Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~7~

    Dziewczyna prowadziła Hadesa przez miasto, bardzo skoncentrowana. Z niewiadomych przyczyn chciała znaleźć się jak najszybciej poza zasięgiem wzroku pracownika kawiarni. Bóg pozwalał jej się ciągnąć za nadgarstek. Jednocześnie, zaglądając we wnętrze jej umysłu, starał się poukładać myśli towarzyszki w logiczne i spójne zdania mające sens. Jej uścisk dawał mu do zrozumienia, że bardzo się spieszy. 
   Śnieg znów zaczął padać. Pozlepiane ze sobą płatki opadały na ulicę i chodniki, niknąc za chwilę na ich tle i zamieniając się w wodę. Wiatr przerzucił kucyk Petronii na prawe ramię.
    Niespodziewanie nastolatka przystanęła na krawędzi kostki, oddzielającą asfalt od trotuaru. Hades uniósł głowę. Sygnalizacja świetlna ukazywała ikonę stojącego człowieka podświetlonego na czerwono.

     — Nie przechodzimy na czerwonym  — powiedziała przez zęby.

   Chyba powoli zaczynała wczuwać się w rolę nauczycielki życia. Nim bóstwo o cokolwiek zdążyłoby zapytać, ona już podawała mu gotową odpowiedź.

    — Petronia, dlaczego tak szybko opuściliśmy...  — zaczął Władca Podziemia.

   O roli sygnalizacji świetlnej wiedział już od kilku lat. Co prawda jeszcze zdarzało mu się złamać tą "świętą" zasadę ruchu drogowego, jednak nie mógł powiedzieć, że nie był świadomy jej znaczenia.
    Bardziej interesowało go dziwne zachowanie dziewczyny.

    — Nie pytaj mnie!  — przerwała mu, ściągając ramiona i chowając w nich głowę.

   Zacisnęła powieki, odwracając twarz od Hadesa. Istotnie coś przed nim ukrywała, ale bóg nie był w stanie wyciągnąć od niej prawdy. Potok słów w jej umyśle także nie ułatwiał sprawy.

     — Więc...  — zaczął, chcąc zmienić temat.  — Dokąd teraz idziemy?

    Musiał poczekać chwilkę. Nastolatka dopiero po zmianie światła i ruszeniu z miejsca otworzyła oczy. Jakby wróciła do rzeczywistości po chwilowym  zatraceniu się w myślach.

     — Wracamy do domu  — odparła beznamiętnie.

     Szła teraz z Hadesem ramię w ramię. Bóstwo zabrało rękę, chowając ją w kieszeń płaszcza. Dłoń Petronii nie została spalona. Od skóry Władcy Zmarłych dzielił ją materiał płaszcza. W ten sposób odczuwała jedynie przyjemne ciepło.

     — Tak szybko?  — zapytał zdziwiony.

     — Nie mam już dziś ochoty bawić się w przewodniczkę po życiu żywych  — syknęła.  — Chcę wrócić do sierocińca, nakryć się kołdrą i nie wychodzić z łóżka do końca dnia.

       — Zaczekaj, chwila!  — przerwał jej.

    Przystanął, chwycił dziewczynę za ramię i odwrócił w swoją stronę, patrząc jej prosto w oczy.

       — Nie wiem dlaczego się tak zachowujesz, ale siedząc sama w czterech ścianach na pewno nie poczujesz się lepiej  — powiedział.

       — Jasne  — warknęła.  — A co ty możesz o tym wiedzieć?

       — Jakby nie patrzeć, już kilkadziesiąt wieków samotności mam na karku  — odrzekł Hades.  — Pokaż mi jeszcze coś. Cokolwiek!

     Dziewczyna patrzyła na niego, jakby miała do czynienie z wariatem, który uciekł z psychiatryka. Uniosła brwi najwyżej jak potrafiła. Bóg nie odrywał od niej spojrzenia. 
     Czuła się niezręcznie.
      Nastolatka uniosła dłoń do czoła, pocierając je dość mocno. Jej towarzysz puścił ramiona śmiertelniczki. Ta z kolei wzięła się pod boki, błądząc wzrokiem po chodniku, przyprószonym już odrobinę świeżym śniegiem.
       Zwróciła uwagę na swój płaszcz. Zdążył nasiąknąć wodą i nie dawał ani odrobiny ciepła.

        — Potrafiłbyś stworzyć alternatywne rozwiązanie na to?  —  spytała, pokazując na ubranie wierzchnie.  — Może coś grubszego?

        — Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem  — burknął Hades.

        — Pokażę ci pewne miejsce, ale najpierw kurtka.  — Petronia postawiła sprawę jasno.

      Bóg wywrócił oczami, ostentacyjnie spuszczając ręce wzdłuż nóg. Wypuścił powietrze z płuc. W przeciwieństwie do śmiertelników, on nie wytwarzał białej pary zamarzniętego oddechu. 
      Dziewczyna posłała mu tryumfujący uśmiech.

        — Czarna, prosta  — powiedziała.  — Jak... O taka!

     Pokazała ręką na manekina za szybą sklepu odzieżowego, przy którym stali. Żółte światło pięknie prezentowało lśniący, śliski, pikowany materiał. Ubranie wykraczało poza biodra i kończyło się w połowie ud. Kaptur nie posiadał żadnego futerka. Twarz plastikowego manekina natomiast patrzyła martwymi oczami gdzieś na przeciwną stronę ulicy.

      — Zapamiętaj ją  — poradziła Petronia.  — Tylko znajdźmy bezpieczne miejsce, byś mógł ją stworzyć.

       — Czy ja mówiłem, że to zrobię?  — Hades spojrzał na nią krzywo.

       — Raczej nie masz wyjścia  — odrzekła.  — Chyba, że mam zamarznąć, a ty stracisz jedynego przewodnika.

     Dwójka weszła do pomieszczenia, nad którego drzwiami wisiał podświetlony, błękitny szyld z napisem "Aqua". Nim Hades zdążył dobrze rozejrzeć się po nowym miejscu, to zapach jako pierwszy wywarł na nim spore wrażenie. Był bardzo sterylny, mocny i nieco otumaniający. Dało się w nim wyróżnić delikatną nutę kwiatów. 
     Od nadmiaru wonnych wrażeń boga rozbolała głowa. Pomasował sobie skroń palcami. Petronia spojrzała na niego kątem oka.

   — To pewnie przez tą chemię — powiedziała. — W pralni jej pełno.

     Mężczyzna omiótł wzrokiem wnętrze budynku. Nie miało w sobie tak ciekawych kolorów jak kawiarnia. Nie posiadało w sobie tej samej duszy. Było nudne, mdłe, chłodne i usypiające.  Białe płytki podłogi zlewały się z jasnoturkusowymi panelami, które zakrywały gołe ściany. Pod jedną z nich, od strony północnej stało kilka brązowych krzeseł na metalowych nogach. Niektóre z nich zostały nieco postrzępione, a z dziurawej tapicerki wydostawała się żółta gąbka. Okno w kierunku zachodnim ukazywało niewielki plac. Opustoszały, stary plac z wyżłobionymi wyrwami w wiekowych płytach betonowych. Po bokach tego skwerku rosło kilka krzaczków, ogołoconych teraz z liści i zmuszonych do dźwigania na wątłych gałęziach ciężkiej, białej kołderki.
 Nie było tam ani ławek, ani żadnego pomnika. Zwyczajne puste miejsce pozostawione same sobie.
    Petronia zbliżyła się do lady na drugim końcu pomieszczenia. Nim jednak zdecydowała się zwrócić na siebie uwagę pracownicy, odwróciła się jeszcze w stronę Hadesa.

   — Słuchaj, a może ty byś mi go wyczyścił? — zapytała błagalnym tonem.

  — Nie przeciągaj struny — warknął bóg.

  — Ale wtedy nie będę musiała wydawać kasy.

  — Czy ja mówię po grecku?

   Dziewczyna wywróciła oczami, wydając głośne westchnięcie.
   Spod lady wstała kobieta w średnim wieku, szczupła i drobna. Jej twarz zdawała się przyjazna, choć nie uśmiechała się, a twarz znaczyły już mniejsze i większe zmarszczki. Czarne włosy spięła w staranny kok, utworzony z warkocza. Nosiła na sobie białą koszulę oraz standardowe, dżinsowe spodnie.
    Założyła na nos "kocie", czerwone okulary, które dotąd zwisały bezwładnie na jej szyi.

   — Dobry wieczór — przywitała się. — Czym mogę służyć?

   — Dobry wieczór— odparła nastolatka. — Chciałabym oddać płaszcz do prania.

     Mówiąc to, położyła ubranie na ladzie. Kobieta mruknięciem potwierdziła jej prośbę. Obejrzała pobieżnie trencz.

   — Czym został pobrudzony? — zapytała pracownica pralni. — Ledwo widać plamy, ale są naprawdę duże.

   — Farbą — odrzekła Petronia bez zająknięcia.

  Hades gwałtownie zwrócił ku niej głowę. Nie zauważył wcześniej, że płaszcz rzeczywiście był poplamiony, a teraz czuł, że śmiertelniczka stara się coś ukryć.

   — Farbą? — zdziwiła się  kobieta.

   — Tak — potwierdziła nastolatka.

  Pracowniczka pralni nie zamierzała drążyć tematu. Podała jedynie cenę usługi. Petronia szybko zapłaciła po czym, przekazując numer telefonu oraz nazwisko, odebrała pokwitowanie.
  Opuściła wraz z bogiem budynek, zakładając kosmyk włosów za ucho. Śnieg przestał już padać.

  — Zobaczyłeś pralnię — uświadomiła go. — Tutaj przynosimy przeczy do prania gdy sami nie możemy czegoś doczyścić, nie mamy do tego warunków albo ze zwykłego lenistwa.

  — Tak, szybko się zorientowałem — potwierdził Władca Zmarłych.

  — Czyli... Nie było w tym żadnej niespodzianki — wywnioskowała, składając ręce na piersi.

  — Niekoniecznie — przyznał. — Niespodzianką natomiast był "farba", którą rzekomo ubrudziłaś ten płaszcz.

  Młoda kobieta rozszerzyła oczy, uciekając gdzieś spojrzeniem.

  — Szłam obok placu budowy i ochlapano mnie przypadkowo — wytłumaczyła.

  — Ciekawe... — Hades uśmiechnął się przenikliwie. — Nie przypominam sobie bym prosił cię o wyjaśnienia.

   Usta Petronii zacisnęły się w wąską linię, a ona sama wyglądała na zbitą z tropu. Chyba trochę się przestraszyła słowami boga. Zastanawiała się już nad sensowną obroną , jednak w porę uświadomiła sobie, że dalsze dyskutowanie mogłoby jej tylko zaszkodzić. W tej chwili była na straconej pozycji w rozmowie z Władcą Zmarłych.

  — Okay, nieważne — westchnęła, wznosząc ręce ku górze. — Wracamy do domu.

  — Może jednak zechcesz się podzielić prawdą? — zachęcało ją bóstwo, schylając się tak, aby patrzeć prosto w oczy dziewczyny.

   Nastolatka jednak wyczuła w głosie towarzysza nutę ironii, a gdy zauważyła czarne źrenice naprzeciw siebie, błyskawicznie odwróciła się to nich tyłem.

  — Nie twoja sprawa! — rzuciła. — Odczep się!

   Dochodziła godzina dwudziesta. Od powrotu do Domu Dziecka Hades grzecznie zajmował miejsce jako bransoletka na nadgarstku Petronii. Nie zamienili ze sobą ani jednego słowa.

   W sypialni nie mogli liczyć na prywatność. Przecież nastolatka nie mogła pokazać wszystkim, że prowadza się z nieznanym mężczyzną, który mógłby być jej ojcem. 
    Siedząc na swoim łóżku śmiertelniczka przeglądała wciąż notatki, jakie udało jej się uzyskać z biblioteki szkolnej. Zaznaczała ołówkiem fragmenty i numerowała je, aby już mniej więcej mieć nakreślony szkic swej prezentacji. 
    Miała ogromne szczęście, że przynajmniej trafił jej się temat, z którym miała okazję zaznajamiać się każdego dnia. Hades stał się idealnym bohaterem tej pracy. Gdyby tylko siedemnastolatka zyskała sobie jego zaufanie, może w ten sposób zdołałby się przed nią otworzyć.
    Gdy tylko podobne myśli zaczęły zaprzątać jej głowę, nieśmiertelny otwarcie zawiadamiał ją, aby porzuciła nadzieje. Specjalnie parzył jej skórę, przywracając do rzeczywistości.

    — Dobra, nie gorączkuj się — szepnęła do bransoletki.

   Przygryzła koniec ołówka. Przesuwała palcem po kolejnej linijce tekstu, gdy nagle poczuła, jak część łóżka zapada się, jakby przyjmowała na siebie czyjś ciężar. Dziewczyna obróciła się. Siedziała za nią jej mała przyjaciółka, obdarzając ją kolejnym uśmiechem, tak samo jak zrobiła to rano.

   — Hej, Olimpia — przywitała się. — Co tam?

   — Stara nuda — westchnęła. — Ale kiedy cię nie było, przyszło jakieś małżeństwo i zaadoptowało kolejnego dzieciaka.

   — Mhm, niech zgadnę — mruknęła z ironią. —Śliczny, różowy niemowlaczek?

   — Nie, Eryka — zaprzeczyła dziewczynka.

   Petronia energicznie odwróciła się do niej całą sobą, patrząc Olimpii prosto w oczy.

   — Eryka? — powtórzyła.

Oli pokiwała mocno głową.

   Eryk był dwunastoletnim chłopcem, jednym z gorszych "nabytków" sierocińca. Dokuczał młodszym, nie słuchał opiekunów. Ogólnie można go było nazwać diabłem wcielonym. Mimo wszystko jednak dobrze wiedział na ile może sobie pozwolić w kręgu rówieśników. Nie zadzierał ze starszymi od siebie, z chłopcami nie rozmawiał, dziewczyn także nie zaczepiał. Więc nie był tak do końca głupi.
   Tu nikt nie przejmował się gadaniną typu "Stracił rodziców", " Jest mu ciężko", "Nie umie pogodzić się ze stratą". 
    Każdy miał swoją własną trudną historię, która ciążyła mu jak kamień u szyi. Niewiele z tej pokaźnej grupy dzieciaków chciało znać swą przeszłość, doszukiwać prawdy o rodzicach. Zwykle byli to ci, którzy trafili do Domu Dziecka jako niemowlęta lub bardzo małe dzieci.

  Petronia także trafiła w to miejsce jako kilkumiesięczna dziewczynka. Kiedyś też poszukiwała odpowiedzi na pytania, które tak bardzo ją nurtowały. Ale nikt nie potrafił jej na nie odpowiedzieć. Była znajdą, porzuconą nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo dlaczego. 
 Chciała móc się wściec, chciała gniewać się, ale problem był w tym, że sama nie wiedziała na kogo powinna. Nie znała tożsamości swoich rodziców. 
 Oni po prostu nie istnieli w jej życiu.

  — Petri, halo! — krzyczała Oli, machając jej ręką przed oczami.

   Początkowo jej głos był odległym echem, ale w raz ze stopniowym powrotem do świadomości, stawał się coraz bardziej wyraźny.
   Nastolatka pokręciła głową, mrugając energicznie oczami.

  —  Tak? —  zapytała przyjaciółki.

  —  Odleciałaś gdzieś na chwilę —  wyjaśniła jej Olimpia, przekrzywiając główkę, a jej blond włosy z prawego kucyka spadły na jej policzek.

 — Wiem, takie tam lekkie przemyślenia. — Petronia wzruszyła ramionami.

 — Zastanawiałaś się, jak ktoś taki jak Eryk mógł zostać adoptowany? — dociekało dziecko.

 — Poniekąd — mruknęła, przewracając kartki w dłoniach. — Ale skoro go wzięli, przynajmniej będzie trochę więcej spokoju.

  — Nikt nie będzie ciągał mnie za włosy i podbierał pieniądze — zaśmiała się Olimpia, kładąc głowę na kolanach starszej koleżanki.

  Siedemnastolatka pokręciła głową, uśmiechając się.

  — Jesteś strasznie wredna — skomentowała.

  — Może trochę — przyznała złotowłosy aniołek. — Ogólnie, słyszałam, że podobno kilka rodzin złożyło dokumenty  o adopcję z naszego Domu Dziecka. Może to nam się tym razem poszczęści.

  Dziewczyna nie mogła już wytrzymać i wybuchnęła śmiechem. Jednak nie był to śmiech szczęścia. Bardziej dziwne okazanie swego rozgoryczenia.

  — Ciebie na pewno — odpowiedziała, głaszcząc Oli po czole i bawiąc się jej kosmykiem. — Mnie już nikt nie zechce. Jestem za stara na adopcję.

  — Niby dlaczego? — Mała dziewczynka oparła się łokciem o materac, unosząc tułów.

  — Niedługo opuszczę to miejsce. Na co komu dorosły w domu? Adopcja jest po to, by dziecko mogło znaleźć dom, nie pełnoletni.

  — Petri, ja się tak właściwie zastanawiałam... Kiedy już pozałatwiasz wszystkie sprawy to... Może ty mnie zaadoptujesz?

  Nastolatka rozszerzyła oczy najbardziej, jak umiała. Głos uwiązł jej w gardle, podobnie jak oddech. Nie miała bladego pojęcia jak odpowiedzieć jej na takie pytanie. Chwilowo nie wiedziała nawet, jak ma zabrać się do porządkowania swego dorosłego życia, a co dopiero do dzielenia go z małym dzieckiem. Poza tym nie mogła nic zrobić, póki nie wstąpi w związek małżeński. Samotnej kobiecie nikt nie przyzna małej, naiwnej istotki.
   Petronia spuściła nogi z łóżka.

  — O ile wiem, jutro zaczynasz lekcje o ósmej więc zasuwaj już do łóżka — zbyła ją, zmieniając temat.

  Na jej szczęście Olimpia jej posłuchała. 
  Gdy mała się oddaliła, Petronia opadła na poduszkę, chowając w niej twarz. Gdyby mogła, zaczęłaby krzyczeć. Ale oprócz niej było tu jeszcze kilka innych dzieciaków.

  — Niech ten błotny dzień się wreszcie skończy — poprosiła w myślach.

...........
Przez święta zajmowałam się innym opowiadaniem, dlatego też przerwa była dłuższa.

Do następnego.😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro