Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Po raz ostatni wzięłam głęboki wdech, wtulając policzek w jego pierś. Do moich nozdrzy dotarł mocny zapach perfum, nieco drapiący w gardle. Mimo tego nie wysunęłam się z jego objęć. Chciałam, by ten moment trwał, jak najdłużej. W końcu wątpiłam w to, czy kiedykolwiek spotkamy się ponownie. To był ostatni raz, gdy widziałam go na żywo, a nie, jako osobę na zdjęciu. 

— Dziękuję za gościnę — odparł, kiedy wreszcie odkleiliśmy się od siebie. Na ustach Josha pojawił się uśmiech. Położył dłonie na moich ramionach, lustrując moją sylwetkę z góry do dołu. — Mam nadzieję, że pewnego dnia jeszcze się zobaczymy. 

Kąciki moich ust drgnęły. Niemal udało mi się uśmiechnąć, gdyby nie kolejny szloch Juliet, tym razem głośniejszy. Oboje spojrzeliśmy na blondynkę, stojącą przy taksówce. Brew powędrowała mi do góry na widok jej zapłakanej twarzy, a szczególnie przekrwionych oczu. Nikt tak nie przeżywał tego rozstania tak, jak ona. Czasami wydawało mi się, że to było dla niej jak katusze. 

— Juliet — rzuciłam, wystawiając ramiona w jej stronę — chodź tutaj. 

Kobieta bez słowa przytuliła się do mnie, po czym wtuliła głowę w moje ramię. Przesunęłam palcami po jej odkrytych plecach, by dodać jej otuchy. Wywołało to jednak odwrotny efekt — rozkleiła się jeszcze bardziej, jej ramiona zaś niczym wąż boa zacisnęły się wokół mojej szyi. Miałam wrażenie, że chciała mnie udusić, potem wypchać watą i poprzyszywać nitki, tak, bym na końcu stała się jej marionetką.

Powędrowałam wzrokiem za Andym, który od kilku minut opierał się o boczne drzwi samochodu. W ustach trzymał tlącego się papierosa, a jego dłonie zanurzone były w kieszeniach spodni. Nie patrzył na nas, jego spojrzenie błądziło po bruku. 

Od samego rana zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak, który nie dostał ulubionej zabawki. Unikał ludzi, wyrzucił z marszu jedzenie, przygotowane dla niego, a nawet trzaskał drzwiami, co nie spodobało się mojej mamie. Palił fajki jeden za drugim, jak smok z krakowskiego przedmieścia, niedopałki natomiast, jak na złość, wyrzucał gdziekolwiek. Poniekąd czułam się winna temu, że zniszczyłam naszą znajomość, lecz jaki miałam wybór? Miałam zniszczyć tyle lat miłości dla jednej, toczącej się kilka dni? Biersack mógł być wściekły, że go odtrąciłam, jednak przeczuwałam, że po pewnym czasie uszanuje moją decyzję. Kiedyś każdy musiał zmądrzeć.

— Nie usuwaj dziecka — mruknęłam do jej ucha. — Wybierz Andy'ego i dziecko. Po prostu mi zaufaj, okey?

Odchyliła się po to, by zerknąć na moją twarz, a następnie wymusiła się na uśmiech. Z jej gardła wydobył się dźwięk, który mógłby być połączeniem śmiechu, a zarazem jęku zgrozy. Poprawiłam kosmyki, otaczające na jej policzki, czując, jak łzy napłynęły mi do oczu. 

Pożegnania były najbardziej badziewną rzeczą w życiu człowieka.

— Bądź szczęśliwa, J. Zasługujesz na to. Nie pozwól, żeby ktoś ci wmówił, że nie. 

— Będziemy w kontakcie — przyznała, zaciskając palce na moim łokciach. — Trzymaj się.

Niespodziewanie złożyła pocałunek na mojej buzi. Przetarła dłonią miejsce, w którym dotknęła mnie ustami, nieco marszcząc brwi. Zgadywałam, że na mojej kości policzkowej został czerwony ślad szminki, a ona wycierając go, rozmazała go jeszcze bardziej. Zacisnęła usta, co było złym znakiem, a później ruszyła w kierunku samochodu. Widziałam, jak parę razy zerknęła na mnie przed ramię, jakby sprawdzała, czy nadal tam stałam. Dopiero gdy weszła do pojazdu, odważyłam się podejść do wokalisty. 

Niebieskooki mężczyzna podniósł na mnie wzrok, w chwili, kiedy zatrzymałam się przed nim. Nie dało się nie dostrzec, jak zacisnął mocniej zęby na filtrze, na widok mojej ręki wyciągniętej w jego stronę. Tym razem nie był to zaplanowany odruch — miałam w planach po prostu odejść bez pożegnania. Tak wydawało się łatwiej dla nas, lecz nie pragnęłam, by zakończyło to się w ten sposób. Nie chciałam trzymać w pamięci ostatniego spotkania z nim, w którym się pokłóciliśmy. Jeśli mieliśmy się rozejść, to tylko w zgodzie. 

— Zgoda? — zapytałam, przekrzywiając głowę na bok. 

Wyjął papierosa z ust, którego porzucił pod kołami. Myślałam, że tym razem da upust swojej dumie, że poda mi tę cholerną dłoń, ale tak się nie stało. Zrozumiałam to w momencie, gdy pokręcił głową, z pogardą zerkając na mnie i na moją łapę. W jego oczach widniał ten sam chłód, którym powitał mnie na samym początku. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że tak naprawdę przez tę noc ani trochę nie ochłonął z emocji, wręcz przeciwnie — wciąż żarzył się w nim ogień pustej nienawiści. To było zupełnie tak, jakby w głowie miał przełącznik i w ciągu sekundy zmienił swoje nastawienie do mnie. Jakby to, co zaszło, istniało tylko we mnie, jakbym żyła cały ten czas w marzeniach o romansie z nim. 

Opuściłam rękę, wiedząc, że to było bez sensu. Wzięłam głęboki wdech, kiedy wsiadł do auta, nawet na mnie nie patrząc. Dostrzegłam, jak wplótł swoje palce między Juliet u dłoni oraz wbił wzrok przed siebie, ignorując swoją żonę i Shultza z zapałem machających do mnie. Kąciki moich ust drgnęły, gdy samochód ruszył przed siebie w kierunku głównej drogi, zostawiając mnie całkiem samą. Oplotłam się ramionami, zaraz po tym, jak zniknął za pierwszym zakrętem. 

Znów wróciłam do normalności. Wszyscy wróciliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro