~10~
Matematyka to zmora większości uczniów globu ziemskiego. Każde słowo w niej jest niezrozumiałe, brzmiące jak receptura tajemnego eliksiru wiedźmy z Łysej Góry. Nawet gdy nauczyciel tłumaczy wszystko łopatologicznie, wraz nie masz pojęcia o co mu chodzi. Patrzysz się na niego tępo i choć naprawdę starasz się znaleźć sens tych czarów iksów, igreków i tangensów, za Chiny nie potrafisz. Uczniowie nienawidzący tego przedmiotu lepiej znają modlitwę "Sinus, cosinus, daj Boże trzy minus", niżeli powszechne "Ojcze nasz". Bo czasami już tylko modlitwa cudem może uratować od niezdania.
Petronia była jedną z tych nieszczęśników. Gapiła się na tablicę jak cielę w malowane wrota i nadal nie miała bladego pojęcia co z czym połączyć, aby wynik wyszedł dobrze. Postarzały nauczyciel o siwej, koziej bródce, z okularami osadzonymi nisko na nosie, zapoznawał klasę z kolejnym sposobem obliczania, przy czym ona już ledwo pamiętała swoje nazwisko.
Zadrżała jej powieka. Z dłoni wypadł jej długopis i potoczył się po ławce, upadając na podłogę. A ponieważ był metalowy, narobił nieco hałasu. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Tego typu dźwięki były powszechne w tej sali od dawien dawna. Dziewczyna schyliła się po przedmiot. Kiedy jednak chciała wrócić do pionu, niefortunnie uderzyła głową w blat ławki. Skuliła się, łapiąc za stłuczone miejsce. Po pomieszczeniu rozniosły się ciche śmiechy.
— Petri, co jest? — zapytała Diana.
Kiedy siedemnastolatka wygrzebała się już spod mebla, popatrzyła najpierw na przyjaciółkę, potem na swój zeszyt i wskazała na niego dłonią. Dziewczyna popatrzyła na jej pozakreślane działania. Kartka przypominała bardziej abstrakcyjną sztukę niżeli notatnik do matematyki.
— Ja prędzej z tego wynajdę eliksir młodości niż wartość pierwiastka do potęgi mojego IQ — jęknęła.
— Nie zaniżaj tak swej inteligencji — zaśmiała się Diana.
Ale Petronii wcale nie był odo śmiechu. Obrzuciła koleżankę chłodnym spojrzeniem. Ciemnooka wzdrygnęła się, gwałtownie odsuwając. Co jak co, ale towarzyszka Hadesa miała dar do zabójczego wzroku.
Dianie łatwo było mówić. Ona była jedną z tych rzadkich okazów, które rozumiały nauki ścisłe jak mało kto. Takie to powinny się płodzić jak króliki, żeby ten świat nie zniknął w stosach makulatury i tonach nieprzebadanych produktów. Świat szedł naprzód, a bez jajogłowych mógłby się zastać w miejscu albo i cofnąć.
Oczywiście humaniści także byli potrzebni temu światu. I nie tylko po to, żeby supermarkety nie miały problemu z zaopatrzeniem personalnym na kasy fiskalne.
W każdym razie Diana rozumiała matmę, Petronia nienawidziła jej bardziej niż swego największego wroga.
— Boże, nie zdam — rzuciła, opierając czoło o dłonie.
— Zdasz, nie opowiadaj bzdur — odrzekła przyjaciółka, kładąc jej rękę na ramieniu. — Zawsze przeżywasz jak nie rozumiesz jednego tematu pośród dziesięciu zrozumiałych.
Nastolatka westchnęła ciężko, przyglądając się obrazowi nędzy i rozpaczy wyrytemu na kartce.
— Ogólnie ostatnio nie przejmowałaś się zbytnio ocenami — przypomniała jej Diana. — Co ci się tak nagle odmieniło?
Petronia nie odpowiedziała. Przeżywała właśnie załamanie nerwowe. Przez głowę przelatywały jej własnie negatywne myśli, burzące całą jej przyszłość. Zostanie na kolejne pięć lat w tej samej klasie, nie zda matury, nie pójdzie na wymarzone studia, nie spełni swoich marzeń i skończy w magazynie przy rozładowywaniu towaru za psie pieniądze.
Zawsze tak miała gdy coś jej się nie udawało. Szczególnie gdy to "coś" było związane z jej edukacją i przyszłością. Wtedy nakręcała się takimi właśnie głupimi przemyśleniami. Zazwyczaj jednak kolejna czwórka przywracała wszystko do normy.
— Nie rób mi tu miny zbitego psa! — Diana pogroziła jej palcem przed nosem. — Co robisz dzisiaj po lekcjach?
— Popadam w depresję — bąknęła.
— Trudno, musisz przełożyć — rzuciła ostentacyjnie przyjaciółka. — Idziemy na łyżwy.
— No chyba ty!
— No tak, ja. A ty jako przyzwoitka do mojej solo randki. Przestań się tak użalać nad sobą. Skoro nie rozumiesz tej lekcji, ja ci ją przecież wytłumaczę. Jak zawsze. Ale najpierw łyżwy.
— Ale...
— Żadnego ale. Idziesz ze mną i koniec!
Petronia opadła na ławkę, przepełniona zniechęceniem. Schowała w ramionach twarz, wypuszczając powietrze nosem, pod wpływem którego podniosła się jej grzywka.
Bransoletka na jej prawym nadgarstku zaczęła się nagrzewać. Wraz z tym w umyśle dziewczyny zapulsowała złość.
— Wie, kiedy się odezwać — burknęła w myślach. — Wyczucie czasu jak u większości rodzaju męskiego. Perfekcyjne.
Ozdoba buchnęła gorącem. Nastolatka prawie podskoczyła na krześle, wydając z siebie ciche syczenie. Zmarszczyła czoło, przyglądając się bransoletce.
Jeśli Hades zaraz nie eksploduje, ona to zrobi. Zacisnęła usta w wąską linię, zatrzymując powietrze w ustach.
— Petronia — wyrwał nauczyciel.
Nawet nie zauważyła, gdy nieoczekiwanie wyrósł przed jej ławką jak spod ziemi. Uczennica spojrzała na niego zmieszana.
— Odejdź, odejdź, odejdź — modliła się. — Odejdź i o nic nie pytaj.
— Mogę wiedzieć, co ty w tej chwili robisz? — zapytał oschle.
— Eee... — myślała na poczekaniu. — N-notuje.
— Notujesz — powtórzył nieprzekonany mężczyzna.
Odsunął dłonią jej ramiona z zeszytu. Badawczo przyjrzał się jej bohomazom na kartce. Pokręcił głową z pogardą. Wypuścił powietrze z nosa. Aż poruszył kępką włosów, które wyrastały mu z nozdrzy.
— Chyba pomyliłaś plastykę z matematyką — powiedział. — Czarno widzę twoją maturę.
— Nie tylko ty — bąknęła.
Dzięki Bogu, że matematyk nie potrafił czytać w myślach. Choć, sądząc po umiejętnościach obliczania przez niego zadań, w których ona widziała ciąg nic nieznaczących liczb, czasami miała wrażenie, że kwestią czasu jest, kiedy zdąży tą umiejętność opanować.
Tylko żeby Hadesowi nie wpadło do głowy, żeby go tego uczyć.
Znów poczuła przyjemne ciepło na nadgarstku. Cholera.
Lodowisko po godzinie piętnastej obfitowało wręcz w stada ludzi. Gdy Petronia kątem oka obserwowała jeżdżących, na razie nikt się nie podciął, choć uderzenia i potrącenia się zdarzały. Gdyby lodowisko utworzono na zbiorniku wodnym, z pewnością wszyscy już by nurkowali pod taflą, walcząc o każdy oddech. Całe szczęście ludzkość potrafiła też często myśleć trzeźwo.
Dziewczyny dopięły plastikowe paski na swoich łyżwach. Chwyciły zimowe buty w dłonie, stając na płozach. Oddały chwilowo zbędną część garderoby do szatni, po czym ruszyły na lód. Dla Petronii był to pierwszy raz tej zimy, kiedy jej noga postanie na śliskim lodzie. Kurczowo złapała się za zimną barierkę. Każdy mięsień w jej palcach dociskał metalowej powierzchni. Diana tymczasem już zaczęła kręcić pierwsze piruety.
— No dawaj, Petri! — zawołała. — Przecież umiesz! Nie mów, że ta nowa kurtka krępuje ci ruchy!
— W tym roku jeszcze nie jeździłam — odpowiedziała, patrząc pod nogi. — Muszę się przyzwyczaić.
— Tego się nie zapomina! — piała jej dalej, prawie że do ucha.
— Nie powiedziałam, że zapomniałam, tylko że chcę poczuć się pewnie na lodzie — poprawiła ją, uginając kolana.
— Dobra, to ty rób szybką powtórkę, a ja jadę — rzuciła szybko.
Nie czekawszy nawet na odpowiedź przyjaciółki, pognała przodem, ginąc gdzieś w tłumie ludzi. Siedemnastolatka wzięła głęboki oddech, robiąc pierwszy ruch stopą. Płoza przejechała po śliskiej nawierzchni. Potem dołączyła się do niej druga. Zaczęły na przemian się odpychać. Petronia w mgnieniu oka dogoniła Dianę. Złapała ją za różowy szalik, ściągając go z jej szyi.
— Ej! — zawołała nastolatka. — Chcesz mnie zabić?!
— Ja cię ratuję przed śmiercią! — odparła, próbując przekrzyczeć muzykę. — Ciągnął się za tobą!
Oddała przedmiot koleżance. Diana okręciła go ścisło.
— Udusisz się — zaśmiała się Petri.
— Dobra, martw się o siebie — bąknęła. — Lepiej mnie dogoń.
Puściła się przodem, po raz kolejny pozostawiając przyjaciółkę samą sobie. Petronia pokręciła głową z uśmiechem. Odepchnęła się nogą, idąc w jej ślady. Mijała kolejnych ludzi, jeżdżących lepiej lub gorzej, ale starała się nie potrącić żadnego z nich. Dzieciaki, które otrzymywały równowagę za pomocą pingwinków i foczek były jej odwzorowaniem. Tyle, że ona trzymała się tych "pomocników" w wieku dwunastu lat, przy czym te szkraby nie sięgały jeszcze jej ramienia.
Poczuła opór, w który uderzyła z wielką siłą i padła na twardy lód. Podźwignęła się na łokcie, patrząc w górę.
W blasku reflektorów zawieszonych na górze, dostrzegła sylwetkę szczupłej kobiety. Wyciągnęła ona do niej rękę. Dziewczyna przyjęła jej pomoc. Wstała, otrzepując z siebie śnieg.
— Bardzo przepraszam — powiedziała, nie patrząc na twarz drugiej poszkodowanej. — Nie powinnam jeździć tak szybko na zatłoczonym lodowisku.
— Nic ci się nie stało? — zapytała kobieta.
Petronia uniosła głowę. Jej oczy zetknęły się z jasnobłekitnymi tęczówkami, emanującymi serdeczne spojrzenie. Była to osoba w kwiecie wieku o pięknych, długich, czarnych włosach spuszczonych luzem. Ubrana była w jasnoszary golf, białe futerko bez rękawów i ścisło przylegające rurki w tym samym kolorze.
— N-nie — odpowiedziała. — Zostanie parę siniaków. A pani?
— Do bie... Do wesela się zagoi — rzuciła, szybko poprawiając pierwszą myśl.
— Jeszcze raz bardzo przepraszam.
— Wszystko w porządku. Miło się rozmawiało.
Kobieta posłała jej ciepły uśmiech, mijając śmiertelniczkę. Petronia powodziła za nią oczami, nieco je mrużąc. Usłyszała mocne hamowanie łyżew na lodzie tuż obok niej.
— Co jest? — zapytała Diana. — Wypadek?
— To było dziwne — mruknęła do siebie siedemnastolatka.
— Co?
— Nie, nic takiego. Jedźmy dalej.
— Właściwie, to musimy już schodzić z lodowiska.
Nastolatka szybko zwróciła głowę ku przyjaciółce, spoglądając na nią ze znakiem zapytania.
— Jak to? — spytała. — Przecież dopiero co weszłyśmy.
— Nie no, dwie godziny mijają za minutę — odpowiedziała Diana, patrząc na zegar elektroniczny ustawiony w rogu ślizgawki, kilka metrów od barierki. — Jak się dobrze spędza czas, to on niestety szybko płynie. Chodź.
Petronia zamrugała powiekami, jadąc w kierunku wyjścia.
— Ja się już starzeję? — zapytała sama siebie.
Kobieta, którą nastolatka potrąciła, zwróciła swoje łyżwy, otrzymując z powrotem szare botki. Założyła je i, oglądając dyskretnie za siebie, weszła do bufetu umieszczonego po prawej stronie od wejścia. Tam, przy jednym ze stolików, czekali na nią dwaj mężczyźni w średnim wieku, jednak ani jedno pasmo siwizny nie zdobiło jeszcze ich czarnych i blond włosów. Ubrani w karmelowy i ciemnobrązowy płaszcz, skierowali na nią wzrok, odstawiając filiżanki z herbatą na spodki.
Pomieszczenie było w miarę puste, jedynie na środku sali jeden ze stolików zajmowała rodzina z małą dziewczynką. Kobieta podeszła do mężczyzn pod czerwoną ścianą.
— Posejdonie — szepnęła, delikatnie skłaniając się głową, po czy to samo uczyniła w stosunku do drugiego rozmówcy. — Ojcze.
Odsunęła białe krzesło, zajmując miejsce obok boga mórz. Boreasz przewiercał jej osobę bladoszarymi oczami.
— Czego się dowiedziałaś? — zapytał surowo władca północnego wiatru.
— W tłumie znalazłam jedynie śmiertelniczkę, która towarzyszy Hadesowi — odparła, dumnie omiatając obu bogów spojrzeniem.
— Po czym wnioskujesz, że to ona? — zaciekawił się Posejdon, gładząc blond zarost.
— Przez przypadek zderzyłyśmy się na lodzie podczas jazdy — odrzekła. — Ale ten bolesny, aczkolwiek krótki kontakt cielesny pozwolił mi wyczuć jego obecność. Odczucie było na tyle silne, że jestem pewna, iż on był tam z nią.
— Chwileczkę — przerwał jej ojciec. — Jeżeli powiedziałaś, że nie widziałaś Hadesa, dlaczego teraz twierdzisz, że jednak tam był?
— Mógł przybrać inną postać i schować się gdzieś na ciele śmiertelniczki — wysnuł swoje przypuszczenie Władca Mórz. — Tak, aby go nie odkryto.
— Tchórz — warknął Boreasz. — Zakrywa się tak słabą istotą. Pewnie wie, że go obserwujemy.
— Nie wydawaj pochopnego osądu — uspokoił go Posejdon. — Nie miał powodów, żeby się domyślić. Nasza dyskretność jest na bardzo wysokim poziomie, a Hades z wieku na wiek traci powoli swoją boskość.
— Mimo wszystko zwiększmy ostrożność — westchnął Pan Wiatru Północy. — Lepiej dla nas, byśmy nie zawiedli Zeusa.
— A czy wiesz, jak nazywa się śmiertelniczka, z którą zaprzyjaźnił się mój brat? — Posejdon zwrócił wzrok w stronę córki Boreasza.
Kobieta wyprostowała się, błądząc spojrzeniem po blacie stolika i sięgając pamięcią wstecz. Zacisnęła dłonie w pięści.
— Jej przyjaciółka nazywała ją Petri — odparła. — To zapewne zdrobnienie, ale nie mam pojęcia jak brzmi jej pełne imię.
— Petronia — odpowiedzieli chórem bogowie.
Władca Mórz podniósł się z krzesła.
— Idziemy — rozkazał. — Jak najszybciej musimy ich namierzyć. Boreaszu, przekaż Skirionowi by także szukał.
Petronia pożegnała się z Dianą na skrzyżowaniu. Każda z nich poszła w swoją własną stronę.
Skręcając w cichą, mniejszą uliczkę, dziewczyna nie zwróciła uwagi na oblodzony chodnik i już chwilę potem dobiła swoje jeszcze niepowstałe siniaki następną porcją bólu. Bransoletka na jej nadgarstku zapulsowała ciepłem. Ogarnęły ją tumany dymu. Przed nastolatką stanął bóg Zmarłych.
— Dzień pełen wrażeń, nie powiem — przyznał. — Całkiem niezłe to lodowisko.
— Taa, też lubię łyżwy — odrzekła Petronia.
— Musisz mnie na nie zabrać, tylko już tak bardziej... fizycznie — zaśmiał się, wyciągając do niej rękę.
Dziewczyna popatrzyła na dłoń, po czym pokręciła głową. Hades, zaskoczony, wyprostował się. Nastolatka sama podźwignęła się do pionu.
— Od Chione przyjęłaś pomoc, a ode mnie to już nie? — fuknął na nią.
— Od kogo? — zapytała, otrzepując kurtkę.
— Tamta dziewczyna na lodzie to Chione — wyjaśnił jej. — Nimfa śniegu.
— Na lodowisku była nimfa?
— Tak. I ty z nią rozmawiałaś.
— To dlatego tak dziwnie czułam się kiedy na mnie patrzyła.
— Dziwnie, czyli jak?
Śmiertelniczka schowała dłonie w kieszenie i popatrzyła na niego.
— Jakby oczami czegoś we mnie szukała — odrzekła. — I w przeciwieństwie do ciebie, ona miała lodowate ręce.
— Szukała — powtórzył cicho, zamyślając się.
— Podejrzewasz coś?
Hades kącikiem oka zwrócił na nią uwagę. Wzrok nieśmiertelnego był pełen niepokoju.
Oboje zadarli głowy wysoko, patrząc na ciemne sklepienie pozbawione gwiazd.
~~~~~~~~~~~~~
Ja się nie nudzę, Wam też nie pozwolę. Rozdział na koronaferie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro