Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🍅UCIECZKA, SEN I PIANA🍅


- Gdzie ty się znowu włóczyłeś!? - Słyszę głos ojca. - Powinieneś być w domu jakieś cztery godziny temu! Miałeś się uczyć na jutrzejszy sprawdzian z historii! Czemu nie możesz być taki jak twój brat!?

Stoję spokojnie w salonie na przeciwko mojego rodziciela. Nie odzywam się. W swojej głowie toczę straszną i krwawą walkę z samym sobą.

- Jak zwykle. - mówi z chłodnym spokojem moja matka. - Zawsze jesteś cicho. Nie odpowiadasz na pytania. Feliciano jest zawsze taki wesoły i uśmiechnięty. Co z tobą!? - wypowiadając ostatnie zdanie nie daje rady dłużej powstrzymać się przed krzykiem.

- Ja... - Wyrwam się na chwilę z odmętów mojej głowy. - Byłem w parku.

- Tak długo!? Co ty tam niby robiłeś!? - Ojciec widocznie nie jest w dobrym humorze. W sumie jeśli chodzi o mnie, to on nigdy nie jest w dobrym humorze.

- Myślałem. - odpowiedź padająca z moich ust jest już pewniejsza niż poprzednie zdanie. Wiem jednak jak ta rozmowa się skończy, ale trzeba być silnym. A jeśli się nie jest, to trzeba udawać, że się jest. Nikt nie zauważy różnicy.

- Myślałeś. - W głosie prawnika czuję kpinę. - A nad czym tak myślałeś?

- Nad wieloma sprawami, które ciebie nie interesują. - Odpowiadam, patrząc mu prosto w oczy.

- Ciekawe co to są za "różne rzeczy". - ojciec mówi to z wyraźną kpiną. - Zacznij się lepiej uczyć! Twój bart jest taki utalentowany i ma same dobre oceny. A ty?

Męczy mnie to ich ciągłe porównywanie mnie do Feliciano. Ich ciągłe odtrącanie mnie na dalszy, nieistniejący dla nich plan. Jest tylko Feli. Mnie nie ma. Dla nich nie istnieję, a jak już mnie dostrzegą, to tylko po to, aby się na mnie wyżyć. Mógłbym zginąć, a dla nich nie sprawiało by to różnicy.

- Ja... - próbuję bronić się przed lecącymi w moją stronę strzałami.

- Nie ma "ja"! Gdybyś coś potrafił to mógłbyś tak powiedzieć! Ale ty nic nie umiesz! Jesteś nikim rozumiesz?! - Nie wytrzymuje. Ruszam biegiem po schodach prosto do swojej oazy ciszy i spokoju, ale tylko tego fizycznego. W mojej głowie ciągle panuje chaos.

- A ty jak zwykle uciekasz! Co z ciebie za facet!? - Słyszę za sobą krzyk matki.

Wbiegam do pokoju trzaskając drzwiami. Z moich oczu płynie słona ciecz. Wyciągam z szafki mały, srebrny, metalowy przyrząd i moją "najlepszą przyjaciółkę". Opadam bezwładnie na łóżko obracając ją w ręce.

- Dlaczego oni nigdy mnie nie słuchają...? - pytam sam siebie łamiącym się głosem. - Zawsze faworyzują tylko Feliciano... Dlaczego? - W tym momencie zaczynam powoli wykonywać cięcia na nadgarstku z których wypływała krew, szkarłatna jak rozkwitły kwiat róży.

Mój nadgarstek i część lewej ręki, osadzonej na kości promieniowej i łokciowej, są całe w bliznach. Rany cięte i ich pozostałości nie przeszkadzają mi jednak. Zadawanie ich sobie samemu przynosi mi ulgę. W ten sposób daję upust wszystkim szalejącym emocją w mojej głowie.

Sprawnie owijam rękę bandażem. Sięgam do plecaka po zeszyty i siadając za biurkiem zaczynam odrabiać zadane przez nauczycieli prace domowe.

***

Wchodzę na górę po wysokich, stromych schodach. Są tak strasznie długie, idę już piętnaście minut a nadal nie widzę końca. Jednak czuję, że muszę tam iść. Nie mogę się poddać. Nagle dotąd nieruchome schody zaczynają wirować. Albo to mnie się kręci w głowie...? Stawiając kolejny krok poślizgnąłem się. Upadam. Spadam do ciemnej przepaści. Już widzę dno. Zaraz uderzę o ziemię łamiąc sobie kości, a w najlepszym wypadku zostanę inwalidą.

Budzę się. Jestem cały spocony. To był tylko sen. Znowu ten sam sen kończący się upadkiem, albo raczej spadaniem w przepaść.

Biorę do ręki mój telefon, aby sprawdzić godzinę. 23:48. Poszedłem spać o 22:50. Tak, zdecydowanie godzina snu starczy mi na cały dzień. Przecież wiem, że już nie dam rady zasnąć. Ostatnimi czasy coraz mniej sypiam, mam też mniejszy apetyt niż kiedyś.

Wstaję z łóżka i biorę pierwszy lepszy t-shirt z szafy. Postanowiłem wziąć zimny prysznic. Jestem przekonany, że dobrze mi to zrobi. Może trochę się uspokoję.

Wychodzę z pokoju i kieruję się do łazienki znajdującej się na końcu korytarza. Naciskam metalową klamkę po czym drzwi ustępują z delikatnym skrzypnięciem.

Powoli zrzucam z siebie swoją "piżamę", to jest koszulkę z krótkim rękawem i bokserki. Odwiązuję założony wcześniej bandaż. Stawiam swoją bosą stopę na zimnej podstawie prysznica, a po chwili dołączam do niej tą drugą. Odkręcam kurek, by zimna woda spływała po moim ciele. Stoję tak przez parę minut. Przez ten czas moje ciało przyzwyczaja się do temperatury wody.

- Jestem taki beznadziejny. - mówię sam do siebie. - Czemu nie mogę być chociaż trochę jak Feli...?

Odpowiada mi cisza. Słychać tylko szum wody uderzającej i spływającej po mojej skórze.

Biorę do ręki żel, którego delikatny zapach kojarzy mi się z letnim sadem, pełnym soczystych, dojrzałych owoców. Rozprowadzam go po całym ciele, przez co tworzy się piana.

Uwielbiam pianę, jest taka delikatna i puszysta. Od razu na myśl przychodzi mi zima. Zaśnieżone pola i ogrody. Ulice przyozdobione kolorowymi światełkami. Dzieci rzucające się śnieżkami. Czuję już nawet zapach goździków i cynamonu, kiedy otwieram oczy i powracam na ziemię.

Spółkuję pianę i zakręcam wodę. Przez chwilę stoję nieruchomo w miejscu pozwalając spokojnie spłynąć ze mnie kroplą przejrzystej cieczy. Jednak nie mogę tak wiecznie stać. Sięgam po ręcznik i delikatnie osuszam swoje ciało zaczynając od włosów.

Ubieram przygotowane przeze mnie ubrania i zawijam na nowo bandaż na lewym nadgarstku, tak aby zasłonić chociaż część świeżych ran.

Zerkam na wyświetlacz telefonu. Jest już 00:57. Wzdycham i z powrotem wracam tą samą, jakże monotonną drogą do pokoju.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

I tak oto pojawił się pierwszy rozdział tego... czegoś xd

⭐ i 💬 mile widziane.

O wiem! Może jakieś komentarze z refleksją?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro