła brwi nabierając temperatury ze złości.
- Teraz tak mówisz, a co będzie jutro?
- To samo co dziś.-odparł będąc całkowicie pewien swoich słów.
- Nie, Peter.-założyła ręce na piersi, spojrzała na niego smutno i pokręciła głową.- Ja wiem co jutro będzie. Za dużo razy już to od ciebie słyszałam i za każdym razem było to samo. Ból, rozpacz i siniaki.
- Skarbie, musimy rozmawiać. W tym jest problem.
- Rozmawiać?-fuknęła.- Ale ja się boję z tobą rozmawiać, żeby nie dostać w pysk, człowieku!-krzyknęła nachylając się w przód, ale gdy Pete wstał, momentalnie pobladła i się wyprostowała.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem przyciągnął ją do uścisku. Pierwszą reakcją Hailey była obrona, więc położyła dłonie na jego torsie, ale nie odepchnęła go. Po prostu się dziwiła, bo tak dawno nie była w objęciach swojego męża, że już nawet zapomniała jak to jest.
- Nie bój się mnie.-szepnął do jej ucha, głaszcząc w kojący sposób włosy blondynki.- Nie chcę, żebyś się mnie bała, księżniczko.-dodał.
Hailey zamknęła oczy pełne łez i położyła dłonie na łopatkach swojego męża.
- Wybacz mi to, co ci zrobiłem.-powiedział odsuwając się od kobiety, łapiąc potem jej policzki w swoje dłonie.- Albo mi nie wybaczaj. Tylko nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię.-szepnął również powstrzymując się od płaczu.
- Nie zostawię.-powiedziała.- Ale musisz coś zrobić z agresją. Masz zacząć się leczyć.-postawiła warunek, a mężczyzna pokiwał głową.
- Zrobię wszystko, co tylko cię uszczęśliwi, skarbie.-zarzekł się, po czym pocałował czoło blondynki i ponownie ja w siebie wtulił.
Tym czasem Ranve siedział już drugą godzinę w biurze nad dokumentami i czytał bez przerwy. Literki i cyferki się mu już mieszały, dlatego czasem musiał pisać co po kilka razy i poprawiać. Westchnął odchylając się na krześle. Plecy niemiłosiernie go bolały od ciągłego schylania się nad biurkiem. Spojrzał na telefon. Już od tygodnia nie widział się z Hailey. Nie pisali, nie rozmawiali. Zaczynało mu być na prawe ciężko bez jej towarzystwa. Z zamyślenia o blondynce wyrwała go osoba, wchodząca właśnie do jego biura.
- Panie prezesie.-mruknęła zamykając za sobą drzwi, po czym podeszła do młodego prezesa i stanęła przed jego biurkiem.- Szef pana wzywa.-powiedziała, na co Ranve uniósł brwi, a jego serce gwałtowniej zabiło w piersi.- Proszę się nie denerwować, podobno chodzi o jakiś projekt, który chce z panem robić, ale ja nic nie wiem.-zachichotała, dzięki czemu szatyn się uśmiechnął.
- A przypadkiem nie wiesz o co chodzi w tym projekcie?-zapytał opierając łokcie na blacie biurka.
- Um, tak przypadkiem?-zapytała i uniosła wzrok na sufit, zagryzając swoją wargę.- Przypadkiem mi się obiło o uszy, że ten projekt dotyczy założenia inwestycji w Europie, a konkretniej w krajach zachodnio-europejskich.-powiedziała i spojrzała na swojego szefa.
- Jesteś niesamowita, Virginia.-sapnął wstając od biurka, które okrążył.- Zachodnia Europa, tak? Ciekawe.-mruknął zapinając swój guzik od marynarki.- Wyglądam znośnie?-zapytał rozkładając ręce.
- Tak. Och, chwila.-powiedziała i podeszła do mężczyzny, aby poprawić mu krawat.- Teraz jest jak milion dolarów.-pochwaliła odsuwając się o krok.
- Mam nadzieję.-sapnął, po czym udał się do wyjścia.- Vig? Zrób mi kawę, jak przyjdę, co? lbo nie, melisę, tak, to dobry pomysł.-wychrypiał łapiąc za klamkę.
- Tak jest, proszę pana.-powiedziała.
Szatyn udał się przez długi korytarz do windy, w które wybrał odpowiednie piętro. Zagryzł wargę oczekując na otwarcie się drzwi maszyny. Był zdenerwowany jak przed każdym widzeniem się z szefostwem, bo to nie było normalne. Nie wzywali go jakoś często. Może dwa razy odkąd u nich pracuje jako prezes oddziału. Wziął uspokajający wdech, kiedy stanął przed drzwiami do biura swojego szefa. Uniósł dłoń i już miał zapukać, gdy nagle...
- Proszę.
Zmarszczył czoło i przechylił głowę do boku w zdziwieniu. Jednak szybko pokręcił głową i powoli wszedł do środka.
- dzień dobry, szef...
- Tak, tak, siadaj.-mruknął wyraźnie zniecierpliwiony, przez co Ranve przełknął ślinę, zamykając za sobą drzwi.
Szatyn posłusznie wykonał zadanie, zasiadając na jednym z dwóch krzeseł postawionych przed biurkiem w kolorze bieli, za którym siedział dość obszerny człowiek sukcesu. Ranve oblizał suche usta, po czym zagryzł dolna wargę wyczekując aż jego szef skończy coś stukać w komputerze.
- No więc.-westchnął szef, spoglądając na swojego podwładnego, który patrzył na szefa spod rzęs. Wyglądał jak dziecko na dywaniku u dyrektora.- Jesteś dobrym pracownikiem, nawet świetnym. Zdecydowałem, że jeżeli będzie jakaś okazja, to zaangażuję cię w to. I tak oto znalazłeś się u mnie.-mówił wstając z krzesła.- Ranve, co byś powiedział na dodatkową kasę?-zapytał, kiedy już stanął za mężczyzną i położył mu dłonie na ramionach.
- Zawsze mile widziana, szefie.-odparł uśmiechając się pod nosem.
- Tak myślałem.-poklepał go po ramieniu i odszedł do półek z aktami, gdzie znajdowały się różne dane, zapiski z inwestycji i biznesplany na przyszłość oraz te niewykorzystane bądź odrzucone.- Interesowało by cię takie coś, jak wyjazd biznesowy?
- Zależy gdzie.
- Europa, a konkretniej Francja. Z tego, co masz w papierach, to mówisz płynnie po francusku.
- I dlatego właśnie mnie pan chce zabrać?
- Nie, no też, ale zdecydowanie bardziej wolę jechać z kimś, kogo lubię, niż z którymś z tych niedoświadczonych młodziaków albo starych zrzęd.-prychnął, na co szatyn się zaśmiał.- Tu masz wszystkie dane apropo nowej inwestycji.-rzucił zieloną teczką o blat biurka.
Ranve spojrzał na szefa, a potem przyciągnął teczkę bliżej i zaczął przeglądać jej zawartość.
- Chciałbym, żebyś pojechał i potowarzyszył mi na panelu, gdzie wystawimy na aukcję jeden z naszych budynków w LA.-dodał, siadając na swoim miejscu.- Nie ukrywam, że kasa z tego może być niezła.
- Ile procent dostanę?-zapytał zerkając ukradkiem na mężczyznę.
- Jeżeli dobrze się spiszesz, to nawet dwadzieścia procent zysku z całej aukcji.
- Dużo.-mruknął skinając głową w bok.
- Chcesz, możemy mniej...
- Nie, nie!-zaprzeczył, na co jego szef uśmiechnął się chytrze.
- To co lody? Jakieś pytania?
- Co będę musiał robić?
- Poprowadzisz przedstawienie naszej firmy.
Ranve spojrzał z przerażeniem na swojego szefa.
- Nie mów, że nie dasz rady.
- Dam... Ale co jak coś źle powiem?
- Nie cykaj, młody. Właśnie przez takie myślenie się coś wali. Jeżeli coś pomylisz, to przekręć to w żart albo udawaj, że tak miało być, A jeśli się zatniesz, to poproś mnie o zabranie głosu.-poradził, na co szatyn przytaknął głową.
- Na ile wyjeżdżamy i kiedy?
- Dwa tygodnie, a wyjazd jest za tydzień, ósmego grudnia. Lot do Francji mamy o trzeciej rano, więc to już w twoim zakresie zdążyć na samolot. Tylko mi się nie spóźnij, młody, bo wylecisz szybciej niż zdążysz kichnąć, jasne?
- Tak jest, szefie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro