Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: rozdział 11

Następnego dnia dzieci zostały odwiezione przez Ranve do przedszkola, które mieściło się po drodze do pracy mężczyzny. Hailey w tym czasie pojechała zwiedzić mieszkanie, z którego właścicielem umówiła się na dziewiątą.

- No więc proszę pani, tu jest salon, nie jest duży, ale myślę, że jeżeli by go ładnie przystroić i nieco w niego zainwestować, to zrobi się na prawdę potulne miejsce.-powiedział blondyn mierząc wzrokiem twarz zafascynowanej kobiety, która z uwagą oglądała każdy zakamarek pokoju.

W pomieszczeniu nie było nic oprócz pomarańczowych paneli podłogowych, białych ścian i okna zaraz na przeciwko wejścia.
- Za to kuchnia myślę, że może panią zainteresować.-powiedział wskazując na białe drzwi zaraz po lewej stronie.

Przeszli do pomieszczenia za drzwiami, którym okazała się być kuchnia.

- Mała, ale ma swój urok. Najlepiej jest urządzić ją minimalistycznie, ponieważ no tak jak pani widzi, nie jest to jakiś gigant.

Takie same panele jak w salonie, niebieskie ściany i kafelki ścienne na prawej ścianie, to w sumie tyle, co mieściło się w tym pomieszczeniu. Małe okienko na świat umieszczone po prawej stronie dawało delikatną poświatę, która odbijała się w panelach.

- Jeżeli mogę coś doradzić, to najlepiej jest ustawić lodówke w tym miejscu.-wskazał na kąt po lewej stronie okna.

Kobieta tylko pokiwała głową. Tym czasem Ranve siedział w swoim biurze po uszy zawalony dokumentami, które podesłała mu jego nowa sekretarka, Virginia. Mężczyzna nie miał pojęcia za co się zabrać, ale z czasem wpadł w trans i załatwiał sprawę za sprawą. Szło mu dobrze aż w końcu dwie godziny po rozpoczęciu pracy skończył. Odchylił się na krześle w tył i splótł palce na tyle swojej głowy ze światem powietrza wypuszczonego ze swoich ust.

- Panie Collins.-mruknęła sekretarka wystawiając głowę zza drzwi.

- Błagam cię, Vig, żadnych papierów.-jęknął mając serdecznie dość pracy na dziś.

Kobieta zachichotała zamykając za sobą drzwi, po czym podeszła z uśmiechem do biurka mężczyzny i położyła na nim filiżankę czarnej kawy. Ranve spojrzał na naczynie zdezorientowany, a potem przeniósł pytające spojrzenie w oczy kobiety.

- Pomyślałam, że skoro pan tak ciężko pracuje, to przyda się panu coś na rozbudzenie.-powiedziała wzruszając lekko ramionami.

- Vig, nie wiem skąd pochodzisz, ale jeżeli robią tak takie jak ty, to się tam przeprowadzam.-wychrypiał sięgając po filiżankę, aby zaciągnąć się świeżym smakiem oryginalnej kawy.

- Kanada jest dość daleko.-zachichotała.

- M, więc kanadyjka. Szczerze? Nie wyglądasz.-przyznał mierząc kobietę od stóp do głowy.

Zdecydowanie spodobało mu się jak prezentowała się postawa kanadyjki w pastelowo-żółtych szpilkach, a elegancji i szyku dodawała jej matowa sukienka w miętowym kolorze. Włosy miała ścięte do ramion i w kolorze rdzy, co pasowało do zieleni jej oczu oraz różnych błyskotek jakie miała na sobie kobieta.

- Te włosy, to farba, a oczy mam po tacie.-wyjaśniła zeczesując kosmyk włosów za ucho.

- Tata francuz?

- Oh, tak, skąd pan wiedział?

- Masz akcent.-mruknął odkładając pół pustą filiżankę na biurko.- Do tego twój styl cię zdradza. Pastele i te żywe kolory.-oparł się łokciami na blacie biurka.

- A czemu tata?

- Słucham?

- Powiedziała pan "tata", a równie dobrze to mogła być mama z francji.

- Nie wiem czemu tak powiedziałem, zgadywałem.

- Ma pan dobrą intuicje.

- A ty za duże umiejętności, żeby tu stać i gadać ze mną o takich rzeczach. Idź przynieś mi resztę tego cholerstwa.-westchnął przeciągając się na krześle.

- Jest pan pewien?-uniosła brew uśmiechając się zaczepnie, co wywołało uśmiech na ustach szatyna.

- Tak, na pewno. Do odważnych świat należy!-zawołał z uśmiechem.

Sekretarka wyszła z uśmiechem na twarzy, a Ranve pokręcił rozbawiony głową. Hailey wróciła do domu i od razu zaczęła przygotowania do obiadu. Zdecydowała, że tym razem zrobi kurczaka, którego specjalnie kupiła po drodze do domu.

- Pan prezes wrócił.-mruknęła na tyle głośno, aby ten kto właśnie otwarł drzwi ją usłyszał.

W progu kuchni stanął zdziwiony Zack.

- A-a kim pan jest?-zapytała wycierając brudne od papryki w proszku dłonie o fartuszek, który pierwotnie należał do Ranve.

- O to samo chciałabym zapytać ciebie.-mruknął wskazując palcem na kobietę.

- Jestem Hailey i...

- O kurwa.

Przyłożył dłonie do swojej głowy będąc zszokowanym całą tą sytuacją.

- Ale kim pan jest i czemu pan tu w ogóle wszedł?

- J-ja jestem Zack, przyjaciel Ranve. T-ty jesteś ta Hailey? W sensie Parker?

- Tak, Ranve ci o mnie mówił?

- No... Co ty tu robisz?

- Uh, mieszkam chyba.

- Że na stałe?

- Nie, najdalej za tydzień się wyprowadzę.

- Ja jebie. Od kiedy ty tu jesteś? I czemu w ogóle?

Po opowiedzeniu całej historii Zackowi, Hailey wróciła do gotowania obiadu, a brunet siedział w ten czas na kanapie i pisał wiadomości do Ranve.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro