🍅UCIECZKA, SEN I PIANA🍅
- Gdzie ty się znowu włóczyłeś!? - Słyszę głos ojca. - Powinieneś być w domu jakieś cztery godziny temu! Miałeś się uczyć na jutrzejszy sprawdzian z historii! Czemu nie możesz być taki jak twój brat!?
Stoję spokojnie w salonie na przeciwko mojego rodziciela. Nie odzywam się. W swojej głowie toczę straszną i krwawą walkę z samym sobą.
- Jak zwykle. - mówi z chłodnym spokojem moja matka. - Zawsze jesteś cicho. Nie odpowiadasz na pytania. Feliciano jest zawsze taki wesoły i uśmiechnięty. Co z tobą!? - wypowiadając ostatnie zdanie nie daje rady dłużej powstrzymać się przed krzykiem.
- Ja... - Wyrwam się na chwilę z odmętów mojej głowy. - Byłem w parku.
- Tak długo!? Co ty tam niby robiłeś!? - Ojciec widocznie nie jest w dobrym humorze. W sumie jeśli chodzi o mnie, to on nigdy nie jest w dobrym humorze.
- Myślałem. - odpowiedź padająca z moich ust jest już pewniejsza niż poprzednie zdanie. Wiem jednak jak ta rozmowa się skończy, ale trzeba być silnym. A jeśli się nie jest, to trzeba udawać, że się jest. Nikt nie zauważy różnicy.
- Myślałeś. - W głosie prawnika czuję kpinę. - A nad czym tak myślałeś?
- Nad wieloma sprawami, które ciebie nie interesują. - Odpowiadam, patrząc mu prosto w oczy.
- Ciekawe co to są za "różne rzeczy". - ojciec mówi to z wyraźną kpiną. - Zacznij się lepiej uczyć! Twój bart jest taki utalentowany i ma same dobre oceny. A ty?
Męczy mnie to ich ciągłe porównywanie mnie do Feliciano. Ich ciągłe odtrącanie mnie na dalszy, nieistniejący dla nich plan. Jest tylko Feli. Mnie nie ma. Dla nich nie istnieję, a jak już mnie dostrzegą, to tylko po to, aby się na mnie wyżyć. Mógłbym zginąć, a dla nich nie sprawiało by to różnicy.
- Ja... - próbuję bronić się przed lecącymi w moją stronę strzałami.
- Nie ma "ja"! Gdybyś coś potrafił to mógłbyś tak powiedzieć! Ale ty nic nie umiesz! Jesteś nikim rozumiesz?! - Nie wytrzymuje. Ruszam biegiem po schodach prosto do swojej oazy ciszy i spokoju, ale tylko tego fizycznego. W mojej głowie ciągle panuje chaos.
- A ty jak zwykle uciekasz! Co z ciebie za facet!? - Słyszę za sobą krzyk matki.
Wbiegam do pokoju trzaskając drzwiami. Z moich oczu płynie słona ciecz. Wyciągam z szafki mały, srebrny, metalowy przyrząd i moją "najlepszą przyjaciółkę". Opadam bezwładnie na łóżko obracając ją w ręce.
- Dlaczego oni nigdy mnie nie słuchają...? - pytam sam siebie łamiącym się głosem. - Zawsze faworyzują tylko Feliciano... Dlaczego? - W tym momencie zaczynam powoli wykonywać cięcia na nadgarstku z których wypływała krew, szkarłatna jak rozkwitły kwiat róży.
Mój nadgarstek i część lewej ręki, osadzonej na kości promieniowej i łokciowej, są całe w bliznach. Rany cięte i ich pozostałości nie przeszkadzają mi jednak. Zadawanie ich sobie samemu przynosi mi ulgę. W ten sposób daję upust wszystkim szalejącym emocją w mojej głowie.
Sprawnie owijam rękę bandażem. Sięgam do plecaka po zeszyty i siadając za biurkiem zaczynam odrabiać zadane przez nauczycieli prace domowe.
***
Wchodzę na górę po wysokich, stromych schodach. Są tak strasznie długie, idę już piętnaście minut a nadal nie widzę końca. Jednak czuję, że muszę tam iść. Nie mogę się poddać. Nagle dotąd nieruchome schody zaczynają wirować. Albo to mnie się kręci w głowie...? Stawiając kolejny krok poślizgnąłem się. Upadam. Spadam do ciemnej przepaści. Już widzę dno. Zaraz uderzę o ziemię łamiąc sobie kości, a w najlepszym wypadku zostanę inwalidą.
Budzę się. Jestem cały spocony. To był tylko sen. Znowu ten sam sen kończący się upadkiem, albo raczej spadaniem w przepaść.
Biorę do ręki mój telefon, aby sprawdzić godzinę. 23:48. Poszedłem spać o 22:50. Tak, zdecydowanie godzina snu starczy mi na cały dzień. Przecież wiem, że już nie dam rady zasnąć. Ostatnimi czasy coraz mniej sypiam, mam też mniejszy apetyt niż kiedyś.
Wstaję z łóżka i biorę pierwszy lepszy t-shirt z szafy. Postanowiłem wziąć zimny prysznic. Jestem przekonany, że dobrze mi to zrobi. Może trochę się uspokoję.
Wychodzę z pokoju i kieruję się do łazienki znajdującej się na końcu korytarza. Naciskam metalową klamkę po czym drzwi ustępują z delikatnym skrzypnięciem.
Powoli zrzucam z siebie swoją "piżamę", to jest koszulkę z krótkim rękawem i bokserki. Odwiązuję założony wcześniej bandaż. Stawiam swoją bosą stopę na zimnej podstawie prysznica, a po chwili dołączam do niej tą drugą. Odkręcam kurek, by zimna woda spływała po moim ciele. Stoję tak przez parę minut. Przez ten czas moje ciało przyzwyczaja się do temperatury wody.
- Jestem taki beznadziejny. - mówię sam do siebie. - Czemu nie mogę być chociaż trochę jak Feli...?
Odpowiada mi cisza. Słychać tylko szum wody uderzającej i spływającej po mojej skórze.
Biorę do ręki żel, którego delikatny zapach kojarzy mi się z letnim sadem, pełnym soczystych, dojrzałych owoców. Rozprowadzam go po całym ciele, przez co tworzy się piana.
Uwielbiam pianę, jest taka delikatna i puszysta. Od razu na myśl przychodzi mi zima. Zaśnieżone pola i ogrody. Ulice przyozdobione kolorowymi światełkami. Dzieci rzucające się śnieżkami. Czuję już nawet zapach goździków i cynamonu, kiedy otwieram oczy i powracam na ziemię.
Spółkuję pianę i zakręcam wodę. Przez chwilę stoję nieruchomo w miejscu pozwalając spokojnie spłynąć ze mnie kroplą przejrzystej cieczy. Jednak nie mogę tak wiecznie stać. Sięgam po ręcznik i delikatnie osuszam swoje ciało zaczynając od włosów.
Ubieram przygotowane przeze mnie ubrania i zawijam na nowo bandaż na lewym nadgarstku, tak aby zasłonić chociaż część świeżych ran.
Zerkam na wyświetlacz telefonu. Jest już 00:57. Wzdycham i z powrotem wracam tą samą, jakże monotonną drogą do pokoju.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
I tak oto pojawił się pierwszy rozdział tego... czegoś xd
⭐ i 💬 mile widziane.
O wiem! Może jakieś komentarze z refleksją?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro